Strony

piątek, 25 marca 2016

Jajo w occie

To przypadek, że w czasie okołowielkanocnym Jurek koniecznie chciał przeprowadzić ten eksperyment. Jest on opisany na tylu blogach, że o tym doświadczenia nic odkrywczego nie powiem. Wszelako robimy go w naszym domu po raz pierwszy i zabraknąć go tutaj nie może.

Dla porządku zapiszę przebieg doświadczenia:
- jajo kurze umieszczamy w słoiku (na tyle dużym, żeby łatwo było jajo włożyć i wyjąć)
- zalewamy je hojnie czystym octem
- zakręcamy zakrętkę słoika i odstawiamy na parapet
- opcjonalnie: na słoiku przytwierdzamy karteczkę z datą i godziną rozpoczęcia doświadczenia



Już w tym momencie można zaobserwować reakcję między kwasem octowym a skorupką jajeczną zbudowaną z węglanu wapnia. Reakcja ta objawia się dużą ilością musujących bąbelków (jest to wydzielający się dwutlenek węgla), które pokrywają całą skorupkę. W reakcji ma też powstawać octan wapnia, ale chyba go zmyliśmy z jaja (albo przeszedł do roztworu nie rzucając się za bardzo w oczy). Wyczytałam, że jest on stosowany jako konserwant.

- czekamy.

Po kilku godzinach w occie macane jajo jest bardzo gładkie i delikatne w dotyku, jednak skorupka pozostaje twarda, musowanie trwa.
Następnego dnia skorupka znika. Wyjmujemy jajo na talerz, można je opłukać, żeby nie woniało intensywnie octem i oglądamy, i macamy. Przez pergaminową błonkę prześwituje żółtko. Jajo pod naciskiem palców jest bardzo sprężyste. Aż chce się naciskać mocno, żeby sprawdzić, w którym momencie jajo pęknie. Nie dane nam to było, bo zbyt intensywne badania czterech rączek doprowadziły do tego, że jajo spadło ze stołu i przekształciło się w żółtego kleksa.


I po eksperymencie. Nie powiem Wam co byłoby dalej. Czy błona pergaminowa okazałaby się również wrażliwa na działanie octu? Jak długo jajo mogłoby stać w occie nie psując się (jest tam przecież konserwujący ze swej natury octan wapnia)? Czy żółtko w dobę po zanurzeniu jaja w occie staje się kwaśne? Jak wyglądałoby jajo podświetlone żarówką? Te pytania czekają jeszcze w naszym domu na odpowiedź.

Póki co - w literaturze opisującej eksperyment z jajem znaleźliśmy informację o wspaniałym składzie skorupki bogatej w łatwo przyswajalne wapno, ale też w całe mnóstwo cennych makro- i mikroelementów, tudzież pierwiastków śladowych.

Jurek wywnioskował z niego, że w zasadzie z jaj trzeba koniecznie zjadać skorupkę, bo jest bardzo wartościowa. Szybko naprostowałam, że nie tak, jak żółtko, ale nie wiem, czy dał się ostatecznie przekonać.


Wszelako kwestia zjadania skorupki pozostaje otwarta, zwłaszcza po lekturze tekstu "Darmowe źródło minerałów, które wyrzucamy do kosza"
Tam też instrukcja przygotowania skorupki do spożycia. Zrobiliśmy, co nam kazano i wyszedł proszek, który raczej należy szybko połknąć, nie próbując gryźć go zębami, bo to bardzo nieprzyjemne. Porcja dla dorosłego wynosi pół łyżeczki, a zatem dziecku można podać jeszcze  mniej. U nas Młodzi nie spróbowali, bo w ferworze porządków przedświątecznych proszek skorupkowy uległ utylizacji.


I jeszcze jeden tekst o różnorodnym wykorzystaniu skorupek jajecznych. Jeszcze wiele eksperymentów przed nami!

Przy okazji pozyskiwania skorupek jajecznych okazało się, że za rzadko jadamy z Młodymi jaja na miękko w kieliszku, gdyż nie łapią finezji tego posiłku.
Jaja w koszuli jedliśmy sto lat temu, a jaja po wiedeńsku w ogóle nie znają. Dużo jeszcze przed nami również w kwestii kulinariów.

Wesołych Świąt i Szczęśliwej Nowej Wiosny!

niedziela, 20 marca 2016

Czekoladowy kompromis

Można sobie kupić tabliczkę w sklepie. Ale można też zmontować coś w domu samodzielnie - ma się wtedy poczucie, że nasza czekolada nie zawiera dodatków, których byśmy nie chcieli (np. tłuszczów trans w nadzieniu), za to z tymi, których pożądamy i z kontrolowaną, mniejszą ilością cukrów. Po próbach detoksu cukrowego (jeszcze się nie poddaję całkowicie!) stawiam na "zdrowe słodycze". Voila:

Drobnym druczkiem: Poniżej znajdziecie wersje najprostsze, dla tych, którzy nie mają czasu delektować się przygotowywaniem przysmaku, bo czują oddech trójki dzieci na karku, chcących pomagać mamie i przeszkadzać sobie nawzajem w pomaganiu. Potem harpie wyrywają garnki i łyżki do wylizania. Celebrować fotografowania też się nie da.



Czekolada do picia
Nastawić mleko do gotowania. Odlać trochę mleka do  sporego kubka, dodać do niego kakao (dużo!!!), mąkę ziemniaczaną (ok. czubatej łyżki na litr mleka)  i cukier wanilinowy. Jeśli musicie - dodać też cukru zwykłego, ale jak najmniej, zawsze mogą sobie dosłodzić w filiżance, jak muszą*. Gdy mleko jest bliskie zagotowania dodać mieszaninę z kubka i mieszać, dopóki się nie zagotuje, pogotować chwileczkę, przelać do dzbanka i rozlewać do filiżanek.

* Warto nadmienić, że jednak cukier po zagotowaniu jest lżej strawny.

Kogel-mogel kakaowy
Do żółtka kury podwórkowej (porządnie umyć jaja przed rozbiciem) wsypujemy zwykłe, ciemne kakao i dodajemy miód. Proporcje musicie sobie dopasować sami, wedle własnego smaku. Ja najbardziej lubię dać 1 łyżeczkę kakao i 1 płaską łyżeczkę miodu. Utrzeć energicznie łyżeczką w kubku. Zjadać od razu.





Czekolada domowa w kostkach
Tu przepisu nie ma, jest link do przepisu, który mnie natchnął: Jak zrobić domową czekoladę? 
Oczywiście dałam mniej cukru, wrzuciłam dużo orzechów włoskich od Dziadka i Babci (które są bio-,eko- itpd). Czekolada jest miękka, raczej w konsystencji cukierka-krówki, ale pyszna. Eksperymenty z dodawaniem cynamonu, kardamonu, gałki muszkatołowej i innych atrakcji jeszcze przed nami.



Modyfikacja sklepowej czekolady mlecznej
Czekoladę sklepową dostaliśmy w prezencie (Dziękujemy kochana Ciociu!). Młodzież zjadłaby ją bez problemu. Dla mnie jednak ma ona w sobie za dużo cukru i za mało kakao. "Zaczarowałam" ją tak, żeby była zdrowsza. Okazała się również o wiele smaczniejsza, a co za tym idzie została pożarta bardzo szybko. A zatem porażka w kwestii powstrzymywania się od słodyczy.


Do 2 tabliczek czekolady mlecznej rozpuszczonych w kąpieli wodnej dodałam 1 czubatą łyżkę kakao i baaaaardzo dużo orzechów włoskich**. I trochę rodzynek, bo sie wystraszyłam, że będzie zbyt mało słodkie, takie raczej pode mnie i Dziatwa nie tknie. Mogłam sobie darować. Po wymieszaniu okazało się, że mamy orzechy włoskie obtoczone w czekoladzie. Po namyśle umieściłam je na folii aluminiowej do wystygnięcia. Chciałam potem kroić nożem w kostki, ale skończyło się na prymitywnym wyszarpywaniu kawałów. Ale to nie były kawały czekolady, o nie! To były orzechy, które są bardzo zdrowe, a czekolada to była tylko przykrywka. Z resztą już dawno ludzkość wpadła na to, że połączenie smaku czekolady i orzechów jest rewelacyjne smakowo.
Dlaczego tak rzadko spotyka sie czekolady z orzechami włoskimi?

Poza tym pijamy normalne kakao przygotowując je wg metody Ojca Grande: zagotować kakao z odrobiną wody, a potem dolać mleko. A dlatego tak się robi, żeby uwolnić z kakao wszystkie jego dobroczynne składniki, które w niższej temperaturze wrzenia mleka nie miałyby szansy się uaktywnić, tak jak to robią we wrzącej wodzie. Do tego kakao nie dodaję cukru, ale jemy za to chleb z dżemikiem lub miodem, więc cukier jednak jest.

Nela Mała Reporterka - odcinek "Indiańskie skarby" pokazuje, w jaki sposób przygotowuje się kakao na Kostaryce - od ziaren do napoju.

** Orzechy włoskie trzeba jednak żmudnie wyłuskać. Jest to czynność przy której można posłuchać (a nawet częściowo pooglądać, choć to nie jest konieczne) film z I Międzynarodowej Konferencji Naukowej "Człowiek-żywność-zdrowie", która odbyła się w marcu we Wrocławiu. Polecam!!!

Debata o zdrowiu - część 1
Debata o zdrowiu - część 2
Debata o zdrowiu - część 3 


środa, 16 marca 2016

Zabawy domowe w ruchu przy brzydkiej pogodzie

Gdy wieje i leje, mgła i ziąb Młody Człowiek musi się czymś zająć w domu. Poniżej kilka naszych ostatnich zabaw we wnętrzach. Zabaw ruchowych, dodajmy, bo ileż można rysować, grać, czy tkwić przed telewizorem? Udało nam się to tylko dlatego, że odwiedziliśmy na kilka dni Dziadków, a oni mają sprzęty, których my nie mamy...

Najpierw zrobiłam tabelkę zabaw piątkowych (bo działo się to w piątek), w której zapisałam dyscypliny "sportowe" oraz imiona uczestników (no, cóż, siebie też nolens volens). Wszyscy, którzy "zaliczyli" daną zabawę mogli sobie wpisać do tabelki "ptaszka": v.

A dyscypliny były takie:

- podnoszenie hantli o wadze 2 kg każdy, dla młodszych po jednym egzemplarzu, ja i Hania dźwigałyśmy po dwa. Myślę, że kilkakrotne podniesienie nie nadwyrężyło Młodzieży zanadto.


- jazda na rowerze stacjonarnym (licznik pokazywał, kto szybciej pedałuje, zmienialiśmy też opór pedałów)

 

 
- masaż stóp i pleców (dla ekstremistów pleców gołych!)


- ćwiczenia na gumowej poduszce-jeżyku (jak się to naprawdę nazywa - nie wiem): utrzymać równowagę stojąc, obrócić się dookoła własnej osi na tej poduszce, a wreszcie stanąć na niej na jednej nodze).


- przejść po starym tatusiowym pasie do stroju karate - tam i z powrotem, małymi kroczkami stawiając noga za nogą, czyli tip-topami


- wrzucać klocki do celu, czyli do kartonowego pudła - czynność ta sprzyja sprzątaniu wcześniej zrobionego bałaganu


- odbijać nadmuchany balonik 20 razy (nie może dotknąć podłoża)

- przewroty - fikołki na materacu - w przód i w tył oraz turlanie się po tapczanie i spadanie na materac. Hania zabawiała się jeszcze wykonując "świecę", ale chłopcy sobie odpuścili.

Co można by jeszcze zrobić, a nie zdążyliśmy:
- pchanie piłki głową na wybranym odcinku
- dmuchanie piórek z jednej strony blatu na drugi
- przeskakiwanie przez chodnik (wąski) lub poduszkę leżąca na dywanie
- wszelkie wersje czołgania się pod przeszkodami (nie po jedzeniu!)
- uniwersalna zabawa w chowanego


A gdy wrócimy do naszego mieszkania w bloku, a pogoda dalej pod psem, możemy się jeszcze udać do piwnicy, gdzie znajduje się nasza blokowa mini-sala zabaw. Powstała ona z mojego, nie chwaląc się, poduszczenia, z pomieszczenia suszarni, której nikt nie używał od lat. Władze naszej spółdzielni mieszkaniowej wysupłały kasę i pięknie wnętrze odmalowały, wstawiając przy okazji nowe drzwi, a nowe okno i grzejnik Faviera ciągnący się przez całą długość ściany już były. Całość wyściela stary dywan oraz nieużywane, bo już nadwątlone materace szkolne. Zrobiliśmy tabelę zabaw materacowych, ale i bez niej Młodzież może się wybiegać i wyskakać ile wlezie, choć szkoda, że przestrzeń nie jest nieco większa. No i mam ciągle problem z tym, że tam się jednak musi unosić w powietrzu mnóstwo kurzu, którego nie widzimy, więc sobie nie zaprzątamy nim głowy.



Dziś nareszcie dzień słoneczny. Oby więcej takich!


środa, 9 marca 2016

Chomikarium

Tak nazwałam dużą plastikową skrzynkę, w której posialiśmy rośliny, tak aby chomik na przednówku mógł się cieszyć niepryskanymi nowalijkami. Węgielek ma jednak własne wizje chomikariów i wytrwale je realizuje, o ile tylko nadarzy mu się okazja. 

Hodowla roślinna założona została precyzyjnie, z wykorzystaniem zeszłorocznych nasion, które podarował nam Dziadek. Do wyboru mieliśmy groch, cukinię, rzodkiewki, buraki, marchew, sałatę... A zatem rośliny wschodzące w różnym tempie i rozmiarze. Podzieliliśmy grządki sznurkami na poletka i zasialiśmy nasiona. Do podlewania używany jest spryskiwacz, żeby siewek nie uszkodzić i nie przemieścić nasion. A poza tym spryskiwanie to czynność, którą wszyscy uwielbiają. Poza tym pryskać mogą tylko nad wanną:)





Po pewnym czasie roślinki zaczęły wschodzić i można było zaobserwować, które z nich są najszybsze w tej czynności.



Gdy już prawie wszystkie rośliny objawiły się na powierzchni wpuściliśmy chomika. Okazało się wtedy, że woli on kopać zamiast jeść. Potem jednak zdecydował się również na konsumpcję i tu znowu była okazja do obserwacji, co wybierze. Pożarł buraczki i ściął równo wszystkie groszki, lekko skubnął rzodkiewek, a cukinię zaszczycił uwagą dopiero w kolejnym podejściu. Nie martwimy się tym wcale, bo wzgardzoną roślinę dostał nasz patyczak.




Gdy chomik zdemolował całą hodowlę dosypaliśmy nową partię nasion, tym razem dość chaotycznie - za parę dni będzie miał znowu co jeść.

Węgielek w międzyczasie opanował sposób wydostawania się z pudła i gdy już mu się znudzi kopanie i skubanie roślin nie ustaje w wysiłkach, żeby opuścić pudło.

A jak już mu się uda - pędzi do chomikarium, które sam sobie obrał, a mianowicie pod regały z książkami, gdzie jest małe wejście, ciemno (a więc bezpieczniej), nie ma licznych rączek, które mogłyby go głaskać i zawracać z obranej drogi, jest za to wielka powierzchnia, po której można bezkarnie siusiać, podgryzać meble i zakładać spiżarnie.

Drugim chomikarium, które Węgielek szczególnie sobie upodobał jest nasz śmietnik. Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia chomika śpiącego w łupinie po zjedzonym grejpfrucie, który to obrazek ujrzeliśmy pewnej niedzieli z rana.

Właściwie rozumiemy pobudki Węgielka. Czasem jego poczynania są dla nas jednak źródłem stresu. Któregoś dnia, gdy nie mogliśmy znaleźć chomika zaistniało podejrzenie, że został wyniesiony ze śmieciami. Hania już zaczęła pochlipywać, gdy odezwało się znajome skrobanie pod regałami z książkami.

Gdy ze 2 doby nie wyłaził spod nich - Hania znowu miała wizje, że się biedak odwodni albo padnie z głodu. Była bliska wtykania sałaty pod meble. Złapaliśmy zwierzaka trzeciej nocy do pułapki tatusiowej, która już wcześniej okazała się skuteczna przy chwytaniu Perełki.

Mam nadzieję, że któregoś dnia futrzak nie podgryzie kabla z Internetem, a regały książkowe nie runą z łomotem nadwątlone w wyniku wytrwałego podgryzania.

niedziela, 6 marca 2016

Kolekcje, zbiory i skarby

Ponure dnie na przedwiośniu sprzyjają zaglądaniu do wakacyjnych skarbów. Jurek i Hania wydobywają swoje zbiory, w celu ich przeglądnięcia, posegregowania, obdarowania ulubionej Cioci wybranymi egzemplarzami, wymieniania się, delektowania wyglądem itd.


 



Kolekcja skarbów obejmuje:
- suche nasiona
- szyszki
- kamienie*
- muszle
- ususzone mchy i porosty
- ładne kawałki kory i szczególnie urodziwe patyczki
- szklane serduszka i jajeczka
- kapsle znalezione na spacerze
- kryształki soli (z Wieliczki) i cukru (nabyte w sklepie z herbatą)


Ach - jakie to piękne!
No i mamy zajęcie na kawałek dnia

*Kamienie są szczególnie ulubionymi eksponatami w kolekcji jurkowej. W przypływie gotówki Młody każe sobie kupować kamienie, zwłaszcza takie, które można wydobyć młotkami, dłutkami i pędzelkami z gipsowej płytki. Toteż przetestowaliśmy rozmaite opcje tej rozrywki. Nie za bardzo podobała mi się wersja opisu kamieni, w której przypisywano im magiczne znaczenie i wpływ na psychikę, nie mówiąc o powiązaniu z planetami (!!!). Za to dołączono wisiorek, w którym można upchnąć wydobyty z gipsu kamień. Za każdym razem powtarzamy nazwy kamieni, bo są wcale niełatwe do zapamiętania, np. karneol, chalcedon, jaspis geograficzny... Na nich też można ćwiczyć pamięć - czemu nie?

Niestety nie mamy diamentów ani szafirów, ale i z tym można sobie poradzić. Zajrzyjcie do Hanki-Rozbójniczki:

Kamienie szlachetne - dopasowywanka
oraz
Kamienie szlachetne - zabawa