wtorek, 28 kwietnia 2015

Kolekcja muszli

Właściwie tworzenie i opisywanie kolekcji muszli to zajęcie dobre na wakacje (po powrocie znad morza) albo długie zimowe wieczory. Ale my nasza kolekcję uporządkowaliśmy teraz, wygrzebując z różnych schowków zapomniane muszle - przy okazji wiosennych porządków. A powodem wygrzebywania była książka, na którą trafiliśmy przypadkiem w bibliotece. 


W książce rozpoznałam kilka z naszych egzemplarzy, potem okazało się, że można ich znaleźć o wiele więcej.

Na zbiór muszli potrzebne jest pudło albo szuflada. Mamy pudło po kolekcji owadów, którą każdy student biologii musi stworzyć w ramach praktyk terenowych. Moja kolekcja została szybko zjedzona, najpierw przez kota, a potem dokończona przez bezkręgowce żywiące się resztkami organicznymi, jako że nie była wystarczająco skutecznie zabezpieczona.

Do pudełka lub szuflady wkładamy mniejsze pudełeczka. Książka nakazuje plastikowe, przezroczyste pudełeczka z wieczkiem, które trudno znaleźć. Użyliśmy pudełek tekturowych, głównie po mydłach i lekach, które przycięte do odpowiedniej wysokości zapełniły szczelnie całe pudełko drewniane.Przydały się też plastikowe pudełka po herbatnikach, z przegródkami.



Do każdego pudełeczka tekturowego należy włożyć jedną muszlę, albo wiele muszli z tego samego  gatunku - można wtedy zaobserwować zmienność osobniczą w ramach tego samego gatunku. Trzeba się dobrze przyglądać, bo wiele muszli jest bardzo podobnych do siebie nawzajem.

Do każdego gatunku trzeba dołączyć karteczkę z jego nazwą. I tu znowu pomaga książka, szczęśliwie nie poprzestająca na nazwach łacińskich (skądinąd bardzo ładnych), ale podająca też nazwy polskie. Trzeba nauczyć się posługiwać kluczem do oznaczania muszli zawartym w książce, co wymaga od Młodzieży dokładnego przyjrzenia się muszlom i wszystkim ich cechom, porównywania tego, co trzyma się w ręku  z fotografią w książce. Jest to wcale niełatwe dla Młodych, wymaga skupienia i zaangażowania, na które Moich stać było tylko przez jakiś czas...

Aż odkryli, że jedna z muszli zwie się czareczka i zechcieli przetestować, czy spełnia ona funkcję zgodną z nazwą:)




Zaletą książki są mapki, które pokazują w jakich morzach i oceanach dany mięczak żyje. Porównać je można z bardziej przystępną dla Młodych mapą w zwykłym atlasie geograficznym. Wadą książki jest to, że niewiele w niej informacji o właścicielach muszli, ich trybie życia i ciekawych faktach. Nie jest to wszelako książka o mięczakach tylko stricte o muszlach. Można się wszelako podeprzeć internetem oraz  notatkami mamy ze studiów (z przedmiotu malakologia oczywiście).

Szkoda, że trafiło nam się dzieło traktujące jedynie o muszlach stworów morskich, bo mamy w swojej kolekcji również gatunki słodkowodne, krajowe oraz lądowe. Do pudła dorzuciliśmy też inne obiekty znalezione nad morzem, np kawałek koralowca, sepię, szczypce kraba i inne takie. Niech będą razem z muszlami.
A najbardziej doskwiera (mi:), że wiele muszli jest jeszcze nieoznaczonych i nie mamy pojęcia, co to za okazy. Trzeba będzie wypożyczyć inną książkę o muszlach, albo popytać ekspertów (Internetowy Klub Miłośników Muszli "Concha")

Dzieci orzekły, że kamienie też powinniśmy tak uporządkować.
No jasne! Próbowaliśmy już to uczynić wcześniej, ale upchanie wszystkich głazów walających się po naszym domu do jednego pudła wydaje mi się bardzo kuszące. Potrzebne mi tylko jeszcze jedno pudło po studenckiej kolekcji entomologicznej:) Albo pudło po bardzo dużych butach:)

PS. W naszym pudle nie ma już miejsca na następne okazy muszli.

środa, 15 kwietnia 2015

Owsiki i spółka

Ledwo wydaliśmy 120 zł, żeby upewnić się, że nie mamy pasożytów, a już w przedszkolu powieszono informację, że stwierdzono w nim owsicę. No i co teraz?

Na razie nic, ale postanowiłam zadziałać profilaktycznie. Zapisuję tu dla siebie i potomnych, a także dla tych, którym się to przyda, przepis na kurację antyrobaczą*. Częściowo jest on wzorowany na książce "Zielnik Klasztorny Ojców Bonifratrów dla dzieci" (Agencja Wydawnicza COMES, Warszawa, 1992), a trochę na wskazówkach fachowca z laboratorium analitycznego, które specjalizuje się w wykrywaniu pasożytów wewnętrznych człowieka.

Instrukcje dotyczą dziecka 4-letniego, ale stosujemy je też u starszych, młodszych i dorosłych. Stosowanie u dziecka poniżej 2 lat najlepiej skonsultować z lekarzem.

Należy przygotować miksturę czosnkowo-cytrynową w proporcjach:
- 8 ząbków czosnku - rozgnieść na miazgę, albo zetrzeć na drobnej tarce
- 1 szklanka letniej, przegotowanej wody
- sok z 1- 2 cytryn
Wymieszać, odcedzić na sitku, wlać do słoika, przechowywać w lodówce.


Dawać dziecku przez 10 dni 2 razy dziennie, rano i wieczorem po 1 łyżeczce tej mieszaniny. Nie wolno podawać jej na czczo. Przez pierwsze 2 dni podawać tylko po pół łyżeczki. Jeśli dziecko mieszaniny nie lubi można dolać do niej sok.
W trakcie kuracji trzykrotnie podajemy też sok z kapusty kiszonej na zmianę z czarnymi jagodami (również trzykrotnie).

W praktyce wygląda to tak, że sok kapuściany dajemy jednego dnia, po 2 dniach - jagody, potem znowu odstęp 2-3 dni i podajemy sok z kapusty kiszonej, potem znowu kilka dni przerwy - jagody itd.

Proporcje: minimum 50 ml soku z kiszonej kapusty (można wymieszać z 200 ml zupy, jeśli dziecko nie lubi)
minimum 1 duża łyżka czarnych jagód (dla małego dziecka - roztartych, żeby mieć pewność, że produkt dotrze w głąb ciała odpowiednio rozdrobniony)

W czasie kuracji pasożyty mogą chcieć opuszczać organizm. Należy dokładnie obserwować pościel i piżamkę i przyglądać się, czy coś nocą z ciała nie wylazło. Brrrr!
Dziecko trzeba o tej ewentualności uprzedzić.
Mieszanka ta zadziała np. na owsiki czy glisty ludzkie.

W czasie kuracji nie można przyjmować antybiotyków, środków przeciwbólowych, przeciwgorączkowych, sterydów.

Podaję tę mieszankę wszystkim członkom rodziny.

Można tę kurację urozmaicić dodatkowo konsumpcją  świeżych (!) pestek dyni, które również mają właściwości przeciwrobacze.

*Książka Bonifratrów podaje, że jeśli chcemy pozbyć się stwierdzonych w organizmie pasożytów powinniśmy zastosować większe dawki mikstury czosnkowo-cytrynowej: 1-3 łyżeczek codziennie na godzinę przed posiłkiem (z wyjątkiem posiłku porannego, bo nie można przyjmować mieszanki zupełnie na czczo), wszelako i tu byłabym zwolennikiem konsultacji lekarskich, bonifraterskich lub innych.

wtorek, 7 kwietnia 2015

Skutki wiatru

Skutki wiatru w Polsce są dla wielu katastrofalne: zerwane dachy i linie energetyczne, przewrócone TIRy, drzewa wyrwane z korzeniami - takie obrazki trafiały się moim dzieciom, gdy zerknęły na jakiś program informacyjny. Dla nas skutki wiania były jeszcze i takie:

Bukiety w domu z gałęzi, które byłyby dla nas nieosiągalne gdyby nie wiatr: jemioły i choiny kanadyjskiej z połamanych drzew. Można było im się dokładnie przyjrzeć i porozmawiać o nich, zwłaszcza o jemiole, o której już kiedyś pisałam tutaj.



Możliwość zaglądnięcia do środka drzewa, choć w naszym wypadku utrudniona przez warunki atmosferyczne (deszcz ze śniegiem). Ale może Wam się trafi taka okazja, przy lepszej pogodzie - my minęliśmy pień spróchniały w środku i taki całkiem żywy i sprawnie działający. Niestety nie dało się prowadzić obserwacji.




Oglądaliśmy przy okazji filmy o wiatrach. Tata puścił Młodzieży kawałek "Twistera", mamy też film z serii "Dzikie Karaiby", odcinek "Piekło huraganu". Młodzież po tych wrażeniach filmowych upewniła się, że huraganów w Polsce nie ma, więc myślę, że oglądanie zrobiło na nich duże wrażenie.


Oczywiście padło pytanie: "Co to jest wiatr?". Przedszkolakowi nie da się wytłumaczyć tego używając formułki dla klasy czwartej, w której wiatry się omawia na lekcjach przyrody. Powiedziałam, że jest to poruszające się powietrze. Nie zapytano: "Dlaczego to powietrze się rusza?". Powiedziałabym, że rusza się wtedy, gdy spotkają się ze sobą dwie różne masy powietrza, choć zwrot "masa powietrza" też może być dla Małego trudny.... Co zrobić, gdyby przedszkolak drążył dalej? Cieszyć się, że mamy takie dociekliwe dziecko i dokształcić się w tej kwestii:)

Czy można sfotografować wiatr? Gdybyście, Kochani Czytelnicy, dysponowali takim zdjęciem - bardzo proszę, dajcie znać, wyślijcie mi obrazek, a ja go tu przykleję:)

A jeśli macie troche wolnej gotówki zajrzyjcie na stronę Unicefu : Cyklon na Vanuatu

piątek, 3 kwietnia 2015

O nauce gotowania

Przypadkiem wpadł mi w ręce jeden z zeszłorocznych numerów "Wysokich Obcasów Extra", a tam ciekawy artykuł Agnieszki Kręglickiej. O nauce gotowania. Bardzo dobry temat przed Wielkanocą:)

"Ani w podstawie programowej wychowania do życia w rodzinie, ani zajęć technicznych szkoły podstawowej, gimnazjum i liceum nie ma słowa o gotowaniu! Chociaż rozwijanie postawy dbałości o zdrowie własne i innych zawarte jest we wstępie, wątek kulinarny został pominięty. Coś tam się pojawia na lekcjach przyrody o racjonalnym żywieniu, przechowywaniu produktów, ale tylko teoretycznie" (a to już zależy od nauczyciela droga Pani - przypisek własny:)

Agnieszka Kręglicka proponuje, bardzo słusznie, intensywną edukację kulinarną od początku nauki szkolnej, a jak się nie da - w domu! Nauka gotowania może być pretekstem i punktem wyjścia do omawiania wielu ciekawych zagadnień - z geografii, przez historię, politykę, a nawet poezję. Autorka proponuje na początek proste przepisy dla małolatów na pierogi, zrazy, ciasto z jabłkami i rosół.

Według mnie za trudne jak na początek. A początek jest wtedy, gdy dziecko jest jeszcze bardzo małe. U nas odbywało się to do tej pory mniej więcej w takiej kolejności:


- rozszerzanie diety zgodnie z instrukcjami Instytutu Żywności i Żywienia i z uwzględnieniem tego, co wyczytałam na stronach mam z innych krajów, gdzie maluchom rozszerza się dietę trochę inaczej niż u nas
- pozwolenie małolatowi na jedzenie rękami i zabawę jedzeniem (w granicach rozsądku i własnego stolika)
- mieszanie składników potrawy łyżką, widelcem, mikserem...
- krojenie miękkich i coraz twardszych produktów (najczęściej warzyw i owoców, surowych i gotowanych)
- smarowanie chleba miękkim masłem, serem, mazidłem...
- odmierzanie potrzebnych ilości produktów: łyżką, szklanką, a potem pojemnikiem z miarką
- czytanie instrukcji wykonania zupy czy budyniu na opakowaniach i postępowanie zgodnie z instrukcją

I wreszcie: samodzielne wykonanie jajecznicy (Hania)

A teraz można przejść do potraw Agnieszki Kręglickiej. Mięso na zrazy w zamrażalniku już czeka:)

 


I jeszcze z innego artykułu, który zgubiłam, a jego myśl przewodnia jest taka: dziecku zeszyt z przepisami po babci nie wystarczy. Trzeba z dzieckiem gotować często, żeby nabierało wprawy, nauczyło się łączyć smaki i konsystencje, tak aby sos nie miał grudek, a masa do tortu się udała.

I tu opadły mnie refleksje: masy do tortów nie robimy, tortów też nie. Mimo to uważam, że dzieci mają najlepsze obeznanie w dziedzinie słodkich wypieków, bo ciasta robię zwykle popołudniami, gdy wrócą ze szkoły i przedszkola. Ale z produkcją obiadów krucho, wierzę, że się podciągną, jak trochę urosną. W końcu, gdy wracają do domu obiad już musi być gotowy. Ale tak całkiem źle z nami nie jest. Już dawno temu mała Hania robiła z Babcią kaczkę pieczoną nadziewaną jabłkami. Potrawę tę dołączyłabym do proponowanych przez Agnieszkę Kręglicką, bo wykonanie jej jest proste, a efekt bardzo smaczny, co możecie przeczytać i zobaczyć na stronie tego bloga: Kaczka pieczona nadziewana jabłkami.

Książki kucharskie dla dzieci znajdziecie w Bajdocji.
My trafiamy na zupełnie inne książki niż tam pokazano, nie przyszło mi do głowy fotografowanie i cenzurowanie ich, choć trafiło się sporo, może czas się poprawić. Na pierwszym miejscu ciągle jednak pozostaje u nas Cecylka Knedelek i Lamelia Szczęśliwa (tu blog!) wg Joanny Krzyżanek.