Strony

poniedziałek, 14 grudnia 2020

Matematyka na Święta

Wszelkie święta, podczas których się je, ułatwiają naukę matematyki. Ledwie zaczął się grudzień a już rzeczywistość świąteczna nas woła i zmusza do obliczeń. Trzeba tylko dostrzec tę kwestię w swojej codzienności. U nas dzieje się to za sprawą bloga Bajdocja, którego Autorka zaprasza do corocznego wyzwania "Matematyka na Święta"


Dla tych, którzy zaglądają tu pierwszy raz powiem, że mam moc obliczeniową w postaci dzieci z klasy pierwszej, trzeciej i ósmej szkoły podstawowej. Zadania mają więc różny poziom. Może kogoś zachęcą do obliczeń matematycznych przy śniadaniu, czy świątecznym stole. Dlaczego nie?

Oto nasze przykłady:

1. Tuba świątecznych śrutów śniadaniowych w naszej 5-osobowej rodzinie starcza na raz. Kosztuje ona 15 zł. Ile kosztuje porcja dla jednego członka rodziny? Przy założeniu, że każdemu do talerza wlaliśmy jeszcze mleko (1l do podziału między wszystkich), a na dodatek dosypaliśmy płatki kukurydziane, pestki dyni i słonecznika (po garści) oraz wkroiliśmy każdemu po pół banana, czy zmieściliśmy się w cenie 5 zł za śniadanie od łebka? 


 Jeśli zrobimy na kolację 2 jaja w koszuli z chlebem pełnoziarnistym, masłem i papryką czerwoną oraz sałatą (każdemu 2 liście sałaty i 1 papryka do podziału na 5) - czy śniadanie będzie droższe czy kolacja?

Dochodzi też kwestia ceny gazu za podgrzanie mleka, zagotowanie wody na jaja itpd. 

Robocizny nie liczę:)

Można się tu zabawić w rozmaite obliczenia, my pozostaliśmy przy tych śniadaniowych. Można tu użyć obliczeń z proporcji, ale potrzebna jest waga elektroniczna. Jeśli cała paczka płatków kukurydzianych kosztuje 6 zł/250g, to ile kosztuje garść płatków ważąca 15 g? 

Podsumowanie jest niewesołe. Covidowa drożyzna i inflacja widoczne.

2. Ulepiliśmy pierogi na kolację wigilijną. Liczyły trzy osoby. Każdej wyszła inna liczba pierogów. Chwila na refleksję: dlaczego mylimy się przy liczeniu? Jaki sposób zastosować, aby się nie pomylić? Wyszło nam, że najlepiej policzyć pierogi leżące na każdym talerzu osobno i potem je dodać do siebie. Czy do zamrażarki włożyłam 77 pierogów? Oj nie, pewna porcja została przeznaczona na doraźne testy smakowe. Ale na Wigilię trochę zostało:)

3. Mikołaj przyniósł nam sporą bombonierkę z czekoladkami. Wychynęła kwestia sprawiedliwego podziału dóbr. Kulturalne podjadanie w leniwej atmosferze jest u nas znane dopiero po sprawiedliwych podziałach. Dokonano dzielenia w pamięci, a potem na konkretach. Następnie doszło do handlu wymiennego i wykończyliśmy całość. 

 


4. Potem lepiliśmy uszka i ładnie je ułożyłam w rządkach, a młodzież miała je policzyć z wykorzystaniem mnożenia, a potem podzielić na sześć osób, które zasiądą przy wigilijnym stole. Było to dzielenie z resztą, ale obyło się bezkonfliktowo z powodów, jak w punkcie 2 (testy smakowe). 

 

5. Następnie dzieci z babcią robiły ciasteczka kruche kształtowane przez maszynkę do mięsa. Miały okazję pokręcić korbką i w ogóle zapoznać się z tym urządzeniem, w naszym własnym gospodarstwie domowym w ogóle nieznanym. Liczenie ciastek nie nastąpiło, bo układali je na blasze dość chaotycznie (o teorii chaosu jeszcze nie rozmawiamy). Pewnie dlatego, aby matka z obsesją znowu nie kazała im liczyć. Zwłaszcza, że były ważniejsze kwestie (testy smakowe).


6. Upiekliśmy też pierniczki. Nastąpiło szacowanie - jakże ważna umiejętność matematyczna. Konkluzja, że jest ich za mało (dzięki testom smakowym) okazała się końcową. 

Żeby choć trochę zbliżyć się do przyrodniczej tematyki bloga dodam, że mam świadomość dietetycznej strony zagadnienia. Zbliża się obżarstwo. Szczęśliwie nigdy jeszcze w czasie świątecznym nie doświadczyliśmy negatywnych jego skutków, ale w innych okolicznościach owszem. Niewielka gałązka suszonego piołunu zaparzona małą dawka wrzątku praktycznie kasuje wszelkie dolegliwości gastryczne. Kompot z suszonych owoców też sprzyja trawieniu.

Słodycze, podobnie, jak mięso i produkty mleczne, zakwaszają organizm, a wtedy spada mu odporność. Odkwaszająco w okresie świątecznym działają buraczki z chrzanem, barszcz kiszony, cytrusy, wszelka surowizna i zielona herbata. 

Mamy też suszoną pokrzywę, rumianek, szałwię, miętę i skrzyp. Wszystkie te zioła parzymy (skrzyp trzeba pogotować) i popijamy między posiłkami, ale nie bezpośrednio po nich, aby nie rozcieńczać soków żołądkowych. Mięta jedynie stymuluje wydzielanie soków trawiennych, ale należałoby ją w takim razie zażyć w niewielkiej dawce przed jedzeniem...

Ważką dla trawienia kwestią jest też ruch, a zatem po jedzeniu trzeba wybrać się na spacer, najlepiej z dala od bliźnich. Może trafi Wam się coś ciekawego, tak jak nam? 

Tu grasują bobry! Stobrawski Park Krajobrazowy

piątek, 4 grudnia 2020

Podpłomyki z wariacjami

Nie wiem skąd i kiedy J. zapałał chęcią zrobienia podpłomyków. Trzecioklasista w kuchni sprawdził nam się bardzo. Osobiście jestem zwolenniczką naleśników na 3 jajach, podpłomyk wydaje mi się mniej pożywny, ale decyzja zapadła poza mną. W sumie smacznie to wyszło. Może sobie też zrobicie w długi jesienny wieczór?

Do miski dziecko wsypuje mąkę (lepiej pełnoziarnistą) ze szczyptą soli, a jak chcecie to i sody oczyszczonej, ale to niekoniecznie. Następnie nadchodzi dorosły z czajnikiem pełnym gorącej wody i wlewa do miski, a dziecko miesza kopyścią lub czymkolwiek innym, zaś gdy całość stanie się chłodniejsza - ręcznie. Przekłada teraz ciasto na blat stołu lub stolnicę posypaną mąką, trochę wyrabia, ale bez przesady, a następnie wałkuje cienkie placuszki o rozmiarach patelni, którą akurat mamy pod ręką. Im cieńszy placuszek - tym szybciej będzie gotowy. 

Podpłomyki pieką się na suchej patelni do pojawienia się rumianych plamek z obu stron i zesztywnienia. Następnie przekładamy podpłomyka na talerz i podajemy na słono lub na słodko. 

 

Z rzeczy aktualnych udało nam się zmontować kisiel żurawinowy ze świeżych żurawin, chyba już ostatnich w tym sezonie. 

 


Babciny dżem z czarnej porzeczki też był ok. Ponadto przyjęło się u nas zajadanie owoców dzikiej róży na surowo. Przygotowanie jej jest jednak dość pracochłonne, dla wielodzietnych matek stanowi odskocznię od wszystkiego, ale trzeba pamiętać, że w dworkach staropolskich do wydłubywania pesteczek z róży sprowadzano ekstra dodatkowe dziewuchy, robotne i cierpliwe na dokładkę. Po przekrojeniu owocu dzikiej róży wydłubujemy zatem pesteczki ostrym czubkiem noża. Gdy już mamy tak przygotowane owoce trzeba je wszystkie porządnie opłukać w wodzie ze 2-3 razy. W ten sposób pozbywamy się kłujących włosków, które naprawdę solidnie potrafią podrażnić gardło. I już można podjadać. Straty witaminy C spowodowane płukaniem są na pewno mniejsze niż podczas obróbki termicznej żurawin. No i krzak dzikiej róży niedaleko. Już niedługo owoce różane będą jednak na tyle mocno zmrożone, że będzie je można jeść prosto z krzaka, wyciskając miąższ, jak krem z tubki. Jest to przepyszne. Zawsze to robimy na spacerach zimowych.


Ptaki zaokienne nie chcą jeść nasion dzikiej róży wystawionej na parapet. W każdym razie nie teraz. To kolejna z naszych obserwacji ornitologicznych.

piątek, 13 listopada 2020

Jesienne obserwacje ornitologiczne w mieście

Lubimy ptaki. Ostatnimi czasy poświęciliśmy sporo uwagi krukowatym, które mieszkają w pobliżu naszego domu, a są to: sroki, gawrony, wrony, kawki. Dokarmiamy je orzechami włoskimi i mamy własne spostrzeżenia.

Wrona siwa na daszku nad wejściem do szkoły

- najodważniejsze są wrony siwe. Zbliżają się do człowieka na odległość, na którą nie odważyłyby się inne ptaki. Przyglądają nam się bacznie, czasem nawet spotykamy się wzrokiem:)

- wrony siwe są też najszybsze. Gawrony wydaja się ślamazarne w ich towarzystwie, a kawki i sroki się ich boją. Gdy rzucamy orzech w stronę gawrona on ucieka, a w najlepszym wypadku stoi i się gapi i wrona sprząta mu orzech sprzed dzioba.

- wrony i kawki żerują parami, sroki często w pojedynkę. Gawrony różnie, bywa, że w większej grupce.

- można również zaobserwować przeloty całych stad ptaków wieczorową porą, pewnie na sen. Zaobserwowaliśmy też noclegowiska: na dużych drzewach lub słupach wysokiego napięcia.

 



 - mam wrażenie, że gawronów i wron jest w tym roku mniej niż w latach ubiegłych. Właściwie co roku jakoś mniej, nie wiem, czy to tylko taka obserwacja u nas, czy trend ogólny. Obawiam się, że to drugie.

- tak, kawka jest w stanie zmieścić do dzioba niewyłuskanego orzecha włoskiego. (mieliśmy wątpliwość czy nie ma za małego dzioba). Orzechy włoskie Jacki, które są większe niż zwykłe, spokojnie wrona chwyta w dziób.

- obserwowaliśmy też wronę spuszczającą orzecha na asfalt z pewnej wysokości

- wrony, kawki, sroki i gawrony nigdy nie przybywają na nasz parapet, poza momentem, gdy wyłoży się skórkę z surowego kurczaka. Wtedy reakcja jest błyskawiczna.

- gdy rzucimy wronie orzecha - chwyta go w dziób. Gdy rzucamy następny - wypuszcza ten pierwszy, żeby zdobyć kolejny. Przy rzuceniu następnego orzecha wrona wypluwa drugi, żeby zabrać trzeci. Ale bywa też inaczej: wrona porywa orzecha i odlatuje z nim gdzieś na ustronną gałąź i nie zwraca uwagi na kolejne orzechy, bo jest zajęta rozwalaniem swojego.

- wrona potrafi rozpoznać, czy orzech jest pusty/wysuszony/sczerniały w środku i szybko go odrzuca (my też potrafimy go odróżnić - jest lżejszy). Prawdopodobnie zjada orzechy spleśniałe. Nie rzucamy specjalnie spleśniałych, ale pewna partia orzechów z naszych zasobów miała wiele spleśniałych egzemplarzy, więc na pewno ptakowi i taki się trafił, a nie widzieliśmy, aby którykolwiek z tej transzy został odrzucony. 

Oczywiście pojawiają się pytania: dlaczego gawrony ustępują wronom? Przecież nie są mniejsze, a czasem jest ich więcej. Czy to możliwe, że gawrony we Wrocławiu to te, które przyleciały na zimę z północy? jak je odróżnić od polskich? Czy to w ogóle możliwe? Przecież to ten sam gatunek. I tak dalej.

 


Obserwacje ptaków na parapecie to zupełnie inny rozdział. Dokarmiamy je ze względu na kota. Przeczytacie o tym w poście "Rocky TV i inne kocie atrakcje".



poniedziałek, 2 listopada 2020

W naszej kuchni jesienią

W naszym domu jest sporo buź do nakarmienia. Na dodatek chcą jeść dobrze i smacznie, a ja bym chciała, żeby było zdrowo. Czyli tak, jak chcą wszyscy rodzice. Poniżej wklejam kilka naszych inspiracji, wierząc, że się komuś jeszcze tej jesieni przydadzą. 

Smoothie żurawinowe

Potrzebna jest surowa żurawina, a do niej jabłka/gruszki i opcjonalnie banan, dodaję też cynamon cejloński i kurkumę oraz miód. Wszystko w proporcjach "na oko". Chodzi o to, żeby spożywać żurawinę, jako cenny owoc sezonowy, w wersji surowej, bogatej w witaminy i bez dodatku cukru, nie zabiwszy jej właściwości obróbką termiczną.

 

 Ciasto z kaszy jęczmiennej

Pozostałą po obiedzie kaszę blendujemy z bananami na gładko (mniej więcej). Dodajemy łyżkę tahini (nieobowiązkowo) oraz dużo rodzynek, siekane migdały lub inne orzechy czy pestki. 1 jajo od szczęśliwej kury, łyżeczka sody oczyszczonej, cynamon. Smarujemy blachę tłuszczem i formujemy ciasteczka dużą łyżką, albo montujemy rozległy płaski placek, któremu wystarczy 20 minut w 190 stopniach w piekarniku. Kroimy w kwadraty po upieczeniu. Zastanawiam się nad włożeniem ciasta do keksówki zamiast na płaską blachę. Wtedy czas pieczenia byłby dłuższy, ale za to miąższość placka lepsza. Smakuje naprawdę dobrze, nie daje się odczuć, że to kasza jęczmienna.


Zupa z czerwoną soczewicą

Wkładamy do garnka warzywa takie, jak na zupę jarzynową i jednocześnie wsypujemy sporo czerwonej soczewicy (opłukać, nie trzeba moczyć wcześniej). Soczewica gotuje się mniej więcej tak długo, jak jarzyny i staje się miękka, gdy one są miękkie, czyli raczej szybko (zwłaszcza jeśli starliśmy wszystko na tarce z dużymi oczkami). Clou potrawy są przyprawy: grzybek suszony, czosnek dodany na wydaniu, świeża natka pietruszki, papryka wędzona, majeranek i kminek, liść laurowy i ziele angielskie, dużo masła, sól oczywiście. Wychodzi coś pysznego, grochówkowego w wyrazie. Zaletą całości jest szybki czas przygotowania.

 


Budyń ryżowy z melasą

Ciemny ryż pozostały po obiedzie zblendujmy na gładko z jabłkami z kompotu i powidłem śliwkowym bez cukru. Dodaję oczywiście przeciwzapalne cynamon i kurkumę oraz masło, a jak potrzeba - melasę z buraka cukrowego do środka. Jeśli nie potrzeba - melasą tylko polewamy wierzch deseru. Podajemy na ciepło, z masłem. Budyń ryżowy jadły dzieci z Bullerbyn, czytał o tym mój syn i tak się jakoś samo nasunęło. Ciekawe, jak wyglądał ich budyń.

 


Pasta do chleba porosołowa

najpierw trzeba zrobić pyszny rosół przeciwzapalny i zjeść go na obiad. Warzywa pozostałe po gotowaniu rosołu są nieciekawe, zwłaszcza, że u nas zostają cebula, por, imbir i czosnek, bo marchewki, borowiki i inne ładniejsze jarzyny zjadamy w rosole. Te, które zostały zmiksujmy na gładko z gotowanym ziemniakiem dodając startą gałkę muszkatołową (dużo!). Wyobrażam sobie, że można by było pójść w wariacje wzbogacając pastę przyprawą curry lub garam masala, jeśli ktoś je lubi. Podajemy na ciemnym chlebie. Na wierzch kiełki, ogórek kiszony lub pomidorki koktajlowe. 

 

 


Topinambur duszony z warzywami

Na elektrycznej szatkownicy tniemy marchew, cebulę, seler, pietruszkę i topinambur (porządnie wyszorowany, ze skórką). Dusimy na maśle na głębokiej patelni, pod przykryciem, podlewając wodą i przyprawiając ulubionymi przyprawami, nie pomijając majeranku i kminku mielonego. Podajemy z kaszą gryczaną lub ziemniakami, posypane natką. Mocno wyczuwalny jest w tej potrawie topinamburowy, słonecznikowy smak i zapach. My go lubimy - do tego stopnia, że poszliśmy jeszcze w topinambur pieczony w piekarniku z przprawą do ziemniaków Kamisa. Doprawdy niezły.

Topinambur ładnie kwitnie, a kwiaty stoją długo w wazonie

Bulwy gotowe do zjedzenia i do wsadzenia do gleby (ale uwaga jest to roślina inwazyjna, bardzo plenna)

A tu już na patelni topinambur z warzywami

Jajecznica z podgrzybkami (zaraz po powrocie z lasu)

Jajecznica, do której wrzucimy grzyby traci swój piękny żółty kolorek i staje się mało apetyczna, bo nieco brudnawa. Jest na to sposób. Osobno na maśle montujemy jajecznicę, a osobno dusimy grzybki z cebulką. Do tego przyprawy i dużo zieleniny, a na talerzu kładziemy obie składowe potrawy obok siebie. Do tego surówka albo kiszone jarzyny.



poniedziałek, 19 października 2020

Fenek w podróży

Bardzo ucieszyła mnie niedawna przesyłka. Przybyła pocztą już druga książeczka o przygodach Fenka - ciekawskiego urwisa odwiedzającego najpiękniejsze miejsca w Polsce. Jestem jej autorką, wspieraną przez Wydawcę z wizją. Dlatego tak się dumnie chwalę. Przypomnijcie sobie wszystkie Wasze rodzinne Dzieci i pomyślcie: "To jest to!" przy kupowaniu prezentów.


W książce opowiadam o otaczającym świecie tak, jak opowiadam o nim swoim własnym dzieciom - wyszukując ciekawostki, pokazując to najwartościowsze, wskazując te miejsca i obiekty na które warto zwrócić szczególną uwagę. Przy tym trzeba zadbać, by nie było nudno, ani za długo, za to z humorem i entuzjazmem. Gdy rodzic tak właśnie podchodzi do zwiedzania zabytków, wędrówek po lesie, spacerów po rynku czy na wzgórze - dzieci go naśladują. Telefon spada z piedestału i staje się tym czym jest - narzędziem pomagającym w orientacji w terenie czy dokumentowaniu przeżyć, a nie podstawowym, niezbędnym do życia i pieszczonym stale w dłoniach obiektem (Widuję to czasami pod szkołą moich dzieci i zastanawiam się, jak czułby się taki Młody Człowiek, gdyby go nagle pozbawić tego przedmiotu. Podejrzewam, że kiepsko i to jest bardzo smutne). 

Ale ad rem.

W książce traficie na rozdziały opowiadające o przygodach Fenka w następujących miejscach:

 

Czy to Wasza miejscowość? A może już tam byliście? Macie może jeszcze jakieś plany feryjno-wakacjne MIMO wirusa? Jeśli tak, Dziecko może do Fenka napisać (naprawdę!) i podzielić się z nim swoimi przemyśleniami i pomysłami.

Fenek uczy się w domu. A właściwie w podróży. Stąd mamy w książce nie tylko ciekawe miejsca i przygody, ale również małą porcyjkę praktycznych zadań w każdym rozdziale, np. obliczenia pieniężne, proste eksperymenty chemiczne, samodzielne gotowanie zupy...  Nie będę zdradzać wszystkiego, bo nie byłoby niespodzianki:)


Rozmiar czcionki i odległości między wersami dostosowano do potrzeb Czytelnika, który szlifuje umiejętność czytania. To ważna i praktyczna decyzja Wydawcy. A jeśli Dziecko jeszcze nie potrafi dobrze czytać, albo niechętnie czyta w ogóle - możecie mu zaproponować przygody Fenka do słuchania - w końcu tak naprawdę nagrywa on swoje opowieści w telefonie taty.

Jeśli macie dziecko młodsze - przedszkolaka lub żłobkowicza, możecie zajrzeć do innych, wcześniejszych książeczek o Fenku, dostosowanych do potrzeb właśnie tych grup wiekowych, objaśniających nasz zawiły świat krok po kroku. Towarzyszy im bogata obudowa na stronie internetowej Fenka. Są malowanki, zgadywanki i inne zagadki. No i jeszcze piosenki i kołysanki... Piękne pluszaki... świat Fenka jest naprawdę bardzo bogaty. 

A może potrzebujecie spotkać Fenka w wersji angielskojezycznej? Proszę bardzo! Poznań, Kraków, a nawet Sucha Beskidzka po angielsku staną przed Wami otworem:)

Chcecie przeczytać o tym, jak to było z pierwszym tomem fenkowych przygód? Zajrzyjcie TUTAJ!




wtorek, 13 października 2020

Ciepłe życie foki

Foka wyleguje się na plaży w styczniu, pływa na krze i w zimnym morzu. Jak to się dzieje, że nie marznie? Ma tłuszczową warstwę ochronną. Można ją sobie zaimitować w warunkach domowych i sprawdzić na sobie focze doznania.

Jest to doświadczenie, które zrobiliśmy we wrześniu zmotywowani Ogólnopolskim Konkursem nauk Przyrodniczych "Świetlik". Wszystkich spragnionych szczegółowej instrukcji odsyłam zatem na stronę konkursową, do eksperymentów dla klas drugich

 Zdjęcia zaginęły, więc polegam na wyobraźni Czytelników.

Do doświadczenia przygotowaliśmy naczynie z wodą wychłodzoną w zamrażarce. Ponadto wykonaliśmy sztuczną warstwę tłuszczową: na folię spożywczą trzeba nałożyć warstwę masła, przykryć drugą warstwą folii i zawinąć jej brzegi tak, aby masło nie wydostawało się z opakowania. Takim "sadłem" opatulamy dłoń, którą dodatkowo przyoblekamy w cienką rękawiczkę foliową. Drugą rękę umieszczamy wyłącznie w rękawiczce foliowej. Teraz wtykamy obie dłonie do garnka z zimną wodą (grzbiet dłoni do wody, nie mocząc palców). He, he! Fajne to moczenie. W otłuszczonej dłoni zimnych odczuć brak. Tylko czubki palców czują jak zimna jest woda. 

Teraz można lepiej zrozumieć, dlaczego na foce oblodzony brzeg nie robi wrażenia. Czy takie odczucia mają też zawodnicy sumo, albo w ogóle ludzie z grubszą warstwą tłuszczyku na ciele, nawet gdy jest on niechciany? Jest im ogólnie cieplej niż szczuplakom? Doświadczenie wskazywałoby, że owszem. Może ktoś tu się wypowie? Wszelako również wśród osób bardzo szczupłych są zwolennicy morsowania. Czy ludzie z dodatkową warstwą tłuszczu są zatem odporniejsi na marznięcie? Czy to idzie w parze z odpornością na choroby wirusowe? Odbyliśmy rozmowę na ten temat i wniosek byłby taki (u nas), że moglibyśmy się trochę podtuczyć na zimę. Przyjmuję przepisy na dania tuczące! Surówkę sobie dodamy we własnym zakresie:)

Wrocławskie Morsy pewnie by mogły wiele powiedzieć na ten temat. Może warto się przemóc?

piątek, 9 października 2020

Siejemy drzewa!

Młodzież doszła do wniosku, że nadszedł najlepszy czas na pozyskanie nasion drzew i założenie własnej hodowli w doniczkach. Cóż - spróbujmy sobie wysiać dąb albo kasztanowiec! Dlaczego nie? Mamy już dobre doświadczenia z hodowlą drzew egzotycznych...

Oto nasze awokado (smaczliwka wdzięczna):

Awokado widoczne z lewej strony (z prawa-kurkuma, która nie jest drzewem, ale już przerosła awokado:)
 

Roślina ta pochodzi z Meksyku. Podobno jest to drzewo dorastające do 24 m wysokości. Ciekawe, czy jest szansa na to, że zakwitnie nam w doniczce?

Tamarynd(owiec) indyjski wbrew nazwie podobno pochodzi z Afryki wschodniej (za Wikipedią) - logiki w nazwie tu nie ma, ale sprawdza się przynajmniej informacja, że drzewo to jest wiecznie zielone - już zeszłej zimy zaobserwowaliśmy, że drzewka nie zrzucają liści na zimę. Za to wieczorową porą liście zwijają się i zwieszają w dół, jakby chciały zasnąć. Takie ruchy roślin to nyktynastie=ruchy senne. Tamarynd osiąga 20 m wysokości, ale na razie mieści się na naszym parapecie:)


Do skrzynek z ziemią włożyliśmy kasztany i żołędzie oraz jeszcze inne nasiona znalezione na spacerze (głóg, dereń, rajska jabłoń...). 

 

Tu kasztany, jeszcze w trakcie "siania". Już widzimy tę dżunglę w skrzynce oczami wyobraźni:)

Postawiliśmy je na balkonie i tam mają w założeniu pozostać do wiosny. Wyczytałam, że nasiona kasztanowców najlepiej wkładać do ziemi, gdy są jeszcze świeże, nie wolno zostawiać ich do przesuszenia w domu na zimę, bo wiosną nie zmobilizują się do wykiełkowania. Można je też przechować w chłodnym miejscu w zwilżanym regularnie piasku. Mamy jeszcze pestki ze szczególnie smacznych czereśni, ale one z kolei potrzebują być przemrożone przez co najmniej kilka dni - dlatego przed wysiewem należy je umieścić w zamrażarce

Zobaczcie, jakie przykładowe ciekawostki drzewiaste znaleźliśmy we wrocławskim Ogrodzie Botanicznym:

Parczelina trójlistkowa z Ameryki Północnej ma takie nasionka. Ładne prawda? I na dodatek przystosowane do rozsiewania z wiatrem (wiatrosiewność=anemochoria)

A to azjatycki mydleniec wiechowaty. Nasiona mieszczą się w efektownych torebkach.


wtorek, 6 października 2020

Na sen

Młodzież doszła do wniosku, że zmontuje sobie własnego pomysłu wieczorny napój sprzyjający zasypianiu. Lektura i matczyne sugestie pozwoliły Młodym skomponować następujący zestaw ziół zaczerpniętych z zasobów dziadka:


- liść melisy

- liść mięty pieprzowej

- szyszka chmielu

- koszyczek rumianku

- płatki róży pomarszczonej

- kwiat lipy

 

 

 

 

Proporcje dowolne, choć miały być równe.

Zioła wymieszano ręcznie w miseczce i upchnięto "na wcisk" do słoiczka ze stosowną etykietą. Wieczorową porą parzymy pod przykryciem przez 10-15 minut, albo do czasu, gdy temperatura pozwala na spokojne wypicie, najlepiej przy lekturze "Dzieci z Bullerbyn". 

Czy działa? Hm, hm. Z czym tu porównać, skoro i tak się zasypiało dobrze? Wszelako literatura fachowa obiecuje, że rośliny powyższe (z wyjątkiem różanych płatków, które dodajemy dla ładniejszego koloru suszu i aromatu) mają działanie wyciszające i rozluźniające. Wypróbujcie na sobie Drodzy Czytelnicy:)


poniedziałek, 28 września 2020

Wykład inauguracyjny DFN 2020

Warto go wysłuchać. Gdy już przebrniecie (lub pominiecie) wybitnych Panów, którzy gadają na początku dotrzecie w 12 minucie do wykładu prof. Chybickiej z Wrocławia, która z wielkim oddaniem ratuje dzieci chore na raka w naszym mieście. To dzięki jej energii i uporowi znalazły się środki na to ważkie przedsięwzięcie i powstała nowoczesna placówka ratująca życie. 

 


Wykład ten przypomina jak ważne jest zabranie Młodemu z zasięgu wszelkich ekranów, wypchnięcie go na podwórko i wymuszenie ruchu. A najlepiej zmobilizowaniu się rodzica ku tej samej czynności. Chyba kupię sobie krokomierz, żeby sprawdzić, czy robię te wyznaczone przez WHO ilości kroków dziennie, które zapobiegną naszemu chorowaniu. 

Sprawdziły się u nas:

- wspólne wycieczki rodzinne w teren przy okazji weekendu w ciekawe, choć bliskie miejsca (tzw. mikrowyprawy)

- badminton na podwórku pod blokiem

- samodzielne spacery dzieci, w czasie których miały do wykonania zadanie, np. sfotografować 20 gatunków drzew i krzewów w okolicy

- wyjścia i zabawy z dziećmi-sąsiadami pod blokiem (poza tymi, gdy młodzież dochodzi do wniosku, że będą razem siedzieć i gapić się w ekran)

- spacery z psem sąsiadów

- "walka" chłopców z tatą, który ćwiczył już aikido, karate, kung-fu... i ma w głowie zasobnik chwytów i zabaw, które są dla nich wyzwaniem

- umiłowanie dziecka dla koni i co za tym idzie - wyjazdy do stajni, jeździectwo itd. czyli znalezienie formy ruchu, która sprawia wielką przyjemność.

- jazda na rowerze (mamy upadki i wzloty) 

- pływanie (używamy gdy tylko się da, ale nieregularnie, a zimą to już w ogóle - tylko, gdy szkoła zmobilizuje)

- sumo (ale tylko, gdy na dworze popołudniami zimno i ciemno, a w tym roku chłopcy w ogóle jakoś nieskorzy)

- porządki domowe (matka-kapral nakazująca odkurzanie, wycieranie podłogi, opróżnianie i ładowanie zmywarki, składanie prania i prze śladująca codziennie młodzież tymi nudnymi czynnościami, nawet w niepogodę)

Nie sprawdziły się (ale może u Was będzie inaczej):

- ping pong (choć stół z betonu stoi pod blokiem)

- guma do skakania (mimo, że matki skakały dzielnie, bo to zabawa naszego dzieciństwa, młodzież jakoś nie podchwyciła tematu)

- piłka nożna (bo rodzice nie są kibicami...)

- piłka żadna (choć po drugiej stronie ulicy tkwią, jak byk szkolne boiska do kosza i inne)

- rolki (choć łyżwy w przedszkolu były lubiane, ale tutaj chodziło raczej o współjeżdżenie z rówieśnikami)

- wychodzenie na spacer z własnym kotem (boi się, ale nasi sąsiedzi regularnie wychodzą z dwoma kotami na smyczy)

- narty (i to wina nie-narciarskich rodziców), ale przynajmniej sanki są zawsze lubiane, jeśli tylko jest śnieg oczywiście)

Odpadły (przez COVID-19):

 - szwendanie się po muzeach, sklepach, wystawach, bibliotekach itpd.

- wysyłanie dzieci grupowo (u nas dzieci 3, więc już jest grupa) na duże zakupy, które trzeba przynieść na własnych plecach do domu

Przybyło (przez COVID-19):

- chodzenie na piechotę do biblioteki i dentysty, miast wozić się tramwajem w godzinach szczytu zatłoczonym na maksa), ale to na razie praktykuje jedynie Matka Rodu:)

wtorek, 8 września 2020

Kot jaki jest, każdy widzi

Ale każdy widzi kota inaczej. Rysunki kotów sporządza męska frakcja naszej rodziny. Poprzestają na ołówkach (okazjonalnie cienkopisach), ale za to rozmaitych. Nabyto różne rodzaje ołówków i gumek, i dalejże portretować futrzaki. Chwalę się, bo mam prawdziwych Artystów! A kot jaki zadowolony:) 

Jest to kolejny dowód na to, jak fascynacje i zainteresowania rodziców udzielają się dzieciom. i jeszcze zaczynam poznawać, spod której ręki wyszedł dany obrazek, bo każdy Artysta ma swój charakterystyczny styl:) 




















Rysowaliście z Dzieckiem swojego psa? Chomika? A może gołębia zza okna? Jeszcze nie?! Spróbujcie, póki obowiązki szkolne jeszcze nie tak uciążliwe...