poniedziałek, 17 września 2018

Migawki z podwórka

Dziś chwalę się naszym podblokowym podwórkiem. Nie jest ono tak naprawdę niczym niezwykłym, ale chciałam pokazać, że nawet podwórko w dużym mieście może być miejscem spotkań z naturą.



Przy wejściu do bramy zakwitły astry. Wiosną, gdy wszędzie są wystawione stojaki z nasionami nie mogę się powstrzymać. Po prostu MUSZĘ kupić nasiona. Potem tylko pozostaje problem: gdzie je wysiać. Nasiona astrów daliśmy Babci, a ona, obsadziwszy sadzonkami swój ogród - odpaliła nam pozostałe.

Tak naprawdę nie zebralibyśmy się na astrową hodowlę podblokową, gdyby nie nasza mała sąsiadka - przedszkolaczka, która ze swoim tatą posadziła dwie mięty, pelargonię i surfinię. Dołożyliśmy jeszcze lawendę (myślałam, że będzie chciała mieszkać na parapecie, ale odmówiła: kwiatki zamarły), aksamitkę i nachyłek (który przekwitł, ale mam nadzieję, że wykaże się w przyszłym roku, jest wszak rośliną wieloletnią).



Dodatkowo małolaty zmontowały sobie pod blokiem BAZĘ. Użyły gruzu (panowie stawiający nam ławki pod blokiem niefrasobliwie zapomnieli o glebie, którą wykopali spod nich). Kamienie i kawałki cegieł (może jeszcze poniemieckich?) są obrzeżem ścieżki. Jest też "ognisko" i siedziska wokół niego. Radocha przy tworzeniu tego zakątka była wielka, kooperacja Młodych z sąsiedztwa - wspaniała. Na razie nikt z sąsiadów nie boleje nad kiepską estetyką przedsięwzięcia.



Po drugiej stronie wejścia do klatki schodowej rosną hortensje, hibiskus, trzmielina, paprocie... . Niełatwo było tym wszystkim roślinom w upały, więc podlewałam je wodą po myciu owoców i warzyw (taki wodny recycling:). Kwiaty są obłożone ręcznie malowanymi otoczakami. To pamiątka po czasach, gdy były jeszcze małe i systematycznie ścinane, jako część trawnika przez panów koszących.



Zauważam, że wielka jest potrzeba uprawiania ziemi wśród mieszczuchów. no, może nie wszystkich, ale wielu. Przy jednej z sąsiednich klatek schodowych dojrzewa cukinia. Przy innej - mnóstwo nowych tegorocznych nasadzeń - ze szlachetnymi różami włącznie. I nikt ich jeszcze nie wykopał cichcem! Jeden z sąsiadów pod swoim oknem ma co roku łan krokusów. A już ukoronowaniem tego wszystkiego jest ogród, który powstał wiele lat temu pod jednym z wieżowców. Prawie zawsze coś tam kwitnie, nawet w lutym:). Latem ktoś tam sobie rozkłada stolik, krzesełka, parasol. Niestety całość jest ogrodzona i ze smutkiem stwierdzam, że to dla tego pięknego zakątka lepiej. Bo w nasze paprocie lokalni żule wrzucili szkło i papierosy.

Co do nas - zamierzamy wsadzić pod blokiem nadwyżkowe krzaki aronii (tak się złożyło, że je mamy).

Bardzo podoba mi się idea ogrodów miejskich i ciągle chodzi mi po głowie, co by tu zrobić, żeby otaczało nas więcej zieleni. Niekoniecznie marchewki, ale jabłonie, wiśnie, iglaki... Może kiedyś dojrzeję do jakichś mikrograntów, inicjatyw obywatelskich czy innych.

Warto też wspomnieć, że mamy przy domu orzech włoski i mirabelkę. Ktoś już wcześniej myślał perspektywicznie. Każdy, komu przyjdzie na to chęć może sobie orzeszka przekąsić. A orzech włoski jest, jak na pewno wiecie, bardzo zdrowy.


P.S. Mamy tez na podwórku tegoroczny "bonus" dla przyrodników-obserwatorów: doszczętnie zeżarty żywopłot bukszpanowy. Cóż z tego, że motyl taki ładny (ćma bukszpanowa, Cydalima perspectalis)? Nawet gąsienica ładna. Może nie przetrwają mrozów w Polsce, a bukszpan na wiosnę odbije? Mamy nadzieję.

Tak właśnie wygląda nasz żywopłot

Ćma bukszpanowa w Muzeum Architektury we Wrocławiu spoglądająca łakomie na bukszpany w wirydarzu (siedzi na szybie).

środa, 12 września 2018

Krótkie wycieczki we Wrocławiu i okolicach - ciąg jeszcze dalszy

Kolejna odsłona ciekawych miejsc na wycieczki rodzinne. Może się Wam przydadzą te subiektywne recenzje?

Park Pilczycki - jeśli ktoś lubi jeździć na rowerze po lesie, to coś dla niego. Spacerowanie też wchodzi w grę, bo rowerzystów nie ma zbyt wielu. Las jest wyłącznie liściasty, zaśmiecony od strony ogródków działkowych (w głębi- wcale), a wychodzi się na Odrę i Most Rędziński oraz zabytkowy Jaz Rędzin. Elementy parkowe typu ławeczki i wysypane żwirkiem ścieżki - nieznane. Dobry na krótki wypad przy ładnej pogodzie, zwłaszcza dla wielbicieli mostów.




Arboretum Wojsławice - zachwycający rozmachem ogród, o olbrzymiej powierzchni położony na terenie pagórkowatym, z sadem czereśniowym na zboczu (w czerwcu degustacja czereśni w cenie biletu). Jest fajny plac zabaw dla dzieci, jadłodajnie, sklepiki, ale przede wszystkim rośliny o jakich Wam się nie śniło, około miliona okazów. Cudowny! Niezapomniany!



Wrocław - Samolotowy Plac Zabaw i Kosmiczny Plac Zabaw - obydwa te niewielkie place zabaw położone są w dzielnicy Gądów Mały, w okolicy ul. Bajana i są stosunkowo nowymi nabytkami. I więksi, i mniejsi znajdą tu coś dla siebie. Sprzęty solidne, niebanalne, plastikowe, gumowa nawierzchnia na placu kosmicznym - na dodatek są tu również gumowe planety i cały Układ Słoneczny, a więc mamy walor edukacyjny. Nie zrobiłam zdjęć, bo zapomniałam aparatu, ale warto zobaczyć wcześniej w internecie, żeby wiedzieć, czego się spodziewać.

Rejs(ik) statkiem po Odrze - fajna sprawa. Umożliwia obejrzenie miasta z alternatywnej perspektywy. Dla Małolatów polecam dużą jednostkę, po której można chodzić i zwiedzać ją. Rejs trwający ok 50 min. z okolic Bulwaru Włostowica do Zoo i z powrotem wydaje mi się optymalny czasowo, choć są opcje dłuższe, nawet do Brzegu, oraz minimalnie krótsze.



Ślęża - to jedyna góra na płaskiej jak stół Nizinie Śląskiej. Właściwie jest to masyw z kilkoma szczytami i w nich pokładamy jeszcze nadzieję. Główny szczyt w niedzielę niehandlową jest okropnie zatłoczony. Wchodzi się nań, jakby się szło przez galerię handlową (sklepiki u podnóża i na szczycie, a jakże) w tłumie bliźnich idących na piechotę, z kijkami, wózkami i wjeżdżających (i zjeżdżających na łeb, na szyję) na rowerach, z wrzeszczącymi dziećmi, psami szczekającymi na siebie nawzajem, a na szczycie to całe towarzystwo rozsiada się i grilluje. Trochę to horrendum rekompensują widoki z wieży kościoła i sam kościół, zadbany, nawet podziemia do zwiedzania i nawet msza w niedzielę o 14.00. Jest to piękne miejsce, ale w weekend zadeptywane, zaśmiecane, a nazwa "rezerwat", która obejmuje szczyt z przyległościami, to czysta drwina. 



poniedziałek, 3 września 2018

Samokształcenie kuchenne

W czasie wakacji nasza Młodzież miała okazję uczyć się kwestii kuchennych intensywniej niż w roku szkolnym. Dzieci częściej były używane do obierania ziemniaków, mycia naczyń, sprzątania ze stołu i przygotowywania posiłków. Jurek postanowił wziąć sprawy w swoje ręce w porach podwieczorkowych. Sam wymyślał, co można by przygotować i zjeść. Matka była używana do korygowania jego pomysłów.

Oto zrealizowane projekty:
W garnku na małym palniku gazowym: gorzka czekolada dorzucona do mleka, z domieszką cukru i szczyptą mąki ziemniaczanej = czekolada na gorąco do picia

Następnego dnia z czekolady gorzkiej z domieszką kakao, cukru i większą ilością mąki ziemniaczanej wyszedł był budyń czekoladowy. Przy okazji mieliśmy okazję zobaczyć kiedy z mąki ziemniaczanej nie robią sie grudki (gdy wsypiemy do zimnego mleka i mieszamy), a kiedy robią się, owszem (gdy dosypujemy maki do gorącego mleka).

W kolejnym podejściu Jurek chciał rozpuścić czekoladę, ale zaczęła sie zwęglać, więc zaproponowałam rozpuszczanie w kąpieli wodnej (mały garnuszek z czekoladą włożyć do rondelka z wodą i postawić na małym palniku). Tak rozpuszczoną gorącą czekoladę J. umieszczał w miseczkach i zalewał zimnym mlekiem, czekolada natychmiast twardniała, a my mieliśmy sobie już sami poradzić z konsumpcją. Szkoda, że nie przebiłam się z wizją dorzucania do czekolady pestek słonecznika, dyni etc.



W następnej odsłonie znów czekolada 74% rozpuszczona w kąpieli wodnej. Do niej J. domieszał śmietany (pół dużego kubka) i podrasował lekko cukrem. Wyszło coś w rodzaju błotka, szumnie nazwanego przeze mnie kremem czekoladowym. Szczęśliwie ilość na łebka wypadła mała. Do dekoracji: kleksik śmietany, wiórki kokosowe, cukier brązowy.

Młodszy brat nie chciał być gorszy, ale poszedł w kierunku owocowym: banana pokroił w plasterki, jabłko w kawałki. Wrzuciliśmy całość do garnka z odrobiną masła. Moja sugestia podlania wodą została przyjęta pozytywnie. Po rozmiękczeniu owoców na gazie Jacek sam ładnie wciągnął całość.

Nie pytajcie po co ten kask. Musi być i już!
 I tu nam się wyłonił problem natury etycznej. Mianowicie Jurek robił swoje czekoladowe specjały w ilości dla wszystkich, zaś Jacek zmontował rzecz całą wyłącznie dla siebie. Wszelako Starszy nie musiał kroić sterty owoców, tylko wrzucał gotowe składniki do garnka i mieszał na gazie. To trochę usprawiedliwia Młodszego, ale warto zwrócić w przyszłości uwagę na tę kwestię.
Tymczasem wszyscy i tak spróbowali z jego talerza, a on to zniósł mężnie:)

A potem chciałam, żeby wymyślili coś niesłodkiego.

J. zmontował choinkę ogórkową nadzianą na wykałaczkę, oprószoną twarożkiem, jak śniegiem. Potem doszła jeszcze czerwona słodka papryka w proszku.


Ciekawa jestem, czy rok szkolny zahamuje jurkowe zapędy podwieczorkowe. Na razie tylko boleję, że walka z cukrem w naszym domu jest równa walce z wiatrakami. Trudno, doczekam, aż cukier się skończy i nie kupię nowego:) (a przynajmniej tak mi się wydaje:)

sobota, 1 września 2018

Ćwiczenie pamięci na spacerze

Mnemotechniki to metody służące polepszeniu sprawności zapamiętywania danych. Jedna z nich przypomniała mi się zupełnie przypadkiem na spacerze po wale nadodrzańskim i od razu wprowadziliśmy ją w życie. 



Wały wzdłuż Odry to piękne miejsca na spacery o każdej porze roku. Wybrałam sie z młodzieżą na taki długi spacer wzdłuż naszej rzeki w dzielnicy Kozanów. Tej tak bardzo zalanej w czasie pamiętnej powodzi, gdyż zbudowanej przez Polaków na terenach, które Niemcy w Breslau przeznaczyli pod tereny zalewowe właśnie (przewidując, że nadmierne wezbrania wód wcześniej czy później przyjdą). Po kompletnym zalaniu Kozanowa wał przeciwpowodziowy wzmocniono i poszerzono. Ciągnie się on krawędzią Parku Zachodniego, miejscami będącego raczej lasem liściastym i mieszanym. Zatem na brak spotkań ze zwierzętami nie można narzekać.

Najpierw trafił nam się kowalik.



Potem osa chciała się zaprzyjaźnić z Jackiem chrupiącym jabłko, ale zgubiliśmy ją biegnąc.

Zatrzymaliśmy się przy pniu dębu zaatakowanego przez kozioroga dębosza, ale samych dęboszy nie było widać. Nadleciał natomiast szerszeń, który w dębie mógł sobie pomieszkiwać.



Poszliśmy dalej mijając pana z psem idących na działki.

Na dachu jednej z altanek był gołębnik (z gołębiami oczywiście), a tuż za nim, na drzewie kołysała się wiewiórka.

I tak dalej.

Mniej więcej przy tej wiewiórce poprosiłam Młodych, żeby powtórzyli po kolei nazwy wszystkich zwierząt, które spotkaliśmy na trasie spaceru. Poczynając od kowalika.

Gdy spotykaliśmy kolejne zwierzęta, zaczynaliśmy od początku wymieniać nasz szereg dodając na końcu nowo spotkane zwierzątko.

Pewnym utrudnieniem było ciągłe trafianie na gołębie oraz moment, w którym mama-biolog zapomniała języka w gębie, na widok ptaszka, którego nie umiała nazwać. Poza tym nie skupialiśmy się wyłącznie na zapamiętywaniu ciągu nazw, tylko na innych kwestiach spacerowych (zbieractwo piór, kapsli, kamyczków, podziwianie widoczków, kopanie w przydrożnej piaskownicy, konsumpcja jabłek i utyskiwanie, że za długa droga). Były to kwestie rozpraszające, ale chodziło o zapamiętanie mimo rozpraszaczy.

W sumie zapamiętaliśmy szereg gatunków zwierząt składający się z  21 nazw. Nie jest to znowu tak dużo, ale  wcale nie mało, jak na umysły rozleniwione wakacjami:)

Co pomogło w zapamiętaniu? Na pewno przypomnienie sobie trasy od samego początku. Trzeba było ją sobie zwizualizować.

A gdy chcemy przypomnieć sobie ciąg wyrazów nie związanych ze sobą? Przydatne bywają absurdalne skojarzenia ze sobą kolejnych, następujących po sobie pojęć. Np. jak zapamiętać ciąg:

królewna, rower, mucha, serce, imadło, kosiarka, chusteczka...?

Wizualizujemy sobie królewnę, jadącą na rowerze. Wpadła jej do oka mucha i królewna wystraszyła się tak, że stanęło jej serce i ścisnęło, jak w imadle. Królewna zsiadła z roweru obok porzuconej kosiarki i wyjęła chusteczkę. I tak dalej w tym stylu.

Im durniejsze tym lepiej się pamięta:)

Rok szkolny za pasem. Ciekawe jak będą Młodym wchodzić słówka angielskie?

Wreszcie wyszliśmy nad Odrę...