Warto go wysłuchać. Gdy już przebrniecie (lub pominiecie) wybitnych Panów, którzy gadają na początku dotrzecie w 12 minucie do wykładu prof. Chybickiej z Wrocławia, która z wielkim oddaniem ratuje dzieci chore na raka w naszym mieście. To dzięki jej energii i uporowi znalazły się środki na to ważkie przedsięwzięcie i powstała nowoczesna placówka ratująca życie.
Wykład ten przypomina jak ważne jest zabranie Młodemu z zasięgu wszelkich ekranów, wypchnięcie go na podwórko i wymuszenie ruchu. A najlepiej zmobilizowaniu się rodzica ku tej samej czynności. Chyba kupię sobie krokomierz, żeby sprawdzić, czy robię te wyznaczone przez WHO ilości kroków dziennie, które zapobiegną naszemu chorowaniu.
Sprawdziły się u nas:
- wspólne wycieczki rodzinne w teren przy okazji weekendu w ciekawe, choć bliskie miejsca (tzw. mikrowyprawy)
- badminton na podwórku pod blokiem
- samodzielne spacery dzieci, w czasie których miały do wykonania zadanie, np. sfotografować 20 gatunków drzew i krzewów w okolicy
- wyjścia i zabawy z dziećmi-sąsiadami pod blokiem (poza tymi, gdy młodzież dochodzi do wniosku, że będą razem siedzieć i gapić się w ekran)
- spacery z psem sąsiadów
- "walka" chłopców z tatą, który ćwiczył już aikido, karate, kung-fu... i ma w głowie zasobnik chwytów i zabaw, które są dla nich wyzwaniem
- umiłowanie dziecka dla koni i co za tym idzie - wyjazdy do stajni, jeździectwo itd. czyli znalezienie formy ruchu, która sprawia wielką przyjemność.
- jazda na rowerze (mamy upadki i wzloty)
- pływanie (używamy gdy tylko się da, ale nieregularnie, a zimą to już w ogóle - tylko, gdy szkoła zmobilizuje)
- sumo (ale tylko, gdy na dworze popołudniami zimno i ciemno, a w tym roku chłopcy w ogóle jakoś nieskorzy)
- porządki domowe (matka-kapral nakazująca odkurzanie, wycieranie podłogi, opróżnianie i ładowanie zmywarki, składanie prania i prze śladująca codziennie młodzież tymi nudnymi czynnościami, nawet w niepogodę)
Nie sprawdziły się (ale może u Was będzie inaczej):
- ping pong (choć stół z betonu stoi pod blokiem)
- guma do skakania (mimo, że matki skakały dzielnie, bo to zabawa naszego dzieciństwa, młodzież jakoś nie podchwyciła tematu)
- piłka nożna (bo rodzice nie są kibicami...)
- piłka żadna (choć po drugiej stronie ulicy tkwią, jak byk szkolne boiska do kosza i inne)
- rolki (choć łyżwy w przedszkolu były lubiane, ale tutaj chodziło raczej o współjeżdżenie z rówieśnikami)
- wychodzenie na spacer z własnym kotem (boi się, ale nasi sąsiedzi regularnie wychodzą z dwoma kotami na smyczy)
- narty (i to wina nie-narciarskich rodziców), ale przynajmniej sanki są zawsze lubiane, jeśli tylko jest śnieg oczywiście)
Odpadły (przez COVID-19):
- szwendanie się po muzeach, sklepach, wystawach, bibliotekach itpd.
- wysyłanie dzieci grupowo (u nas dzieci 3, więc już jest grupa) na duże zakupy, które trzeba przynieść na własnych plecach do domu
Przybyło (przez COVID-19):
- chodzenie na piechotę do biblioteki i dentysty, miast wozić się tramwajem w godzinach szczytu zatłoczonym na maksa), ale to na razie praktykuje jedynie Matka Rodu:)