Strony

czwartek, 26 marca 2015

Jak jedliśmy gwiazdnicę pospolitą

Nie myślcie sobie, Drodzy Czytelnicy, że Was zachęcam do pożerania chwastów, a sama nie praktykuję. O nie! Wszelako nie zawsze spotykam się z pełną współpracą ze strony Najbliższych. Tzn. nie wszyscy chcą jeść, ale znoszą moje dziwactwa cierpliwie, wesoło je sobie komentując.

Nazbierałam gwiazdnicy pospolitej (Stellaria media (L.) Vill.), dorodnych, nie kwitnących jeszcze okazów z zielonymi, świeżymi listkami. Poza tym trafiły mi się kwitnące stokrotki i młode listki mniszka. A wszystko to w ekologicznej okolicy Dziadkowego Domu. W domu zaś były rzodkiewki, szczypior i młode listki selera, które wyrosły z zeszłorocznych korzeni selerowych. 
Wszystko umyłam, posiekałam drobno i wymieszałam z twarogiem, śmietaną i solą. Podałam na stół z kolacją.




No i się zaczęło:
"Nie potrujemy się?" - padło pytanie na wstępie.
"Ja zjem jutro. Jak przeżyjecie"- oświadczył Dziadek
"Widzisz Aniu - możesz nas wyżywić byle czym!" - pocieszył mnie Mąż.
"Nowalijki!" - dopieściła mnie Babcia.
"My tu mamy lepsze nowalijki" - dorzucił ktoś wyciągając na stół kolacyjny zestaw wędlin.
"Ja bym chciał na kanapkę ten serek, a na wierzch szyneczkę"- wybrnął Jurek


"Pyszne!!!" - pocieszyła mnie Hania.
"Na wsi się mówiło: przynieś chebzio dla krów" - zgasił mnie Dziadek. Objaśniono mi, że "chebzie" są to chwasty, zielsko (słownik tutaj).  Pocieszam się, że zielsko dla krów musiało być dobre, jeśli miały dawać dobre mleko - a zatem mądrość ludowa górą!
"Jacuś, chcesz?" - kusiłam Najmłodszego. "Nieeeee" wypowiedziało się Dziecko stanowczo. I co zjadło? Dwa plastry szynki i kaszkę-gotowiec dla niemowląt. Nad nim będę musiała jeszcze sporo popracować...


A wczoraj dostaliśmy od Drugich Dziadków młode listki czosnku niedźwiedziego zebrane w przypałacowym parko-lesie u poniemieckiej hrabiny. Mniam! Polecam! Nie polecam natomiast ich suszenia (tracą cały aromat) i mrożenia (cały zamrażalnik i wszystkie rzeczy, które do niego włożycie intensywnie czuć czosnkiem). Najlepiej je jeść na świeżo.Zbierać tylko młode, zanim zakwitną.



Dlaczego ten czosnek nazywa się "niedźwiedzi"? - zapytała Hania. Poszperałam. Wychodzi, na to, że roślina ta była pierwszą jakiej poszukiwały niedźwiedzie po wybudzeniu się ze snu zimowego. Tyle ludowych obserwacji, ale czy to prawda? Prawdopodobna:)

piątek, 20 marca 2015

Wiosenne obserwacje podblokowe

Może pod Waszym blokiem można zaobserwować to samo co u nas. A może macie dom z ogrodem i jeszcze łąkę w pobliżu? To jeszcze lepiej!

Zaćmienie Słońca było u nas widoczne, jako dziwne, żółciejące światło słoneczne - takie mniej więcej, jak widujemy zwykle po południu, a nie w słoneczne przedpołudnie. Próbowaliśmy oglądać Słońce przez starodawną dyskietkę (a właściwie przez ciemną folię z tejże, ale H. nie mogła za bardzo wycelować dyskietką w Słońce i tylko się denerwowałyśmy, że Słońce, choć podobno zaćmione - razi normalnie. Spróbowałam zrobić obrazek aparatem fotograficznym. Wyszło coś takiego.




 I tyle - następne podobne zaćmienie do oglądnięcia w 2026 roku. Za to możemy dokładniej przyjrzeć się  w Internecie.

Tatuś zabawił się w sporządzenie kamery otworkowej ze starego pudełka tekturowego. Należy w nim zrobić malutki otworek (biurową pinezką!), a obraz powstanie po drugiej stronie pudełka.



W pudełku należy zrobić większy otwór i przykryć go folia nieprzepuszczalna dla światła. Dopiero w niej trzeba zrobić otworek pinezką. Manewr ten okazał się konieczny, bo karton jest za gruby i obraz, na który czekamy, nie powstałby.
Widoczne są dwa obrazy zaćmionego słońca, bo w kamerze są 2 otworki:)

Zaćmienie można wtedy obserwować bezpiecznie. Podobno do obserwacji nadają się też zdjęcia rentgenowskie, o czym poczytacie (i zobaczycie) u Aneczki.

Przedszkolaki wyszły na pochód wiosenny wokoło przedszkola śpiewając piosenkę o wiośnie (cicho) i skandując "Wios-na, wios-na!", a wśród nich Jurek kroczył dzielnie machając sztucznym kwiatem-moim wczorajszym rękodziełem. Okazało się, że każda grupa miała inny kolor kwiatków do machania.


Dyżurny kot podwórkowy jak zwykle przyszedł się z nami przywitać i intensywnie pasł się na trawce. Dostarcza sobie witamin i usprawnia trawienie. Od razu pobiegłam oglądać, co też on tam takiego zajada. A tam do wyboru:

Gwiazdnica pospolita, a w niej witaminy C, PP, E, B1, B2, prowitamina A, fosfor, wapń, potas, żelazo, magnez, selen, sód, krzem, jod


Tasznik pospolity zawiera witaminy i sole mineralne, działa wzmacniająco, leczy biegunki, pobudza krążenie, obniża ciśnienie krwi, tamuje krwawienia.


Bluszczyk kurdybanek - jeszcze nie kwitnący: przyspiesza przemianę materii, rewitalizuje, reguluje trawienie

Pokrzywa: bogata w żelazo, podwyższa poziom hemoglobiny, obniża ciśnienie krwi, reguluje trawienie, działa wzmacniająco.

A oprócz tego fiołki, jasnota purpurowa, podagrycznik, krwawnik, mniszek...

A wszystko to podlane obficie przez koty i psy i dlatego nie zbieram spod bloku, ale jeśli macie gdzieś czystsze rejony - nie zwlekajcie! Zbierajcie, krójcie i jedzcie! (literatura przydatna do rozpoznawania oraz zawierająca ciekawe przepisy kulinarne 2 posty wstecz).



środa, 18 marca 2015

Soczek party...

..., które się nie odbyło, bo pokonał nas wirus. A raczej odbyło się, ale w ścisłym rodzinnym gronie. I od tej pory powtarzamy te imprezę, bo zarazki nie śpią. A scenariusz jest taki:

- zaprosić Ulubionych Gości. Niech przyniosą ze sobą warzywa i owoce dowolnie wybrane. Optymalnie gdyby były one umyte i obrane, ale, jak nie będą - obranie i umycie dokona się u nas.
- na środku reprezentacyjnego pokoju postawić stół, a na nim umieścić sokowirówkę lub wyciskarkę soków.
- przygotować warzywa i owoce do wrzucenia do ww. urządzenia. W tym czasie Dziatwa musi zabawić się we własnym zakresie. U nas było w planach dekorowanie kubeczków i słomek do picia, żeby potem każdy bez problemu mógł odróżnić swoje akcesoria. Czasem Jurek upiera się, że będzie sam obierał marchew. No cóż - pozwolić...
- zrobić soki, porozlewać, wypić duszkiem, żeby jak najmniej witamin się ulotniło (utlenianie i rozkład pod wpływem światła niewskazane). Czynność powtarzać do przesycenia urozmaicając sobie miłą konwersacją.


 U nas sok buraczany nie wchodził. Z poduszczenia Babci dolaliśmy do niego wody z ogórków kiszonych. Wszedł z pocałowaniem ręki.
Jacek nie chce jeść pomarańczy i żadnych tam tartych jabłuszek i marchewek nie uznaje. W postaci soku wchłonie wszystko - zwłaszcza przez rurkę.


Wyciskarka jest łatwiejsza w myciu, ale wiórki marchewkowo-selerowo-pietruszkowe są jeszcze mocno "nasokowane". Żal wyrzucać. W "Chacie Magodzie" robią z tego pasztet jarzynowy (i tam szukajcie oryginalnego przepisu), to i ja zrobiłam własny. Bardzo dobry. U nas wchodzi wyłącznie na ciepło, a robi się go tak:
Wytłoczyny po zrobieniu soku marchewkowo-selerowo-pietruszkowego (ewentualnie z domieszką buraków) wymieszać z 3 jajami od kury podwórkowej, dodać pół szklanki bułki tartej i ok. 1 szklankę kaszy jaglanej (wzgardzonej przy śniadaniu). Dodać 2 łyżki oleju, sól, pieprz ziołowy, ząbek czosnku,  kminek mielony. Dobrze wymieszać, umieścić w brytfance wyłożonej folią aluminiową lub wysypanej tartą bułeczka. Piec ok. 40 min. w 180 stopniach. Kroić na grube plastry, rozkładać na talerzyki i jeść. Myślę, że gdyby do pasztetu dorzucić kiełbaskę pokrojoną w kosteczkę, albo przyrumieniony boczek - całość zyskałaby na smaku.

A potem wspominać przez opary gorączki wirusowej... I znowu zrobić, gdy tylko gorączka zejdzie:)

czwartek, 5 marca 2015

Książki zielarskie na wiosnę

Chcemy czy nie chcemy wiosna nadchodzi. U nas panuje raczej wersja "nie chcemy". Dzieci narzekają, że już drugi rok zima we Wrocławiu zupełnie bez śniegu i żadnej frajdy śniegowej nie ma.
A zatem: wiosna. Poniżej literatura, którą mogłabym polecić tym, którzy czyhają na to, co zacznie powoli z ziemi wychodzić. Oraz kilka uwag o  roślinach.

"Zielnik Klasztorny Ojców Bonifratrów" z dopiskiem DLA DZIECI kupiłam za 8 zł. Jest tam kilka ciekawych przepisów zielarskich, które chciałabym przetestować, sporo ciekawych przepisów, na które się nie zdobędę, bo są zbyt zawiłe, ale wyobraźnia tak pieknie pracuje podczas ich lektury. oprócz tego fajne poglądy Bonifratrów na kwestie wychowawcze. A porady zielarskie dotyczą nawet noworodków! Na końcu alfabetyczny przegląd roślin leczniczych.


"Zapomniane warzywa" wypożyczyłam z biblioteki. Niektóre z opisanych tu zielsk bynajmniej zapomniane nie są - raczej zapomniane są ich nazwy, np. kawon:). Jest tez jednak sporo ciekawych, rzeczywiście zapomnianych (wiecie co to marek kucmerka?), a nawet takich, których nie nazwałabym warzywami (np. gwiazdnica wielkokwiatowa). Ale jak już są one w tej książce - są naprawdę ciekawie opisane, z dodatkiem intrygujących przepisów) 

 Tę książkę nabyłam sobie w "Biedronce" (!) niedawno z okazji Dnia Kobiet. Uwielbiam ją! Już się nie mogę doczekać, gdy zainspirowana jej treścią podam mojej rodzinie te wszystkie wczesnowiosenne zielska, które są chwastami, a przy tym są bogate w witaminy i sole mineralne, bezpłatne i w zasięgu ręki (no, prawie, pod blokiem ich nie zbiorę:).

Pułapka: Gdy bardzo małe roślinki wychodzą z wiosennej ziemi, można mieć kłopot ze stwierdzeniem, czy to właśnie ten gatunek, o który nam chodziło. Trzeba być bardzo ostrożnym, żeby się nie nakarmić czymś niewłaściwym.



Najlepiej zaopatrzyć się w przewodnik do oznaczania gatunków roślin. Ja od lat posiłkuję się tym przewodnikiem Mowszowicza (podebrany Dziadkom cichcem). Książka ta, oprócz klucza, zawiera opis właściwości leczniczych danej rośliny i jej skład. Uzupełnieniem jej treści, zwłaszcza dla osoby nie znającej się na roślinach, koniecznie musi być ilustrowany kolorowymi zdjęciami przewodnik. Lubię bardzo te z Multico (tak, to jest nieodpłatna kryptoreklama), ale mogą być inne.





Dla ekstremistów polecam dania proponowane przez Łukasza Łuczaja

"Apteka natury" to książka, którą traktuję z dystansem. Wszelako nie sposób jej ominąć, gdy zainteresujemy się ziołami. Dobra do poduszki, a z realizacją przepisów to jest tak: kto chce niech na sobie testuje. Niekoniecznie trzeba robić samodzielnie syrop z babki lancetowatej - zawsze go można kupić w aptece:) Sporo tu jednak ciekawych przepisów, podane właściwości wielu roślin, informacje, gdzie jakich składników szukać. Ciekawa lektura.
Najgorsze jest jednak to, że chciałoby się mieć kawałek ziemi, na którym zasiałoby się te różne ciekawe rośliny, o których się czyta. A tu - nie ma. Na pociechę mamy czworo Dziadków z ogrodami, którym kupiłam, jak co roku, trochę nasion. Nie mogłam się oprzeć, jakoś muszą mi wybaczyć.

Pułapki: 
1. Któregoś roku udał się nad podziw musztardowiec, okazałe rośliny zajmowały cały zagon. Liście były bardzo pikantne. Właściwie pół liścia wystarczyłoby na wzbogacenie smaku kilku wielkich porcji sałatek. A co tu robić z całym zagonem takiego zielska?

2. Któregoś roku Dziadek posiał nasze rośliny nawet w szklarni, żeby miały świetne warunki - ciepło i wilgotno. Wyrosły bujnie, ale co to właściwie było - nikt nie pamiętał. Dziadek torebkę wyrzucił, a ja gapa zapomniałam. I co teraz z tym zrobić? Do sałatki czy do herbatki?:))))