Gdy się jest mieszczuchem można przede wszystkim przynieść upajającą pewność, że wiosna się zaczęła na dobre, nawet jeśli ciągle było zimno i listopadowo. Widzieliśmy zająca, sarnę, kruka! No i całe mnóstwo wspaniałego zielska. A ze spaceru przynieśliśmy do domu:
a/ drewno różnego rodzaju, jak na obrazku. Pozyskane z porzuconych i przewróconych przez wiatr drzew. Do pozyskania dziatwa używa noży pożyczonych od taty. Tata prowadzi szkółkę posługiwania się nożami i kwestia ta zasługuje na osobnego posta, ale to dopiero wtedy, gdy nazbieram więcej materiałów.
b/ Rany cięte od noża w związku z pkt a/. Statystyki: na 3 dorosłych i 6 dzieci ran dwie. Nie jest tak źle, choć lepiej by było bez tych atrakcji.
c/ igliwie sosnowe - dla nas: odkrycie miesiąca. Po przygotowaniu odwaru, czyli czegoś w rodzaju kompotu z gałązek sosnowych (trochę niech się pogotuje, ok. 15 min.) i odcedzeniu ich - wlaliśmy gorący, zielony płyn do wanny - pachniał cudownie! Kąpiel przemiła! Zbyt duże rozcieńczanie niewskazane.
Do przygotowaniu odwaru do picia oderwałam od gałązek same igiełki, dokładnie wypłukałam i gotowałam przez kwadrans. Odwar odcedzamy i wlewamy do przezroczystego dzbanka, w którym można podziwiać przemiany kolorów - na świeżo całość jest żółtozielona, z czasem przybiera kolory pomarańczowo-czerwone, następnego dnia - brązy, jak zwykła herbata. Najbardziej aromatyczna jest jednak świeża. I zapewne najlepiej smakuje w plenerze. Na powierzchni unosi się chyba (?) rozpuszczona żywica. Całość ma smak przyjemny, bynajmniej nie gorzki. Dla dziatwy podrasowałam babcinym sokiem malinowym, co atrakcyjności mu jedynie przydało.
Natchnienie zaczerpnęliśmy z książki Sergeia Boutenko "Dzika spiżarnia, czyli zbieractwo dla początkujacych", Białystok, 2016. Nie jestem wielbicielką całej książki, której autor Rosjanin zamerykanizował się bardzo i widać to np. w przepisach na "dzikie" potrawy, wiele informacji jest tu nader powierzchownych, a inne wręcz nierzetelne, kilka omawianych gatunków u nas nie występuje. Mimo wszystko książka ma kilka ciekawych fragmentów, choć niekoniecznie wartych wydawania na nie 50 zł.
Wg powyższego źródła proporcje w herbatce z igieł sosnowych są następujące: 1/2 szklanki igieł, rozdrobnionych
2 szklanki wody
gotowanie: 15-20 min.
zaparzanie: 10-20 min.
"Taką herbatę można robić ze wszystkich igieł drzew wiecznie zielonych: jodły, świerku, cedru" - pisze beztrosko autor. Z cisa nie róbcie, bo wyjdzie Wam trucizna. Miałabym chęć zrobić jeszcze ze świerka i najlepiej równolegle z sosny i porównać. Z cedru... hmmm. Chciałabym zobaczyć w ogóle cedr na żywo, ale proste to nie jest w dzisiejszych czasach. Do Libanu daleko, a i tam zostało cedrów niewiele. Nie wiem, jaki cedr ma na myśli Sergei, może jakiś amerykański, optymista z niego.
d/ kleszcza - na 9 osób kleszcz był 1 - w tatusiowej łydce, ale to znaczy, że już są żwawe i rześkie i trzeba się oglądać po wyjściu z lasu.
e/ tony błota, ale to normalka
f/ młodą pokrzywę, z której należy wycisnąć sok i pić, gdyż jest to środek wysoce witaminowy z dużą zawartością dobrze przyswajalnego żelaza. Zrobiłam dyżurną ziemniaczankę z pokrzywą, ale udało się też wycisnąć sok z jabłek i pokrzywy, podrasowany sokiem z cytryny, co było przepyszne i Młodzież piła aż miło. W planach mam smoothie pokrzywowo-bananowe.
g/ korzeń pokrzywy (prostata, witaminy, żelazo) i szczeci (zniechęca kleszcze, leczy boreliozę), korę wierzby (salicylany - przeciwbólowe i przeciwgorączkowe, ale nie śmiem testować na dzieciach, raczej spróbuję na sobie w przypadku bólu głowy)
Nie trafiliśmy na dobre źródła młodych liści mniszka czy krwawnika, podbiał za to sobie kwitł, woda na jeziorku z delikatną zmarszczką fal, ptaszki śpiewały niemrawo (bo było popołudnie), słońce przygrzewało jak szalone. No, raj po prostu, czego i Wam życzę Drodzy Czytelnicy.