Pamiętacie naszą hodowlę kaktusów? Właściwie już jej prawie nie ma - stała się hodowlą wełnowców - niewielkich bezkręgowców - szkodników kaktusów. Wszelako nasze rośliny gruboszowate są bezpieczne. Wełnowce rzucają się wyłącznie na kaktusy.
Próbowaliśmy pozbyć się ich różnymi sposobami, ale bezskutecznie. Nie chciałam kupować środków chemicznych. Poza tym wełnowce również okazały się interesujące, tym bardziej, że Tata ma przyrząd do ich powiększania nakładany na telefon:). Używaliśmy też do obserwacji mikroskopu. Poniżej fotoreportaż:
Dorosłe wełnowce:
Zwierzaki są trudne do fotografowania, bo bardzo ruchliwe, co gołym okiem jest zupełnie nie do uchwycenia.
Jaja złożone u nasady igieł (czyli liści):
Co ciekawe - kaktus zaatakowany przez wełnowce miał się nieźle: wyglądał zdrowo i jędrnie. A podobno owady te żywią się sokiem roślinnym, atakują też w glebie korzenie.
Z naszej kolekcji ocalał jeszcze ten egzemplarz kaktusa, sam wyglądajacy jak jeden wielki wełnowiec:
Nie wiadomo jednak, czy jest zarażony szkodnikami. Wziąwszy pod uwagę ich inwazyjność i szybkie przeniesienie się na nasze pozostałe kaktusy oraz fakt, że stał koło tego z dużą ich ilością - musi je mieć na pewno. Chyba, że nie przebiły się przez własną "wełnę" kaktusa. Właściwie nie wiadomo, czy on w ogóle jeszcze żyje:)
Białe wełnowce to ostatni już wpis z serii "Spoza tęczy", która okazała się bardzo inspirująca.
Fryzura to nie wszystko. Trzeba mieć ją z czego zrobić. Jest zapewne milion kosmetyków dla dziecięcych włosów. My przetestowaliśmy kilka tzw. "naturalnych" opcji, czyli to, co poniżej:
Orzechy piorące - na ulotce załączonej do opakowania napisano, że włosy po myciu orzechami są miękkie i lśniące. Prawda. Mają zwalczać łupież. Tego nie wiemy, bo nie ma za bardzo czego zwalczać, a nawet gdyby - trzeba by regularnie myć nimi włosy, a na to jestem za leniwa.
Dlaczego? Trzeba mianowicie 8-10 orzechów gotować ok. 10 minut w 3/4 l wody. Tak powstały ług przecedzić, ostudzić i już można myć.
O ileż prostsze jest użycie zwyczajnego szamponu, gdzie poprzestajemy jedynie na odkręceniu zakrętki buteleczki.
Poza tym zapach roztworu z orzechów piorących jest lekko mdlący, słodki. Dla mnie mało przyjemny, ale do przeżycia. Dziecko uległo trudnej matce i dało sobie umyć nim głowę, ale zapewne w duszy jęczało stęsknione landrynkowych zapachów szamponów dziecinnych, do których jest przyzwyczajone.
I jeszcze jeden mankament - nie pieni się. Tzn. pieni się bardzo słabo. Właściwie można by się zastanawiać czy to rzeczywiście taki wielki mankament. Na pewno łatwiej go spłukać niż zwały piany (oszczędność wody), ale powstają też wątpliwości: czy włosy na pewno się już umyły? Czy one się na pewno SKUTECZNIE myją? Pewność mamy dopiero po wysuszeniu, gdy włosy zachowują się tak samo, jak po szamponie - są miękkie, błyszczące i puszyste.
Włosy łatwo się rozczesują. Podobny efekt z rozczesywaniem mieliśmy po zadaniu włosów jedwabiem w płynie (niewielką dawką)
Szare mydło, woda z sokiem z cytryny (octem), opcjonalnie żółtko, jako odżywka. Jest to na wskroś ekologiczne rozwiązanie, sprawdza się na wyjazdach wakacyjnych. Włosy po myciu są sztywne, ale odczuwalnie czyste. Żeby żółtko nam włosy odżywiło trzeba je trochę na fryzurze potrzymać, a to już dłuższa zabawa.
Płukanie umytych włosów w odwarze ze skrzypu polnego. Należy skrzyp latem zebrać (zaleta: Jurek szybko nauczył się samodzielnie rozpoznawać roślinę i po kilku wpadkach zbierał już bezbłędnie ten gatunek i znosił garściami), ususzyć, gotować ok. 20 minut, odcedzić, wystudzić i już można płukać włosy po myciu. Ma je to wzmocnić i wzbogacić w krzem. Można też ten odwar wlać w siebie i w ten sposób wzmocnić działanie zewnętrzne. Skutki po kilku razach niewidoczne. Jak w przypadku wszystkich ziół sukces polega zapewne na regularnym stosowaniu.
A jak dziecko ma długie włosy - można się wyżyć artystycznie - voila:
Natchnieniem była dla nas ta książka (we Wrocławiu do wypożyczenia w Mediatece):
Podobno jest cudotwórczy, jeśli chodzi o zębową biel, której, jak wiadomo, wszyscy jesteśmy spragnieni. Rodzina dała się omamić moim obietnicom lśniącej bieli uzębienia i grupowo poddaliśmy się szczotkowaniu w weekendowy poranek.
Instrukcja:
Należy wysypać na płaski talerzyk zawartość kapsułki z węglem (opcjonalnie: tłuczemy w moździerzu węglową tabletkę na pył). Następnie dotykamy czarny proszek zamoczoną uprzednio szczoteczką do zębów. Szorujemy pilnie.
Miały być zdjęcia zębów (mlecznych i stałych) przed, w trakcie i po, a wyszło, jak zwykle.
Efekty:
- umazana umywalka oraz droga z łazienki do kuchni, gdzie stał talerzyk z amunicją i miało być lepsze światło do zdjęć
- młodzież umazana okropnie
- podłoga umazana umiarkowanie (gdzie nie gdzie czarne kropki)
- jęki, ale nie przesadne, bo to w smaku nie jest AŻ TAK paskudne, po pierwszym szoku smakowym można się przyzwyczaić
- zęby... jakby to ująć... czarniejsze, niż przed szczotkowaniem, jeśli zastosujemy standardową metodykę płukania (konieczne płukanie bardziej intensywne, bo, jak nie - zostaje czerń miedzy zębami, która szczęśliwie schodzi po jedzeniu:)
- jednak muszę wybrać się na piaskowanie do stomatologa i nic tego nie zmieni
A przeczytałam tyle wspaniałych opisów cudotwórczego działania węgla! Już po jednym szczotkowaniu! Pamiętam tekst, w którym autorka zamieściła zdjęcie swych zębów przed szczotkowaniem (piękne, bielutkie, równiutkie) i po szczotkowaniu (piękne, bielutkie, równiutkie). Powinien był mi dać do myślenia. Ale, jak wiadomo, najlepiej przetestować samemu. Testujcie, Drodzy Czytelnicy, testujcie sobie mile.
A gdy już potestujecie spróbujcie jeszcze z solą i szałwią, sodą oczyszczoną, radzieckim proszkiem do zębów oraz rozgałęzionymi patyczkami drzewa arakowego (takimi, jak mają w Senegalu), liśćmi mango, goździkami, skórą od banana. Potem na pewno znów pójdziecie na łatwiznę i sięgniecie po pastę do zębów. Ale co przeżyjecie - to Wasze!
PS. A pasta do zębów wcale nie jest taka cudowna - najważniejsza jest dieta, o czym piszą TUTAJ
Wpis ten swą kolorystyką pasuje, jak ulał, do projektu "Spoza tęczy", który zawaliłam w grudniu, ale mam nadzieję, że mi to ujdzie. Płazem.
Tak sie jakoś dzieje, ze pierwsze rysunki, które wykonują dzieci (albo, które dorośli im rysują w celu zachęcenia do tej czynności) to zwierzątka i roślinki. Pasjonatom rysujemy auta i pociągi tudzież lale. A jak już Młode chwyci do reki kredkę i tworzy samo - można mu w tym pomóc podsuwając przydatne pomoce. Dziś kilka takich poniżej.
W bibliotece (Wrocław, Bulwar Ikara) trafiłam na taką książkę:
Jest w niej pokazany sposób rysowania wymyślony przez Edwina Georga Lutza - książka ta ukazała sie po raz pierwszy w roku 1913 i do dziś jest niesłychanie inspirująca. Człowiek ma ochotę od razu spróbować samodzielnie rysować, bo wydaje się to takie łatwe. Przy rysunkach pojawiają się dodatkowe linię przerywane, które pomagają dobrać proporcje i zauważyć symetrie, jaką rządzi sie świat istot żywych. Lutz zaczyna od zwierząt, rośliny traktuje po macoszemu, potem przychodzi czas na rozmaitość sylwetek ludzkich, pojazdy i architekturę.
Na dziadkowej półce znaleźliśmy również przedwojenne dzieło niemieckie, wydane w Lipsku: "Formensschatz fur Mutter und Kind" (co można luźno przetłumaczyć na "Skarbniczek kształtów dla mamy i dziecka"). Ojcowie są tu dyskryminowani:)
Zaczyna się tu od rysunków liści drzew - bardzo słusznie - bo są dość łatwe i symetryczne (najlepiej rysować je z natury, nie uciekną!). Potem mamy zwierzęta, postacie ludzkie i przedmioty codziennego użytku - jakże piękne i w dzisiejszych czasach - zagadkowe. Oglądamy, pytam Młodych, czy wiedzą, co jest pokazane na obrazku, a oni nie wiedzą, a niektórych przedmiotów nawet wiekowa matka nie miała okazji oglądać na własne oczy.
Eierstander - stojak na jajka?
Pferdeeimer - wiadro do pojenia konia, z regulowaną długością uchwytu
Przy okazji Młodzież zapoznała sie z kalką. Jakże to fajna pomoc rysunkowa! Niewprawiona ręka może dzięki niej sama narysować sobie dość skomplikowany obiekt.
I jeszcze jedna lektura rysunkowa: tym razem ze szkolnego bookcrossingu.
Oczywiście są tu rysunki, które możemy stworzyć po śladzie. Rysunki są ciekawsze niż szlaczki, które poza byciem szlaczkami nic sobą nie przedstawiają. Kolejnym etapem w zamyśle autorów jest własnoręczne dorysowanie brakujących elementów rysunku. A potem - kolej dziecka! Z kwadracików można tworzyć naprawdę masę pomysłowych obrazków. A gdy się rysunek stworzy z kwadratów, można go potem zaokrąglić i linie geometryczne potraktować, jako pomocnicze, jak u Lutza.
Kiedyś przetestowaliśmy też książeczki z Bolkiem i Lolkiem, gdy Hania zaczęła narzekać, że nie rysuje tak ładnie, jak koleżanka z przedszkola. Po intensywnej eksploatacji poszły na makulaturę, ale uważam je za dość ciekawe i pomocne, a reklamują je tu:
No właśnie! Jakże przyjemnie patrzy się, gdy ktoś rysuje!
Najpierw chciałam uderzyć ambitnie i pokazać Dziatwie jak rysują i gawędzą Szymon Kobyliński i Wiktor Zinn. Ale to, co udało mi się znaleźć i internecie, wydaje mi się dla Młodych za poważne. Nie jest jednak źle - jest Justa! Dla mnie trochę nurząca, ale wśród gadania pokazuje, jak odmalować konia - całkiem udatnie i nie na poziomie akademickim. Młodociany rysownik lepiej chyba przemawia do młodocianego rysownika:)