Strony

piątek, 31 grudnia 2021

Drewno, węgiel, popiół i świece.

Wiele jest sytuacji w życiu, kiedy niespodziewanie nadarza się okazja do obserwacji przyrodniczych. Na przykład zakup opału na zimę.


To dla nas nowość, bo do tej pory byliśmy zblokowani. Drewno i węgiel jednak przyjechały do naszego nowego domu i trzeba je było wrzucić do piwnicy. Pewnie w następnych latach nie będziemy już tak uważni, ale ponieważ w tym roku ta czynność to dla nas nowość - obejrzeliśmy dokładnie drewno i węgiel. 

Drewno pochodziło z różnych gatunków drzew. Ułożyliśmy kawałki w rządku porównując korę i zgadując przynależność gatunkową drzew.

Potem ułożyliśmy szczapy według kolorów drewna. Powstała prawdziwa drewniana tęcza, to nic, że z kolorami spoza tęczy:)

 



Wygoniliśmy z drewnianych klocków trochę zwierzaków, które zamierzały wśród nich spędzić zimę. Królowały wije różnych wersji. Za to jedno polanko zostawiliśmy w kątku ogródka z myślą, że coś pod nim jednak przezimuje.

Węgiel też jest ciekawy. Jako mieszczuchy po raz pierwszy zobaczyliśmy, jak wygląda tona węgla. Niegroźnie. Czuje się ją w kręgosłupie dopiero po przewaleniu jej do piwnicy. Worki są 20-kilogramowe, więc przy wrzucaniu węgla dzieci już nie zatrudniamy, pamiętając, że jedno z nich waży mniej więcej tyle, co jeden węglowy worek. 

 

Dla mnie trudne jest to, że ta tona węgla jest tak mocno spowita w plastik. Pomaga to w jej transporcie i bez tego byłoby nam o wiele trudniej przenieść węgiel do piwnicy, ale jak ktoś jest sympatykiem zero waste - źle to znosi. Ogólnie rzecz ujmując - mieszkaniec bloku jest o wiele bardziej ekologiczny, jako jednostka, niż właściciel własnej chaty. Za to cieszyłam się patrząc na zaróżowione policzki dzieci pracujących przy wrzucaniu drewna do piwniczki. Jeszcze nie wszyscy przeszli szkolenie z siekierką, ale i to nadejdzie. A potem ciasto drożdżowe z cynamonem, światło świec i po prostu hygge:)

PS. Gdy wstajemy wczesnym rankiem jest jeszcze ciemno. Próba zapalenia górnego światła budzi sprzeciw dziatwy, bo światło zanadto bije po oczach. Ostatnio używamy świec. Postawiona wysoko nad stołem rozjaśnia mroki poranka nie kłując oczu. Bardzo polecamy to rozwiązanie. Kolacja przy świecach jest passe. Pomyślcie o śniadaniu przy świecach, zwłaszcza w kontekście nadchodzącego kryzysu energetycznego. Teraz świeczka o poranku do dla nas miły bajer... 

PS2. Prowadzimy też obserwację spalania drewna, ładnie się pali i grzeje.


No i mamy do dyspozycji popiół drzewny. Dobry jest do posypywania oblodzonej ścieżki, a w każdym razie bardziej ekologiczny niż żrąca sól. Testuję używanie go, jako środka do szorowania garnków po przesianiu przez drobne sitko. Nawet nieźle się sprawdza. Są i tacy, którzy robią z tego mydło. Do tego jednak jeszcze nie dojrzeliśmy, ale miło jest sobie pooglądać.



czwartek, 2 grudnia 2021

ZOBACZ PTAKA

Mam nową książkę Pana Jacka Karczewskiego. Jako Autor rozwinął skrzydła. Trzecia już jego książka jest niezwykle wciągająca, bogata w informacje i ciekawostki, bogata w gatunki i pomysłowe ich ilustracje. Brakuje mi tylko gawrona...


O naszym ulubionym ptaku Autor nie zapomniał całkowicie. Wspomina o nim w książce, ale brak osobnego rozdziału o tym gatunku dla nas szczególnie ważnym, bo od kilku lat prowadzę z synami obserwacje gawronów, wron, kawek i srok na Gądowie Małym. Jest to wrocławska dzielnica starych bloków, położona niezbyt daleko od centrum miasta, bogata w duże drzewa i tereny zielone. Z przyjemnością obserwujmy wyścigi wszystkich czterech gatunków ptaków do orzechów włoskich, które Jurek rzuca im od jesieni do wiosny. Gawrony wrocławskie są energiczne i nie bojaźliwe, konkurują o orzechy z bystrymi wronami.

Niedawno zamieszkaliśmy w małym, zabytkowym mieście - Trzebnicy. Rzuciłam orzeszka. Gawron zainteresował się, sfrunął z drzewa, ale jakoś nie mógł namierzyć przysmaku. Rzuciłam drugiego orzecha. Gawron i jego koledzy spacerujący po okolicy zerwali się do lotu. Wszystkie ptaki odfrunęły, orzechy zostały. Ciekawa jestem, dlaczego wrocławskie mieszczuchy są takie dziarskie i śmiałe, a te trzebnickie tak bardzo płochliwe. Chciałabym dowiedzieć się czegoś o ich intelekcie, zwyczajach, rozmieszczeniu, liczebności, ich pochodzeniu, ciekawych historiach z nimi i ludźmi w rolach głównych. A tu nic. 

Na pociechę powiem Wam, Drodzy Czytelnicy, że z książki dowiadujemy się tych wszystkich ciekawych rzeczy o 50 gatunkach ptaków. Są tu te najpopularniejsze, które codziennie mijamy po drodze, nawet ich nie zauważając. Są też te rzadkie, nawet te, jak dropie, które już może nigdy do nas nie wrócą. 

Z kartek książki przebija szeroka wiedza, chęć drobiazgowego zgłębienia tematu. To bardzo cenne w czasach powierzchowności i miałkości. Ta solidność, ta kompetencja i ten żal, że można by zrobić dla ptaków więcej, lepiej, a przede wszystkim szybciej, bo czas, w którym nic nie przeleci po naszym niebie za oknem jest niespodziewanie bliski. Ta frustracja udziela się czytelnikowi. Powinna się udzielać. Musi.

Jeszcze nie skończyłam czytać, a już przy jednym z okien powiesiliśmy tubowy karmnik dla sikor i sypnęliśmy ziarno dla wróbli z drugiej strony domu. Stawiamy na regularność i słonecznik łuskany, niestandaryzowany, z marketu budowlanego. Sikory maja trudne zadanie: tuba słonecznikowa wisi blisko okna. Albo się ośmielą i przyzwyczają, albo spróbujemy ją powiesić w innym miejscu. Staliśmy się nieoczekiwanie właścicielami trzech sporych świerków, a po sąsiedzku rosną inne drzewa i rozpościera się zbocze pełne ogródków działkowych i bezpańskich krzaków. Spodziewamy się wielu ciekawych obserwacji ornitologicznych...

Książka zatem przyda nam się bardzo. Dla moich dzieci zaopatrzonych w dwutomowe dzieło Pana Kruszewicza "Ptaki Polski" oraz dodatkowo w grube tomisko Pani Zawadzkiej ("Ptaki") najciekawsze będą nie te fragmenty w kolorowej czcionce, które opisują, jak ptak wygląda, jakie głosy wydaje i gdzie go szukać, ale dla wielu początkujących ptasiarzy na pewno okażą się przydatne. Książka jest dobra na prezent mikołajkowy czy podchoinkowy. Ilustracje zachwycą każdego. Ich abstrakcyjne nawiązania są pomysłowe, ale sam ptak oddany rzetelnie.To ujmujące uzupełnienie tej intelektualnej lektury. 

Czy książka trafi pod strzechy? Nie. Jest to lektura dla humanistów z zacięciem przyrodniczym. Ale jest sposób, żeby wniosła coś dla ogółu społeczeństwa. Powinny ja kupić wszelkie biblioteki, z naciskiem na biblioteki szkolne. 

Na moim drugim blogu - "Przyrodzie na 6" szukajcie testu-konkursu wiedzy o dokarmianiu ptaków do użycia w klasach 4-8 szkoły podstawowej. Przygotowałam go korzystając z książki "Zobacz ptaka". Teraz właśnie jest czas, aby ptaki zauważyć. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.


czwartek, 23 września 2021

Wegetarianie przy ognisku

Niezupełnie to o nas, bo od czasu do czasu jeszcze podjadamy mięcho, aby całkowicie nie zestresować babć strwożonych o dobrostan wnuków. Ale, gdy się jest w dziczy, a najbliższy sklep nie ma wiele do zaoferowania w kwestii jakości wędlin - radzimy sobie inaczej. 

 


Hit tegorocznego sezonu - ciasto na patyku. Jest to ciasto drożdżowe, na słono. Toczymy z niego grube wałeczki, które oplatamy wokół kiełbasianego kijka. Najpierw trzymamy je niezbyt blisko ognia, tak tylko, aby urosły, a potem bliżej - aby się już upiekły. Próbowaliśmy wersji z mąki ciemnej i białej, i niestety opcja białomączna, choć ideologicznie mniej słuszna, jednak wygrywa. Do ciasta dobrze jest dodać ziół, w najprostszej wersji - prowansalskich. Można jednakże pokusić się o próby dodania czegoś z okolicznych łąk i lasów - suszonego oregano, krwawnika, pokrzywy. My się na to nie zdobyliśmy, bo mi się zwyczajnie nie chciało. Ale można by przecież, prawda?

Bardziej wypasiona wersja na filmie. U nas by się nie powiodła, bo ciasto bardzo przylegało do kija:


 

Do upieczonych świderków warto natomiast podać pastę wegetariańską do smarowania. Mieliśmy różne gotowce, najbardziej lubimy te z Sante oraz Take it veggie z Kauflandu. Szczerze powiedziawszy inne nam w ogóle nie wchodzą. Aha! I jeszcze masło czosnkowe okazało się tu super dodatkiem.

Inne ogniskowe opcje wegetariańskie są bardziej znane, ale przytoczę je tu dla wzbogacenia treści i przypomnienia:

- jabłko/gruszka na patyku

- ziemniaki pieczone w żarze

- chleb na patyku opieczony do zrumienienia (uwaga! Łatwo zwęglić!), w porywach opiekany w towarzystwie żółtego sera, można też potrzeć go przekrojonym ząbkiem czosnku

- desperaci przegryzali kabanosy roślinne od Tarczyńskiego, same w sobie bardzo udane, choć nieogniskowe

- na wrześniowej, szkolnej wycieczce integracyjnej Syn mój wystąpił z kiełbaską wegetariańską, grubszą, przeznaczoną na grilla. Poza tym, że grill był brudny i dymiło się ze szczątków organicznych tkwiących na kratownicy - kiełbaska okazała się jadalna. Nie chciałam, żeby robił za dziwadło wśród mięsożerców, ale okazało się, że w klasie 20-osobowej było jeszcze dwoje dzieci, które nie jedzą kiełbaski w ogóle. Pobudek nie znamy. 

Tymczasem można się zapisać w Greenpeace na Tydzień Bez Mięsa, podjąć wyzwanie i przez 7 dni nie tykać białka zwierzęcego. Myślę, że to fajny i słuszny pomysł, nawet jeśli ktoś nie jest entuzjastą tej organizacji, dlatego polecam go zupełnie bezinteresownie.


-  

środa, 25 sierpnia 2021

Rzeźbiarstwo

Nie potrafię wytłumaczyć, jak to się stało, że dłubanie w drewnie stało się męskim rodzinnym hobby u nas, choć przecież byłam przy tym, gdy "rzeźbiarska iskra" objawiła się i została z nami na długo. Na całe lato.


Może chodziło o dłutka z różnymi końcówkami kupione za grosze w Chińskiej Republice Ludowej? A może fakt, że na wycieczce terenowej natrafiliśmy na wielką, przewróconą wierzbę z miękką korą, o pięknych barwach? 

 


 Dość powiedzieć, że rzeźbi u nas tata i synowie, lat 10 i 8. 

Młodszym entuzjastom tego hobby zaproponowałabym mydło, jako materiał miękki, niedrogi i nadający się do recyklingu (wiórki mydlane 1/3 szklanki+1 szklanka wrzątku+1 szklanka sody oczyszczonej+10 kropli olejku cytrynowego lub innego - zblendować na gorąco w garnku i używać, jako pasty do szorowania wanny, umywalki itpd. z użyciem szczoteczki, gdy bardzo brudno, bo to łagodny środek ścierny i czyszczący). 

Drugim etapem i twardszym materiałem jest właśnie kora. Wakacje są dobrym momentem na łódki z kory sosnowej, ale ten etap już dawno za nami. Kora wierzbowa wydała mi się tak piękna, że właściwie sama w sobie jest dziełem sztuki. Dziatwa została pouczona mniej więcej następująco:

- aby rzeźbić trzeba mieć podkładkę, np. deseczkę do chleba. Nie wolno rzeźbić na gołym stole, obrusie, ceracie okrywającej stół itpd.

- strugamy zawsze w kierunku OD SIEBIE, nigdy odwrotnie

- nie strugamy w czasie marszu, spaceru itpd (tak, były takie próby)

- w czasie rzeźbienia skupiamy się na pracy, a nie rozmawiamy z kimś kto stoi za nami

- nóż i dłuta trzymamy z dala od twarzy i innych miękkich części ciała, rzeźbiarz musi mieć dużo miejsca na łokcie

- po rzeźbieniu sprzątamy dokładnie

Powstały między innymi następujące dzieła.

Kałamarnica vel cyklop:

 



Cyklop 2:

 Dziady Borowe Taty: 

Rzeźby te mają i inne praktyczne zastosowanie. W razie potrzeby mogą służyć ku samoobronie:). I jeszcze jeden aspekt sprawy: zaczęliśmy zauważać rzeźby - pomniki, popiersia pamiątkowe, głazy ku czci, ambony barokowe i ołtarze gotyckie, epitafia na kościołach. Gdyby nie pasja rzeźbiarska na pewno nie poświęcilibyśmy tyle uwagi detalom świątyni Wang w Karpaczu.

Mitologia skandynawska, grecka i słowiańska jest dobrym natchnieniem, ale nie trzeba się aż tak zawężać. Nie bójcie się chwycić dłuta w rękę! 

P.S. Środki opatrunkowe też się przydały, warto mieć je w pogotowiu. 



piątek, 6 sierpnia 2021

Szarak za miedzą – książka dla rodziców, rolników, anglistów, etnografów, polityków...

Czytanie książki zaczynam zwykle od pierwszego rozdziału pomijając wstępy i przedmowy (wracam do nich później). Chcę sprawdzić, czy książka dobrze mi się będzie czytała, czy styl mi odpowiada, czy mnie zaciekawi. 

 

Wzięłam „Szaraka...” do ręki. Czytam. Zaraz, zaraz… Skądś znam ten styl, gdzieś już coś takiego spotkałam. Krótki rzut oka na nazwisko autora (Za późno! Powinnam od tego zacząć!) i już wiem, skąd znam tę narrację. Tak było w „Prywatnym życiu łąki”, której autorem jest John Lewis-Stempel.

Teraz już wiem, co mam przed sobą: intelektualną, wnikliwą analizę tego, co dzieje się na polu uprawnym. Analizę wypływającą nie tylko z dociekliwości Autora, ale też z jego wspomnień z dzieciństwa, które spędził na wsi, z miłości do przyrody i ojczyzny, a raczej z miłości do ojczystej przyrody (czy zdawaliście sobie sprawę z tego, że ci, którzy ginęli za ojczyznę - ginęli głównie za łąki, pola, krajobraz, ziemię, a nie za ojczyźniane fabryki, bo to nie je wspominali i nie o nich myśleli, gdy szli na wojnę). Jest to pamiętnik człowieka, który zdecydował się na uprawę pola dawnymi metodami, bez oprysków herbicydami, z poszanowaniem istot, które na polu mieszkają. Ba! Nasz rolnik poszedł dalej – dokarmiał ptaki, aby je przywabić na pole, ucieszył się z zajęcy, które dostał „w prezencie”, dosiał chwastów. Chciał, aby przed oczami odrodził mu się żywy obraz świata, którego już nie ma. Na sąsiadujących z jego polem areałach gospodaruje się teraz zupełnie inaczej. Wszystko jest podporządkowane konieczności uzyskania jak najwyższych plonów. Dlatego eksterminacja wszystkiego, co nie jest pszenicą jest dla współczesnego, brytyjskiego rolnika oczywistością.

Najpierw naszła mnie refleksja: „Dla kogo jest ta książka?” Nie jest to wbrew pozorom lektura lekka i przyjemna. Trzeba chcieć zagłębić się w rozważania autora i śledzić je uważnie, uruchomić pokłady wrażliwości i cierpliwości. W nagrodę dostajemy obraz pola uprawnego pełnego przepychu, uroku, bogactwa, harmonii i ulotnego piękna, kruchego i skomplikowanego. A przez wszystkie rozdziały przebija gorzka refleksja, że oto ludzkości udaje się skutecznie miażdżyć naturę, że z roku na rok ma się ona gorzej. Pocieszam się tylko, że NA RAZIE polska przyroda nie jest jeszcze tak zmaltretowana, jak brytyjska, choć w świetle najnowszych „proekologicznych” decyzji naszych polityków to „NA RAZIE” wydaje się już niedługo skończyć.

Aha! Wszyscy zgłębiający tajniki języka angielskiego będą tu mieli ucztę. W tekście aż roi się od ciekawych słówek i zwrotów, niektórych już prawie zapomnianych, niektórych używanych bez świadomości z czego pochodzą i co pierwotnie oznaczały. Nawet, jeśli kogoś słowotwórstwo i językoznawstwo nie kręci, łatwo się wciągnie w detektywistyczne dociekania.

Wielbiciele poezji i literatury pięknej też tu się nie zawiodą. Cytatów jest w książce moc. I to cytatów w udanym tłumaczeniu, z poetów i pisarzy brytyjskich, których nie zawsze wrzuca się do przegródki: „piewca przyrody”.

Do tego mamy średniowieczne przesądy, zwyczaje mieszkańców wsi związane z pracą na roli, ich tradycje, kulturę duchową i materialną… Ciekawostek w tej materii również nie brak w książce.

 


Czy my, Polacy, też mamy swojego J. Lewisa-Stempela? Czy musimy go zazdrościć Brytyjczykom? Nie! Pamiętacie „Dwanaście srok za ogon” Stanisława Łubieńskiego? On też potrafi spojrzeć na naturę z wrażliwością artysty.  Pamiętacie „Noc sów” i „Jej wysokość gęś” Jacka Karczewskiego? Adama Wajraka nie trzeba nikomu przedstawiać. Moja córka uwielbiała „Zwierzowiec” - program dla dzieci Pani Doroty Sumińskiej, którą teraz słuchamy w radiu i regularnie czytujemy w „Weranda Country”. Zaglądamy tam też do tekstów Andrzeja Kruszewicza, z resztą znamy jego książki. Lubimy też Panią Justynę Kierat i jej twórczość, youtuberów, o których pisałam w poprzednim poście...

Głosowałbym na nich, gdyby mieli chęć zająć się polityką. Rozumieliby, że zdecydowane i przemyślane działania na rzecz przyrody to teraz najważniejsza kwestia, nasze „być albo nie być”.

Nie jestem zwolenniczką nowego przedmiotu w szkole, tzw. „Edukacji dla klimatu” .To jeszcze jedna lekcja obciążająca uczniów, którzy i tak już ledwo dyszą od ilości godzin, które im władowano. Edukacja dla klimatu to część lekcji biologii, geografii, chemii, wos, historii, matematyki, religii...

Nauczyciele wszystkich przedmiotów powinni przeczytać „Szaraka za miedzą”, znaleźć na niego czas w wakacje. A jeśliby nie przeczytali, to niech przeczytają rodzice i bogatsi o wnioski z tej lektury wpajają swoim dzieciom, co trzeba. Howgh.


Premiera książki: 28. lipca, a więc już można kupować i czytać

Bardzo dobre tłumaczenie: Hanna Jankowska

Staranna korekta: Magdalena Owczarzak, Katarzyna Dragan

Wydawca: Wydawnictwo Poznańskie

Autor na Twitterze: jlevisstempel

I jeszcze bonus, na który trafiłam dzięki książce – zegar kwiatowy

wtorek, 3 sierpnia 2021

Na You Tube o przyrodzie

Stale pojawia się coraz więcej coraz ciekawszych kanałów jutuberskich o przyrodzie. Przyroda jest w defensywie - zmiażdżona, stłamszona, wycięta w pień i wymęczona zmianami klimatu, nikczemnymi postępkami szarych zjadaczy wołowiny i wyrzucaczy śmieci do lasu oraz głupimi decyzjami rządzących. Dlatego przyrodnicy-entuzjaści-jutuberzy działają "ku pokrzepieniu serc" bardziej niż kiedykolwiek. Poniżej reklama bezinteresowna. Polecam, jeśli jeszcze nie znacie.


Marcin z lasu Kostrzyński

https://www.youtube.com/channel/UCmp1HXF8DdHXDMtg3M_cncg

Ten Pan jest cudownym gawędziarzem i na dodatek zdaje sobie sprawę z tego, że oglądają go dzieci. Dla mnie NUMER 1. Filmów duży wybór, tak, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Nawet taki, którego natura kompletnie nie zajmuje.

 

Piotr Horzela - Opowiada

https://www.youtube.com/channel/UCq9zLQpsq5RoKMVXWTASaGQ

Pan Opowiadacz jest wesoły i energiczny. Cenię to, że podaje źródła informacji. Widać, że przekopał się przez literaturę fachową, a nie tylko przez Internet. A może nawet jest przyrodnikiem z wykształcenia? Trzeba oglądać go w skupieniu, bo mówi szybko i w krótkim czasie podaje dużo informacji. Mi jest łatwo, jakem mgr biologii, ale jak sobie radzą kompletni laicy? Jak bystrzy i złaknieni wiedzy - dają radę, o czym świadczą entuzjastyczne komentarze pod spodem. Najpierw się zdziwiłam, że Pan opowiada o rzeczach oczywistych, a potem oprzytomniałam w kwestii jakości kształcenia w Ojczyźnie i mu wybaczyłam, bo zrozumiałam, że społeczeństwo nie ma pojęcia o tym, co on tak dzielnie tłumaczy. I przeszłam na jego stronę mocy. Brawo Panie Piotrze!

 

Nauka. To lubię

https://www.youtube.com/user/naukatolubie/videos

Tego Pana też lubimy. To, co mówi przeznaczamy dla starszych uczniów, ale młodsi, o ile wytrwają, strat moralnych tu nie poniosą. Za to wiedzy sporo, tłumaczonej przystępnie i efektownie, wierzę, że rzetelnie. Wybieram na chybił trafił i zwykle wciągam się raz dwa.


Echa leśne TV

 https://www.youtube.com/channel/UCJ64kgsc0thZq_6GFUnC5Pg

Oficjalny kanał Lasów Państwowych. Można przebierać, jak w ulęgałkach w wielu ciekawych filmach.


Grzybowy Kapelusz

https://www.youtube.com/c/GrzybowyKapelusz/videos

Jest to kanał dla ludzi o mocnych nerwach. Jeśli tylko masz żyłkę grzybową po oglądaniu zaraz wyjdziesz do lasu. Zwłaszcza jesienią.


Pieprznik

https://www.youtube.com/channel/UC0TPacRBpXL9jiGeI27CEgw/videos

Tę Panią też lubimy ze względów grzybowych. Ona pokazuje, że siedzieć w domu, a nie wyjść do lasu to straszliwe marnowanie czasu. Na pewno wrócę do niej w zimie, wirusie, śniegu i podłym nastroju.


Dolnośląskie tajemnice

https://www.youtube.com/playlist?list=PLimAhINQ8f7t5vbKJ5Q1Vwg0mtBszgi9D

Znacie Panią Joannę Lamparską? Jeśli jakimś cudem nie, koniecznie to nadróbcie. Najwięcej w jej opowieściach historii, ale każdy wielbiciel turystyki i krajoznawstwa będzie uszczęśliwiony mogąc jej posłuchać.


Jonna Jinton

https://www.youtube.com/user/JonnaJinton

Ta kobieta poszła za swoimi marzeniami. Udało jej się je zrealizować, mimo trudności. Lubimy przyrodę szwedzka w jej wydaniu. I niech sobie na swoim jutubowaniu zarabia kokosy, bo zasługuje na to. 



poniedziałek, 19 lipca 2021

W Karkonoszach z dziećmi - nasze trasy

Nasza Młodzież ma 15, 10 i 8 lat. Nadają się na szlaki, choć może pokovidowo nie jesteśmy w idealnej kondycji. Najsłabszym ogniwem okazałam się ja, dysząca, z językiem do pasa pokonująca stromizny. Za to jestem wytrwała, więc dałam radę. Poczytajcie i zobaczcie. Może to propozycja lub podpowiedź dla Was?

Baza wypadowa: Przesieka

Pogoda: zmienna

Czas do dyspozycji: prawie 2 tygodnie

Fundusze: umiarkowane

Trasy ambitniejsze przeplatamy z lekkimi. Prognozy pogody nie sprawdzają się.  

dzień 1: Wodospad Podgórnej, Kaskady Myi, Kamień Waloński, pierogi ruskie "Pod wesołym misiem"

 dzień 2: Karpacz, szlak wzdłuż Pląsawy, Polana, Pielgrzymy, Słonecznik, Równia pod Śnieżką, Dom Śląski, powrót wyciągiem Kopa-Karpacz

dzień 3: Drogą Pod Reglami, Jagniątków, Karkonoski Bank Genów (wstęp wolny), dom Gerharda Hauptmanna, Gospoda Wedle Bucków, rzeczka Sopot

dzień 4: kapliczka św. Anny+cudowne źródełko, Patelnia, Ostra, Główna Droga Sudecka (fragment), świątynia Wang, pączki

dzień 5: Żelazny Mostek, Przełęcz Żarska, zamek Chojnik, lody w Sobieszowie, powrót drogą Kunegundy przez Zachełmie

dzień 6: Grodna - zamek księcia Henryka (von Reuss), Staniszów - park przy pałacu Staniszów, deszcz

dzień 7: Szlak Siedmiu Wzgórz w Zachełmiu, dom Ludomira Różyckiego, Jaskinia Czerwona (moc czarnych jagód wzdłuż szlaku)

dzień 8: Przełęcz Karkonoska, schronisko Odrodzenie, trasa ekstremalna - nie szlakiem, powrót asfaltem

dzień 9: Miłków - pałac Spiż, kościół św. Jadwigi, kościół ewangelicki (ruina), Straconka z szubienicą, Bank Genów i Arboretum Kostrzyca (wstęp wolny)

dzień 10: mocne słońce, Karpacz, Śląską Droga do Białego Jaru, Strzecha Akademicka, Luční bouda w Czechach, szlakiem przez torfowiska do Domu Śląskiego powrót do Karpacza wyciągiem z Kopy, pączki

dzień 11: deszcze, Jaskinia Czerwona (znowu)+ zbiór jagód, poziomek i dziurawca, kąpiel chłopców i taty w potoku Czerwień

dzień 12: Borowice, Szwedzkie Skały, Droga Chomontowa, Wodospad Jodłówki, jagody, poziomki, grzyby, mokro

dzień 13: Cieplice - Termy Cieplickie, źródło Marysieńki (wszystkie trzy ujęcia), pałac Schaffgotschów, kościół św. Jana Chrzciciela, burgery i hotdogi wegetariańskie w Orlenie, jelenia Góra: rynek i okolice, kawa, herbata, ciastka, sklep numizmatyczny i filatelistyczny

dzień 14: Podgórzyńskie Stawy Hodowlane, powrót

Kilka ujęć ze szlaków:

Szlak przez torfowiska

W górę do Słonecznika



Szlak Ducha Gór

Karkonoski Bank Genów

Niepylak apollo w tymże banku, samiec

Częste i piękne na szlakach naparstnice

Spojrzenie na świat z Czerwonej Jaskini


Epitafium laboranta w Miłkowie

Szubienica, onegdaj czteroosobowa

Ścieżka dla bosych stóp w Arboretum w Kostrzycy

Szlak w stronę Śnieżki od czeskiej strony

Szwedzkie Skały są bardzo urwiste

Aplikacja tłumaczeniowa w telefonie przydaje się... tak sobie.

 


niedziela, 11 lipca 2021

Fasolowe przygody

Wiecie, że fasola jest rośliną jednoroczną? Nasza parapetowa piękność wytrwała z nami prawie 3 lata, przy czym dopiero pod koniec życia doszła do wniosku, że jest rośliną pnącą i osiągnęła górną ramę okienną. Po czym uschła. 

Z fasolą się jednak nie rozstaliśmy. To przecież tak zacna i pożywna roślina. W porze przednówku, gdy królowały kiełki, zawitała i do nas. Drobna zielona fasola mung po kilkudniowym namaczaniu jest prze-pysz-na

 


 Przydaje się zwłaszcza, gdy człowiek podejrzliwie patrzy na nowalijki, słusznie mniemając, że są pełne azotanów. Nasza mung tak ładnie kiełkowała, że zainspirowała nas do włożenia nasionek do gleby. I zobaczcie. Mamy efekty. Czy nie ładna?


Podobnie, jak z mung postąpiliśmy z orzechową w smaku fasolką adzuki

 


W kwestii strączkowej zawód sprawiła nam rodzima fasolka "Jaś". Zadano naszemu pierwszakowi uskutecznić hodowlę hydroponiczną w słoiku. Nie wiem dokładnie, co potem powiedziała pani, gdy już zobaczyła wszystkie hodowle, ale u nas nie było mowy o zabójstwie rośliny. Została zatem przesadzona do gleby i rośnie uświetniając swym wyglądem nasz balkon.

 


 Mimo, że roślin jest kilka i bujnie kwitły, strąki się nie zawiązały. Zastanawiam się, jak to się dzieje, że inne fasole poradziły sobie w tej kwestii bez owadów. Podobnie stało się z groszkiem zielonym: pierwsze młodziutkie, zielone ziarenko z małego strączka Jurek zjadł już w lutym! Posialiśmy nasiona z naszych strączków do doniczki i już mamy następne pokolenie!

Poza tym podziwiamy oczywiście piękny bób, który widzieliśmy na działkach niedaleko domu Babci. On jeszcze nie trafił na nasz parapet, ale kto wie?...

W ogóle hodowla strączków w domu, na gazie i wodzie, bez grama ziemi daje spektakularne efekty. Kiełkowanie i przyrosty są super-szybkie. Dodatkowe efekty kwiatowo-strączkowe! No i gleba niepotrzebna (przynajmniej do pewnego momentu), co ma znaczenie dla alergików. A ma się pełny parapet zieloności i to wtedy, gdy za oknem brzydko i zimno. 

To tyle z frontu strączkowego. Czyhamy na wizytę w ogródku Babci i Dziadka, gdzie już mogliśmy schrupać strączki groszku i fasoli wyhodowane na grządkach. Wielka to radość, której i Wam życzymy Drodzy Czytelnicy!

wtorek, 4 maja 2021

Pamiętniki Fenka - część 3

Ukazała się kolejna część Pamiętników Fenka. Lubię go bardzo, choć czasem  muszę się nieźle nabiedzić, żeby miał ciekawe przygody. Zaobserwowałam, że to prawda, iż najlepsze pomysły przychodzą człowiekowi do głowy, gdy wstanie od komputera i zacznie się ruszać.

 

Czasem wystarczy spacer, a przy marnej pogodzie - prysznic. A gdy już pomysł przybierze materialną formę dobrze jest usiąść z dziećmi na tapczanie i poczytać im, to, co się wymyśliło. A jak się ma pierwszaka, to może sam poczyta? Tak to jest dobrze pomyślane, że litery tu są dobrego rozmiaru, a odstępy miedzy linijkami - słuszne. 

Chcecie wiedzieć, gdzie tym razem wybiera się Fenek? Jak zwykle kursuje zygzakiem po Polsce, żeby sumarycznie mógł zajrzeć prawie wszędzie. O ile załapiecie się na wszystkie tomy... 

 

Zapraszam serdecznie do czytania, zwłaszcza  jeśli ktoś z Szanownych Czytelników nie ma jeszcze konkretnych planów  wakacyjnych. Wierzę, że z Fenkiem się skonkretyzują. Doprawdy nie warto wyruszać bardzo daleko w covidowej rzeczywistości. Nasza piękna Ojczyzna ma tak wiele do zaoferowania, że warto w nią uwierzyć. 

Na końcu KAŻDEGO rozdziału znajdziecie dodatkową niespodziankę - link do jeszcze jednej historii z Fenkiem w roli głównej oraz do ciekawego filmu, który poszerzy wiedzę Młodego Człowieka. Zapraszam do lektury i odwiedzin na fenkowej stronie internetowej.



czwartek, 22 kwietnia 2021

Sprzątanie na spacerze

Spacery po najbliższej okolicy nie wywołują w nas wielkich śmieciowych emocji. W niektórych miejscach jest po prostu czysto. W innych jest tak samo, jak zawsze, ale w chwili refleksji pomyślałam, że nie reaguję, bo się przyzwyczaiłam. Za to gdy wyjeżdża się poza miasto, na łono natury i chce się napawać pięknem przyrody - jest okropnie.

 


Właściwie od razu widać, co pijają mieszkańcy najbliższej okolicy. Zestaw butelek i puszek po rozmaitych płynach jest najobfitszy. Opakowania po słodyczach, czy innym jedzeniu są rzadsze. Osobną grupę śmieci stanowią te, które ktoś wywiózł na łono natury celowo. Opony są standardem, zdemolowana lodówka trafia się co jakiś czas (a w pobliżu gniazdo raniuszka i raniuszek - mój pierwszy w życiu na żywo!). Plastik górą, a rozkłada się 500 lat. Za to śmieci z całkiem aktualnymi datami przydatności do spożycia. Znaczy: świeżo wyrzucone. 

Ostatnio mieliśmy ze sobą rękawiczki, więc zaczęliśmy zbierać spontanicznie, choć nie mieliśmy ze sobą worków na śmieci, tylko niewielki zapas przeznaczony na zbieranie liści młodej pokrzywy. Ale jak tu zbierać pokrzywę? Tę rosnącą miedzy puszkami po piwie i oponami? Zebraliśmy chociaż trochę. W końcu gdy są tacy co śmiecą, niech będą i ci, co sprzątają

Wracaliśmy ze spaceru i każdy coś niósł. Mijaliśmy ludzi, którzy nam ładnie mówili "dzień dobry". Na pewno widzieli nasze "zbiory". Może coś im zaświta i następnym razem, tak, jak my wezmą ze sobą rękawiczki i worki. Albo przynajmniej nie zostawią butelki po mineralnej na łączce po pikniku. 

Już niedługo rośliny wypuszczą liście i śmieci nie będą się tak rzucały w oczy. Ale nich nam to nie przesłoni prawdy. One dalej tam będą. W dalszym ciągu będą stanowiły pułapki dla zwierząt. 

 


Przyjęliśmy zasadę taką: najpierw idziemy na spacer, a sprzątamy dopiero w drodze powrotnej. Segregujemy już w trakcie zbierania - osobno szklane butelki, osobno plastik z metalem. W zasadzie są miejsca, gdzie nie trzeba się tym przejmować, bo wszystko jest plastikowe. Nie pozwalam zbierać nic z ostrymi krawędziami (na strzykawki z igłą jeszcze nie trafiliśmy...). 

Gdy już donieśliśmy do auta ten cały śmietnik obejrzeliśmy się za siebie, a tam tabliczki:



Acha, więc to był obszar szczególnej ochrony przyrody? Monitorowany? Wziąwszy pod uwagę ten śmietnik - chyba jest za rzadko monitorowany i jakoś nie za bardzo chroniony. I to też jest bardzo smutne. Podobnie jak sygnały od znajomych, którzy zadzwonili na policję informując o hałaśliwym najeździe quadów na obszar chroniony. Zostali odesłani do straży miejskiej, a straż miejska kazała im dzwonić... na policję. A tu sezon lęgowy! Oj pojeździłabym ja takiemu stróżowi prawa pod oknem, gdy jego niemowlak zasypia. Ciekawe, jak szybko wystawiłby mi mandat? Założę się, że w dwie sekundy.

Worki do zbierania śmieci są też plastikowe, ale do czegoś zbierać trzeba. Za to ostatnio robimy zakupy w papierze. Zupełnie bezinteresownie reklamuję wrocławski sklepik "Zielona łyżeczka", w którym pakują produkty na wagę w papierowe torebki. Właściciel przywozi nam zakupy w dniu zamówienia (lub następnego dnia), bo to blisko. Już nie dźwigam kaszy, słonecznika, fasolki i rodzynek z Biedronki w plastikach. I to jest plus, prawda?

 




czwartek, 8 kwietnia 2021

Portrety gołębi

Dokarmiamy gołębie miejskie. Grzywacze widujemy na pobliskiej brzozie, ale jeszcze się nie zdobyły na to, aby zaszczycić nasz parapet, zaś sierpówki mieszkają w pewnym oddaleniu i to nielicznie. Za to miejskich ci u nas dostatek. Niektórzy stali goście mają nawet imiona...



Czarnokropek



Kubuś


Czarniuszek vel Czarek

Jak widzicie, niektóre mają już swoje imiona. Białoskrzydłek nie chce się fotografować, więc, choć rozpoznawalny, nie został utrwalony. Poza tym przybywające do nas gołębie wydają się rzeczywiście bardzo podobne do siebie nawzajem. 

Karmimy je słonecznikiem łuskanym, a gdy go zabraknie - ryżem, ostatecznie kaszą jęczmienną, którą nie za bardzo lubią. Gryczaną wręcz gardzą. Gdy nic nie ma do jedzenia na parapecie - zaglądają nam do okna i spoglądają wyczekująco, jakby chciały nas ponaglić: "No, sypnijcie coś wreszcie!" Jednak aby ukrócić rozpasanie żywieniowe ustaliłam z dziećmi, że karmią 1 raz dziennie.