Strony

poniedziałek, 26 marca 2018

Fauna - gra, którą warto kupić

Jest kilka takich gier, które warto mieć w domu, gdy są w nim również dzieci. "Faunę" warto, zwłaszcza, gdy macie Młodych o zainteresowaniach przyrodniczych i matematycznych. O tym, co nas w niej zachwyciło, a co w niej się nie przydało - poniżej.



Najważniejsze w grze są: plansza, karty i pionki-sześciany.

Plansza ma dwojaką funkcję: po obwodzie biegnie trasa przemieszczania się pionów, zaś jej środek wypełnią mapa świata podzielona na obszary, w których występują rozmaite gatunki zwierząt. Obszary dobrane są nader fortunnie, dość rzetelnie pokrywają się z podziałami ustalanymi przez zoogeografów. Ponadto na planszy widnieją skale rozmiarów i wag używane w rozgrywce.



Na kartach widnieją rysunki zwierząt z podanymi nazwami gatunkowymi, również w języku łacińskim. Łacina przydaje się, bo może być kluczem do ustalenia, gdzie dane zwierzę występuje, choć nazwa polska tego nie sugeruje. Spójrzcie np. na tę kartę:



Poza tym prawdziwi przyrodnicy od czasów Linneusza posługują się nazwami łacińskimi i warto się do ich użycia wdrażać (nie, nie myślę, że to umiejętność nieprzydatna). Nie mówiąc o tym, że łacina jest po prostu pięknym językiem, dźwięcznie brzmiącym w uchu, a wymawianie nazw łacińskich polecam również tym, którzy ćwiczą wymowę i dykcję.

Karty są umieszczone w specjalnym pudełeczku, które zasłania je od połowy w dół. I to jest właśnie kluczowa kwestia. Na zasłoniętej części karty znajdziemy dane o zwierzęciu - miniaturową mapkę z regionami jego występowania, informacje o wadze i rozmiarach ciała i ogona (jeśli zwierzę go ma). Jest też trochę systematyki dla zainteresowanych, którzy mają chęć dowiedzieć się, do jakiej rodziny czy rzędu należy zwierzę. Na podstawie tej wiedzy można używać kart jeszcze inaczej, według własnego pomysłu, np. wyszukując gatunki spokrewnione ze sobą.



Karty są dwustronne (niech żyje oszczędność papieru!) - jedna ze stron zawiera zwierzęta "łatwiejsze", czyli częściej spotykane w naszej strefie klimatycznej lub łatwiej rozpoznawane w ogóle. Ilustracje tych gatunków mają zieloną ramkę.
Te zaś, które obramowano na czarno są wersją "trudniejszą" obejmującą gatunki o nazwach zorilla paskowana czy buszowiec Ansorga. Tak, to jest wyzwanie, ale jaka frajda w poznawaniu nowych, tajemniczych gatunków!

Idąc tropem buszowca Ansorga poszukaliśmy jego fotografii w internetach i stąd kolejny miły wniosek - ilustracje Petera Brauna są bardzo dobre i wiernie oddają wygląd zwierząt. Jest to jeden z wielkich atutów tej gry.

Drugim, ważniejszym atutem jest sama koncepcja. Chodzi o to, że gracze mają samodzielnie określić, gdzie zwierzątko występuje (i tam postawić swój sześcienny pionek), ile waży (pion na skali wagi) i ile mierzy (piony na skali długości ciała i ogona). I tu się zaczyna zabawa! Pokażcie mi dziecko, a nawet przeciętnego dorosłego, który tę wiedzę posiadł w przypadku tak wielu gatunków! Rozpoczyna się więc kombinowanie, odwoływanie się do najdalszych zakamarków pamięci ("widziałem kiedyś taki film przyrodniczy...") i szacowanie. Szacowanie jest jedną z ważnych umiejętności, którą powinni posiąść uczniowie szkoły podstawowej. Ćwiczy się to to na matmie i przyrodzie. A raczej powinno sie ćwiczyć, jeśli nauczyciel znajdzie na to czas i chęci.


Gra jest przeznaczona dla osób w wieku lat 10 i starszych. Jak gra nasz 6-latek? Otóż do gry załączyliśmy miarkę krawiecką, na której dziecko pokazuje domniemany rozmiar zwierzęcia i przekłada go na skalę z planszy do gry. Podobnie jest z wagą. Nasza mała waga elektroniczna i zestaw autek najmłodszego Jacka pomagają Jurkowi oszacować ciężar zwierzęcia.



Nie używamy czarnego lwa, który ma być znacznikiem osoby rozpoczynającej rozgrywkę i rozgrywającej w danej chwili - nie jest potrzebny, gdy gracze śledzą tok rozgrywki. Może się okazać przydatny, przy większej liczbie graczy, którzy mają kłopot ze skupieniem uwagi i oczekiwaniem na swoją kolej.
Nie używamy też czarnych "znaczników oceny", ale mogą się przydać do samodzielnej kontemplacji gry.

Pułapki:
Na kartach podano długość/wysokość zwierzęcia. A gdy mamy do czynienia z koniem czy lamą to o co tu chodzi? Wysokość w kłębie? Długość od nosa do zadu? W pionie czy w poziomie?

Podobnie rzecz się ma z nietoperzem - człowiek zaczyna się zastanawiać, czy chodzi o wymiar zwierzaka wszerz, z rozłożonymi skrzydłami, czy wzdłuż.

Trafił się też błąd w nazewnictwie polskiego gatunku.

No i najgorsza rzecz: jeśli zwierzak występuje na 1 lub 2 obszarach, a graczy jest więcej, dochodzi do tego, że oznaczają występowanie danego gatunku na oceanie (choć jest to papuga, a nie zwierzę żyjące w wodzie), byle tylko zdobyć punkty za to, że "przylegają" w swoich szacunkach do faktycznego obszaru występowania zwierzęcia. 
Optymista powiedziałby, że gra uczy też "kombinowania", ewentualnie "strategicznego myślenia".

Instrukcja jest przystępna. Wykonanie gry - solidne.U nas najbardziej ucierpiało pudełko i plansza od częstego składania i rozkładania.

Gra pomaga rozwijać umiejętność szacowania, znajomość geografii i zoologii. Wykorzystuje metody grywalizacji, a zatem mogłaby być świetną pomocą dydaktyczną dla szkół.


P.S. Autor gry - Friedemann Friese - jest zielonowłosy. Chyba tak mu się fryzura zazieleniła, gdy wymyślał tę grę. I czy to przypadek, że większość jego gier zaczyna sie na literę "F"?

Za udostępnienie gry nie dziękujemy wydawnictwu Rebel, o nie (...), lecz naszym Ulubionym, Zaprzyjaźnionym Sąsiadom, którzy nam ją często, na długo i bez zbędnych ceregieli pożyczają:)



piątek, 2 marca 2018

Owsiane ciastka czekoladowe - wariacje

Nie ma to, jak natchnienie! Przeczytałam w Bajdocji przepis na ciasteczka i już stałam w kuchni nad garnkiem - tak bardzo mi się ich zachciało. Wydaliśmy wojnę cukrowi w naszej diecie, ale odzwyczajanie się od cukru łatwe nie jest. Nie kupujemy słodyczy w sklepach (no, z wyjątkiem gorzkiej czekolady), ale w domu robimy sobie własne, zdrowe słodycze. Poniżej kilka wersji tego samego. Mniam!





Wersja 1 - palce lizać!
Pół kostki masła stopić i wystudzić (pilnując, aby zachowało konsystencję płynną). Do ostudzonego masła dodać 2 łyżki miodu i 2 surowe żółtka (pamiętać o dokładnym umyciu jaj). Wymieszać płynne składniki na jednolitą masę. Dodać 2 łyżki kakao i dalej mieszać. Na końcu dodać 1 szklankę płatków owsianych i 1 szklankę nasion - słonecznika, pestek dyni i orzechów włoskich w proporcji 1:1:1. Można dodać rodzynek. Całość jest raczej chłodna, ale nie przejmować się, że nie zastygnie i nie przyjmie ładnego kształtu, tylko wyłożyć łyżeczką na płaską powierzchnię. Gdy zastygnie zdjąć z niej i umieścić na talerzyku w lodówce dla dalszego utwardzenia. U nas konsumpcja odbywała się tuż po wymieszaniu wszystkich składników. Myślałam, że o formowaniu ciasteczek mowy nie będzie, bo nie zdążę, ale jednak zdrowy rozsądek wygrał, bo za jednym zamachem zjeść tę porcję niepodobna, nawet podzieloną na 5 gąb.



Wersja 2 - autorski pomysł Jurka
1 szklanka płatków owsianych błyskawicznych
1 szklanka wody
Zagotować płatki na wodzie. Staną się geste i kleiste.
Dodajemy ćwierć kostki masła, rozpuszcza się, mieszamy, a następnie mieszankę studzimy,
Do przestudzonych płatków z masłem dodajemy 2 łyżki kakao i 2 łyżki miodu oraz ziarna, jeśli mamy i chcemy (u nas resztka słonecznika i pestek dyni).
Toczymy ręcznie kuleczki. Jurek preferował kształt kluski śląskiej, moczył dłonie w wodzie, dzięki czemu "kluski" nie przyklejały się do skóry i pozwalały się formować. Ja wolałam obtoczyć całość w sezamie. Zjedzone migiem. Moim zdaniem dość delikatne - dodałabym więcej miodu i kakao, żeby były bardziej zdecydowane w smaku.



Wersja 3 - wymyślona naprędce, w potrzebie chwili
Zmielić w młynku po 2 łyżki nasion słonecznika, lnu, pestek dyni, sezamu białego, sezamu czarnego i łyżeczkę nasion chia. Dodać do nich 1 szklankę płatków owsianych i wymieszać na sucho. Można też dodać rodzynki i śliwki suszone (to takie moje marzenie, nigdy z dodaniem śliwek nie zdążyłam, bo znikały). Osobno w garnku topimy pół kostki masła, dodajemy 2 łyżki melasy z buraka cukrowego i 1-2 łyżki kakao. Wymieszać suche z mokrym, toczyć kulki, obtaczać w wiórkach kokosowych lub sezamie białym.

Pamiętam, że kiedyś robiłam też te ciasteczka z masłem orzechowym w roli głównej i też były przepyszne. Właściwie kombinacji jest sporo. Wszystko zależy od tego, co mamy aktualnie w lodówce z faz ciekłych i stałych. Składnikiem używanym zawsze jest kakao i płatki owsiane, a zamiast cukru wkładamy w ciastka miód lub melasę.

Uwaga! Płatki owsiane zawierają fityniany, które utrudniają przyswajanie cennych składników odżywczych (które w tych płatkach tkwią). Wszelako zjedzenie dziennie śniadania z płatkami owsianymi czy konsumpcja ciasteczek, takich, jak te powyżej, nie jest szczególnie niebezpieczna. Trzeba wszak zachować umiar. Aby zmniejszyć negatywne skutki oddziaływania fitynianów zaleca się wcześniejsze moczenie przed spożyciem (np. przez noc), a nawet skiełkowanie nasion, obróbkę termiczną czy nawet fermentację (dot. chleba na zakwasie). Ciągle się zastanawiam, ile właściwie pożytecznych składników z takich ciasteczek mój organizm przyswoi, a ile sobie na własne życzenie odbieram.

P.S. Dziś przy kolejnym podejściu do ciastek, w którym było bardzo mało płatków owsianych (wyszły wcześniej na inne cele), za to było bardzo dużo maku (został po Bożym Narodzeniu) doszłam do wniosku, że wartałoby może zrezygnować z płatków, a zlepiać ze sobą rozmaite ziarna (również zmielone), mak, wiórki kokosowe itd. Zlepiać miodem i masłem z dodatkiem kakao lub bez. Ale czy to by jeszcze były te same ciastka?