Za oknem wirusy i smog. Czasem słychać dźwięk karetki na sygnale (niezbyt krzepiący). Chciałoby się odciąć od tego wszystkiego, choć 2/3 naszej dziatwy dzielnie chodzi do szkoły, a i do sklepu wypada wstąpić, aby nie umrzeć z głodu. Za to siedzi się w domu dużo więcej niż zwykle o tej porze. Na szczęście przyroda przybywa do nas i cieszy oko również w czterech ścianach.
Z okna kuchennego wypatrzyliśmy szczygły, a z okna pokoju po przeciwnej stronie domu - dzięciołka!
Na parapecie wyrósł nam groszek zielony. Ścięliśmy go i zjedliśmy, gdy osiągnął mniej więcej 5 cm wysokości, ale doniczka pozostała. Wysiany w niej kminek (ekologiczny, jak głosi opakowanie) nie chce kiełkować. Za to zapomniany, nie wyrwany groszek, któremu urwaliśmy całe ciało - nie poddał się i wypuścił pęd boczny z nowym wierzchołkiem wzrostu!
Trzeba było zostawić wszystkie obcięte groszki i zebrać z nich plon powtórnie. Ciekawe jak długo groszki pozostają uparte i wypuszczają nowe wierzchołki wzrostu? Niestety nie mam wiele pola do eksperymentów, bo młodzież podjęła decyzję o dalszej uprawie doniczkowej. Groszek został podparty kijkiem. Czekamy na kwiaty:)
Kolejna hodowla parapetowa: owies ze światłem i bez światła. Zasadniczo podręcznik dla pierwszaka nakazuje hodować w ten sposób rzeżuchę, ale w naszej okolicy nasion dostać niepodobna. Owsa zaś mamy w bród, bo nasz kot go lubi i my też.
Rzeczywiście różnica w wyglądzie roślin jest widoczna, ale dobę później blady owies, któremu postanowiliśmy udostępnić światło dzielnie się zazielenił i próbuje dogonić szczęśliwca oświetlonego od zarania. Uzupełniłam Młodemu podręcznik tłumacząc mu, że bez światła rośliny nie tylko kiepsko rosną (co ujawnia książka pierwszaka), ale to dlatego, że bez światła w liściach nie powstaje zielony barwnik (chlorofil), a bez niego roślina nie potrafi sobie sama wytworzyć pokarmu (w procesie fotosyntezy, ale to zataiłam).
Ponadto na spacerze nazbieraliśmy bukiet gałązek z pączkami.
Liczymy, że w domowym cieple listki i kwiaty rozwiną się w przyspieszonym tempie. Mamy podejrzenia co do gatunków (detektywistyczne dociekania pod drzewem polegały na rozpoznaniu gatunku na podstawie zeszłorocznych liści lub owoców/nasion). Młodzież ma też nadzieję, że niektóre gałązki wypuszczą korzenie i można je będzie zasadzić. Powiedziałabym, że grozi nam pod blokiem wielogatunkowy zagajnik, gdyby nie fakt, że panowie kosiarze wynajęci przez spółdzielnię co roku wyrąbują wszystkie młode sadzonki, nawet spore sosny i świerki zabezpieczone czerwonym sznurkiem i patykowym ogrodzeniem (!!!). Doprawdy podziwiam ich upór i całkowitą nieumiejętność rozróżnienia roślin, których mieszkańcy nie chcą mieć wyciętych. Może wynajmują do koszenia osobników słabowidzących?