Dziś chwalę się naszym podblokowym podwórkiem. Nie jest ono tak naprawdę niczym niezwykłym, ale chciałam pokazać, że nawet podwórko w dużym mieście może być miejscem spotkań z naturą.
Przy wejściu do bramy zakwitły astry. Wiosną, gdy wszędzie są wystawione stojaki z nasionami nie mogę się powstrzymać. Po prostu MUSZĘ kupić nasiona. Potem tylko pozostaje problem: gdzie je wysiać. Nasiona astrów daliśmy Babci, a ona, obsadziwszy sadzonkami swój ogród - odpaliła nam pozostałe.
Tak naprawdę nie zebralibyśmy się na astrową hodowlę podblokową, gdyby nie nasza mała sąsiadka - przedszkolaczka, która ze swoim tatą posadziła dwie mięty, pelargonię i surfinię. Dołożyliśmy jeszcze lawendę (myślałam, że będzie chciała mieszkać na parapecie, ale odmówiła: kwiatki zamarły), aksamitkę i nachyłek (który przekwitł, ale mam nadzieję, że wykaże się w przyszłym roku, jest wszak rośliną wieloletnią).
Dodatkowo małolaty zmontowały sobie pod blokiem BAZĘ. Użyły gruzu (panowie stawiający nam ławki pod blokiem niefrasobliwie zapomnieli o glebie, którą wykopali spod nich). Kamienie i kawałki cegieł (może jeszcze poniemieckich?) są obrzeżem ścieżki. Jest też "ognisko" i siedziska wokół niego. Radocha przy tworzeniu tego zakątka była wielka, kooperacja Młodych z sąsiedztwa - wspaniała. Na razie nikt z sąsiadów nie boleje nad kiepską estetyką przedsięwzięcia.
Po drugiej stronie wejścia do klatki schodowej rosną hortensje, hibiskus, trzmielina, paprocie... . Niełatwo było tym wszystkim roślinom w upały, więc podlewałam je wodą po myciu owoców i warzyw (taki wodny recycling:). Kwiaty są obłożone ręcznie malowanymi otoczakami. To pamiątka po czasach, gdy były jeszcze małe i systematycznie ścinane, jako część trawnika przez panów koszących.
Zauważam, że wielka jest potrzeba uprawiania ziemi wśród mieszczuchów. no, może nie wszystkich, ale wielu. Przy jednej z sąsiednich klatek schodowych dojrzewa cukinia. Przy innej - mnóstwo nowych tegorocznych nasadzeń - ze szlachetnymi różami włącznie. I nikt ich jeszcze nie wykopał cichcem! Jeden z sąsiadów pod swoim oknem ma co roku łan krokusów. A już ukoronowaniem tego wszystkiego jest ogród, który powstał wiele lat temu pod jednym z wieżowców. Prawie zawsze coś tam kwitnie, nawet w lutym:). Latem ktoś tam sobie rozkłada stolik, krzesełka, parasol. Niestety całość jest ogrodzona i ze smutkiem stwierdzam, że to dla tego pięknego zakątka lepiej. Bo w nasze paprocie lokalni żule wrzucili szkło i papierosy.
Co do nas - zamierzamy wsadzić pod blokiem nadwyżkowe krzaki aronii (tak się złożyło, że je mamy).
Bardzo podoba mi się idea ogrodów miejskich i ciągle chodzi mi po głowie, co by tu zrobić, żeby otaczało nas więcej zieleni. Niekoniecznie marchewki, ale jabłonie, wiśnie, iglaki... Może kiedyś dojrzeję do jakichś mikrograntów, inicjatyw obywatelskich czy innych.
Warto też wspomnieć, że mamy przy domu orzech włoski i mirabelkę. Ktoś już wcześniej myślał perspektywicznie. Każdy, komu przyjdzie na to chęć może sobie orzeszka przekąsić. A orzech włoski jest, jak na pewno wiecie, bardzo zdrowy.
P.S. Mamy tez na podwórku tegoroczny "bonus" dla przyrodników-obserwatorów: doszczętnie zeżarty żywopłot bukszpanowy. Cóż z tego, że motyl taki ładny (ćma bukszpanowa, Cydalima perspectalis)? Nawet gąsienica ładna. Może nie przetrwają mrozów w Polsce, a bukszpan na wiosnę odbije? Mamy nadzieję.
Tak właśnie wygląda nasz żywopłot |
Ćma bukszpanowa w Muzeum Architektury we Wrocławiu spoglądająca łakomie na bukszpany w wirydarzu (siedzi na szybie). |