czwartek, 25 maja 2017

Eko-zabawki - prowizorka pudełkowa

Wiadomo, że nawet najdroższa zabawka w końcu się znudzi, a dziatwa stale pragnie czegoś nowego do rozrywki. Od zabawek plastikowych nie da się uciec. Ale pchnięta nagłym impulsem machnęłam najmłodszemu serię akcesoriów z pudełek. Mają wzięcie mniej więcej takie samo, jak plastikowe za dużą kasę:)

Zaczęło się od tego, że gotowałam kaszę gryczaną na obiad. A ona w takim fajnym pudełeczku z dziurką. Zapytałam Młodego, czy by nie chciał. A on chce. Łódkę z tego robi. Łódka płynie, szumią fale, co chwila ktoś do niej wsiada. Tylko dla naszych (plastikowych) lalek ta łódź poniekąd za głęboka.



Jest na to sposób.
Trzeba przeciąć pudełko w płaszczyźnie "równikowej". A potem włożyć na wcisk górną część w dolną.


Nie ma to, jak natchnienie ze strony Potomka! W kolejnych "dziełach" posunęłam się do rozmaitych okienek, które można otwierać i zamykać. Mamy też blok (Jacek zwykle użytkuje go w charakterze płonącego budynku, który trzeba gasić), tipi oraz szalupę ratunkową.







Pudełek chwilowo zabrakło, ale rodzina 5-osobowa wytwarza tyle śmiecia, że w końcu objawią się nowe i będziemy działać dalej.


niedziela, 21 maja 2017

Eksperymenty dla starszaków

Przygotowywałam niedawno eksperymenty na mojego drugiego bloga "Przyroda na 6". Zasadniczo są one przeznaczone dla uczniów klasy 4-ej i 7-ej szkoły podstawowej. Cóż to jednak szkodzi, żeby młodzież przedszkolna też się nimi zainteresowała? Owszem, zajęli się eksperymentami, ale po swojemu.

Zajrzyjcie do posta: "Jak działają płuca?"
Zrobiliśmy model klatki piersiowej, tzn. zrobiłam go ja, bo jednak trzeba było obcinać butelkę PET nożycami i naciągać balonik na tę butlę, co wymagało większej niż dziecinna sprawności manualnej, a Hania tkwiła w szkole nad sprawdzianem z historii. Wszelako, gdy model już powstał wywierał największe wrażenie swoim "oddychaniem" - po prostu słychać świszczące wdechy i wydechy - zupełnie jak u żywego człowieka:)
Pojawiło się jednakowoż skojarzenie odkurzaczowe i okazało się, że model, owszem, wciąga i wydmuchuje skrawki czerwonej bibułki. Co za radocha była, nie uwierzycie!



Przy okazji znaleźliśmy świetny filmik traktujący o ciekawych sposobach na wykorzystanie butelek PET. Sami zobaczcie - nie można się oderwać, dźwięk właściwie niepotrzebny:



Kolejny post traktujący o rozdzielaniu mieszanin:

Absorpcja
czy wiecie, że węgiel może odbarwić wodę zaniebieszczoną atramentem? Musi to być wszelako węgiel aktywny, carbo medicinalis, a taki sprzedają w aptece w tabletkach. Hania najbardziej się wczuła w tłuczenie tabletek na proszek w moździerzu. Moździerz ma u nas zawsze wielkie wzięcie, do tego stopnia, że tłuczek dawno już poległ, więc używamy drewnianej "pały", która się sprawdza. Poszła cała paczka węgla. Teraz już na żadną jelitówkę chorować nie możemy. Przynajmniej okazało się, że węgiel aktywny naprawdę działa!!!



Chromatografia bibułowa



Tak, oczywiście rozdzieliły nam się kolorki z czarnego flamastra. Tu byliśmy już jednak zajęci sprawdzianem z angielskiego i wirusowym zapalenie krtani, więc ten eksperyment przeszedł słabo zauważony. Zwłaszcza, że wymagał cierpliwości - zanim barwy zaczęły się widocznie rozdzielać minęło kilka godzin - na białym filtrze kawowym byłoby szybciej, ale białych w metropolii wrocławskiej nie ma. Na krepinie rozdział trwa i dobę, a i tak nie wygląda zbyt profesjonalnie.

Ale i tu trafił nam się filmik z młodym człowiekiem, który rozdziela sobie barwniki metodą chałupniczą, a o wszystkim opowiada po angielsku. Wierzę, że jeszcze do chromatografii bibułowej wrócimy, choć nie można powiedzieć, że był to nasz pierwszy raz. Hania jednak mówi, że w ogóle nie pamięta naszej zabawy w bibułowe kółeczka u Babci. No, trudno. Dobrze, że mam to udokumentowane na blogu:)

poniedziałek, 15 maja 2017

Sposób na siniaki i stłuczenia

Po zderzeniu dziecinnej głowy z regałem czy krawężnikiem trzeba działać szybko. Sezon podwórkowy zaczęty i zdarzyło nam się już ratowanie Młodzieży z guzem na czole. Tego roku postanowiliśmy ratować jeszcze jeszcze lepiej. 

Najpierw wyczytaliśmy w mądrych lekturach, które rośliny działają kojąco na stłuczone miejsca, przeciwobrzękowo, ściągająco, wzmacniająco na naczynia krwionośne w skórze. Roślin tych jest sporo. My wybraliśmy te:



O liście krwawnika łatwo na każdym nieużytku czy łące.
Nagietek pochodził ze straganu przy cmentarzu. Miał naprawdę okazałe kwiaty i był pomyślany, jako roślina dekoracyjna. Na szczęście pachni prawidłowo, więc optymistycznie zakładamy, że zachował właściwości lecznicze.
Kasztanowce kwitną na naszym podwórku.

Można by było do tej mieszanki dodać jeszcze n.p.:
- rumianku (mamy zeszłoroczna resztkę, oszczędzamy)
- krwiściągu (nie trafił nam się, a poza tym jeszcze za wcześnie na zbiór)
- nostrzyka (nie trafiliśmy)
- żywokostu (to raczej nie dla dzieci, ze względu na toksyny)
- babki lancetowatej (zapomniałam zupełnie podczas zbierania, a rosła obok krwawnika!). Babkę można zastosować jednakowoż doraźnie. Na uderzone czy nawet skaleczone miejsce, np. kolano przykładamy liście babki, mogą być w całości lub lekko potarmoszone, żeby jednak puściły trochę soku. Przytrzymać na newralgicznym miejscu za pomocą opatrunku przez kilka godzin.
- arniki (pod ochroną, w życiu nie widziałam na własne oczy)
i innych

Nie wiem dlaczego liczne źródła każą przykładać na stłuczone miejsca ocet. Nie przeniknęłam jeszcze tego zagadnienia. Najważniejszą kwestią jest jednak schłodzenie bolącego miejsca, co nie tylko zmniejszy wylewy podskórne, bo wspomaga obkurczanie się naczyń krwionośnych, ale zadziała znieczulająco. A jeszcze lepszy będzie lód z naparu ziołowego:

Napar wlany do foremek, jeszcze przed zamrożeniem

Kwiaty kasztanowca i nagietka oraz liście krwawnika zaparzyłam wrzątkiem, pod przykryciem. Pozostały w naparze dopóki nie wystygł całkowicie. Odcedzony napar wlałam do silikonowych foremek na lód. I do zamrażalnika. Przy walnięciu kolanem, łokciem, czołem o twardą powierzchnię - będzie jak znalazł.  Kostkę lodu owijamy chusteczką i przykładamy do uderzonego miejsca.

Napar przed odcedzeniem. Miał lekko słomkowy kolor.

Mam nadzieję, że okazji do używania ziołowych kostek lodu będzie jak najmniej w tym roku, czego i Wam Drodzy Czytelnicy życzę.


wtorek, 9 maja 2017

Kwiaty na kanapkach...

... wyglądają ładnie. Jedliśmy je ochoczo, Jurek wymyślał coraz to nowe kanapki, a na nich zestawienia kolorystyczno-smakowe. Zobaczcie, może i Wy spróbujecie?


Natchnieniem do naszych kwiatowych działań kulinarnych okazał się wpis Pana Łukasza Skopa na blogu "Bez-ogródek". Spojrzeliśmy na kwiaty wygłodniałym wzrokiem:)

Młode liście sałaty, plasterki rzodkiewki, tarty żółty ser i kwiaty bluszczyku kurdybanka (te małe niebieskie)

Tu podobne zestawienie jak powyżej, ale na górnej kanapce kwiaty purpurowej magnolii, a na dolnej sporo stokrotek i bluszczyku.

Tu biały serek jako kontrast dla magnolii i rzodkiewki. Stokrotki obowiązkowo.

Kanapka z szynką, musztardą i stokrotkami

A tak wygląda łan kwitnącego bluszczyku. W zimny dzień, gdy nigdzie nie widać pszczół tutaj praca idzie pełną parą, a brzęczenie rozchodzi się dość głośno.



Przegapiliśmy jeszcze w babcinym ogrodzie konsumpcję tulipanów i bratków. Babcia pewnie tak bardzo tego nie żałuje.

Kwiaty mniszka dodawałam do sałatki z młodej sałaty i liści rzodkiewki z sosem winegret. Parzyliśmy je też wrzątkiem z cytryną i popijaliśmy.


A wiecie, co wyczytałam ostatnio o miodzie?
"... miód w odróżnieniu od cukru (sacharoza) nie sprzyja powstawaniu próchnicy zębów. Stwierdzono, że wzrost paciorkowców Streptococcus mutans, będących główną przyczyną próchnicy, hamowany jest przez nadtlenek wodoru powstający w miodzie pod wpływem zawartego w nim enzymu oksydazy glukozy."
B. Kędzia, E. Hołderna-Kędzia
"Leczenie produktami pszczelimi"
PWRiL, Warszawa, 1994

I tak od stokrotek doszliśmy do wody utlenionej. A co zjedliśmy - to nasze!

czwartek, 4 maja 2017

Gra "Bankrut" z użyciem kart z "Biedronki"

Poniżej zapisuję zasady grania w grę "Bankrut" z użyciem kart ze zwierzątkami pochodzących z kart biedronkowych. Gra się świetnie - gorąco polecam dla całej rodziny! Mogą grać już dzieci 6-letnie, a nawet młodsze bystrzaki.



Zasady gry
Należy zgromadzić karty w ilości, jak na zdjęciu:

P.S.: "złoto" oznacza u nas karty w kolorze pomarańczowym
Idealnie byłoby mieć po 5, 7, czy 9 kart z takimi samymi zwierzątkami, ale to nie u nas, dlatego posługujemy się kolorami.

Karty należy wymieszać i rozdać równomiernie między co najmniej 3 graczy. Jedna karta zostaje wolna - tę odkrywamy i kładziemy na środku tak, aby była dobrze widoczna. Ta karta jest "felerna", czyli za posiadanie kart w jej kolorze dostaniemy na końcu gry punkty ujemne.

Gdy już mamy karty w ręku układamy je w wachlarz - karty w tym samym kolorze blisko siebie, tak, żeby wiedzieć ile jakich kart mamy. W oryginalnym "Bankrucie" na kartach są zapisane dużymi cyframi dane - ile, jakich kart jest w ogóle w grze. U nas Jurek nie pozwolił pisać po kartach, wiec zaglądamy do haninej ściągi.
Jeśli cały wachlarz kart nie mieści się w dziecinnej rączce można sobie położyć karty przed sobą, ale osłonić przed wzrokiem innych graczy (np. pokrywką pudełka po układance).

Teraz rozpoczynamy licytację: gracze wymieniają sie kartami w ten sposób aby zebrać wszystkie karty w danym kolorze lub co najmniej większość kart z danego koloru, np. jeśli wiemy, że w talii jest 7 różowych kart powinniśmy zebrać co najmniej 4 - wtedy otrzymamy za nie punkty. Gdy kart będzie mniej niż połowa - nie będą się liczyć do końcowej punktacji.

Licytują wszyscy na raz jednocześnie i to jest najfajniejsze. Graliśmy w układzie po 3 i 4 osoby, a hałas się robi, jak na prawdziwym jarmarku! "Zamienię czerwone na zielone!", "Potrzebuję zielonych! Kto sprzeda zielone?"
Można też oddać kartę za darmo, jeśli ktoś chce ją wziąć, a nam ona niepotrzebna. Można też zamienić w czasie gry kartę "felerną" na którąś ze swoich kart i trzeba to głośno oznajmić. Kolor karty, którą położyliśmy na środku od tego momentu staje się "felerny" (czyli za ten kolor będą punkty ujemne).

Koniec gry następuje gdy przynajmniej jeden z graczy zbierze komplet kart, tzn. wszystkie z wybranego koloru i większości z innych kolorów. Wtedy ten gracz musi zawołać: "STOP!". Za krzyknięcie  "STOP!" gracz otrzymuje 5 punktów.

Teraz licytacje się urywają ("O, nie! Nie zdążyłam!") i podliczamy punkty:
- za posiadanie wszystkich kart z danego koloru, np. 5 czerwonych dostajemy po 2 pkt za kartę
- za posiadanie większości kart z danego koloru, np. 4 fioletowych otrzymujemy po 1 pkt za każdą kartę
- za krzykniecie "STOP!" gracz otrzymuje 5 pkt
- odejmujemy po 1 punkcie za wszystkie karty gracza w "felernym" kolorze
- za karty, które nie stanowią większości danego koloru nie dostajemy punktów wcale

Punktację zapisujemy w tabelce:


Tu wygrała Hania, a ja zremisowałam z Jurkiem

I możemy zaczynać następną rundę. Rund gry jest tyle, ilu graczy. Na końcu podliczamy punkty z wszystkich rund.

Jak wykorzystać karty z Biedronki?

Tak, chodzi o te karty ze zwierzątkami, których wydawanie w sklepie już się szczęśliwie skończyło. Piszę "szczęśliwie", bo karty, same w sobie będące dobrym pomysłem - w naszym przedszkolu okazały się źródłem stresów, handlu, zdenerwowania pani przedszkolanki itd.
Można je zużytkować w zaciszu domowym następująco:


- do gry memo - trzeba mieć po 2 egzemplarze takich samych kart i można zaczynać


 - do gry w wojnę - pary kart też się przydają po to, aby w trakcie rozgrywki zdarzały się "wojny". Mankament: liczby są stosunkowo niewielkie. Zaleta: dziecko uczy się poprawnie nazywać liczby od 1 do 108. J. pojmuje też już która jest większa, a która mniejsza.

Dygresja: Jurkowi udało się poprawnie odczytywać liczby trzycyfrowe dzięki kartom Invizimals, którymi również graliśmy w wojnę

- do gry w piracką wersję "Bankruta". Gra "Bankrut" (Wyd. Nasza Księgarnia) wciągnęła nas od pierwszej chwili. Wypożyczyliśmy ją z "naszej" biblioteki. Oprócz atrakcyjnej rozrywki - uczy: pertraktacji, myślenia strategicznego, a nawet pewności siebie. Oraz ryzykowania:). Można dzięki niej poćwiczyć skuteczne handlowanie. "Monopol" niech się schowa. Zapisuję to tu zupełnie bezinteresownie.

Zasady gry zamieszczam w następnym poście w tym samym dniu, tak, aby zachować przejrzystość tekstów.


- do segregowania na różne sposoby. Autorzy biedronkowi wymyślili sobie swój własny podział zwierząt (najprzebieglejsze, najszybsze etc.). Nie zapomnieli jednak o oficjalnej systematyce - jest umieszczona w albumie na karty. Dzieci segregowały karty wg tej oficjalnej systematyki i przy okazji wydało się, że kilku wielkich taksonów z bezkręgowców w kolekcji w ogóle nie ma, zaś kręgowce zostały potraktowane nierównocennie, bo ryba jest w ogóle tylko jedna.To jednak nie przeszkadza zabawiać się w segregowanie, nasi to bardzo lubią.

- do nauki nazw zwierząt i ich niektórych zwyczajów, rozpoznawania zwierząt po cechach charakterystycznych. Proponuję tak (u nas faza "Bankruta" wyparła wszystkie inne, więc wniosków własnych brak):
 wziąć różne karty - ich ilość dostosować do wieku czy możliwości dziecka. Opisywać wygląd zwierzaka począwszy od cech ogólnych (ma 4 kończyny, ma jedną parę oczu, ma miękkie futerko, jest kręgowcem, ptakiem...) do coraz to
bardziej szczegółowych (ma czarno-białe prążki na ogonie, zielone oczy...). Wybranie kart wymaga pewnego zastanowienia, można wybrać karty, które pokazują zwierzęta spokrewnione, o wielu podobnych cechach, np. krokodyle.

 - użyłam też kart do testowania, co młodzież wie (patrz post: Test - przyroda i marki produktów)

A może Drodzy Czytelnicy mają jeszcze jakieś pomysły?