... kupiliśmy sobie przez Internet. Bodźcem do zakupu była wyjątkowo duża w tym roku ilość much, która nawiedziła nasze mieszkanie. Chcieliśmy się ich pozbyć, a dogonienie muchy mokrą ścierką wcale nie jest łatwe. Jurek zażyczył sobie dzbanecznika, a Hania - muchołówki.
Muchołówka z widoczną sylwetką mrówki zamkniętej w liściu |
Rośliny stoją na parapecie kuchennym, a po lekturze rozmaitej literatury sprawdzamy, czy piszą w niej prawdę.
1. Mucha nie potrafi sama wyjść z liścia-pułapki dzbanecznika
Prawda. Tata wrzucił do dzbanecznika schwytaną ręcznie muchę (trochę tylko podduszoną, ale wciąż ruchliwą). Nie potrafiła wyjść, po pewnym czasie przestała próbować, do teraz spoczywa na dnie "dzbanka", bo pod światło widać jej czerniejący kształt.
Dzbanecznik z muchą na dnie liścia |
2. Nie każdą ofiarę muchołówka chwyta.
Prawda. Na liściu-pułapce umieściliśmy schwytaną mszycę, która spacerowała swobodnie tam i z powrotem i liść ani drgnął. Była chyba za mała. Mniejszy z liści zamknął się na mrówce, której rozmiar stanowił prawie połowę długości listka.
Po największym liściu muchołówki spaceruje sobie bezkarnie mszyca. |
3. Po strawieniu ofiary muchołówkowy liść otwiera się i można zobaczyć niestrawione przez nią resztki owada, np. jego chitynową powłokę.
Prawda. Po kilku dniach liść, który połknął mrówę - otworzył się i resztki mrówki były widoczne. Zakładam, że w naturze spłukuje je deszcz czy wywiewa wiatr i pułapka znowu jest czysta.
Muchołówka - na otwartych liściach widoczne resztki strawionych owadów |
Kwestie do sprawdzenia, wymagające dalszych, dłuższych obserwacji:
- jeden liść muchołówki może zamknąć się tylko 3-4 razy, potem traci tę zdolność.
- rośliny te muszą rosnąć w stałym miejscu - nie lubią przenoszenia
- czy w liściu dzbanecznika rzeczywiście jest jakiś płyn trawiący owada? Trzeba by go chyba rozciąć albo próbować odessać. Ale jak? Na razie roślinka jest bardzo mała i szkoda nam niszczyć cały liść.
Z czym miałam problem, jako mama małych dzieci?
Dostrzegłam go zbyt późno, bo myśl o hodowli roślin owadożernych bardzo mi się spodobała. Dopiero gdy obserwowaliśmy w napięciu mrówkę, która krzątała się po doniczce z muchołówką i czekaliśmy na moment, w którym da się złapać, a Hania powiedziała "nie mogę na to patrzeć" i uciekła. Dla niej to chyba było za mocne. Jurek i Jacek nic nie mówili, ale wytrwale przyglądali się akcji, czuło się napięcie. Co do mnie - miałam chęć popchnąć lekko mrówkę źdźbłem trawy, żeby wreszcie wlazła do tego liścia.
Czy jestem brutalna?
Wszak przyroda też taka jest.
Czy wrażliwość dziecka nie jest za duża na takie doznania? Myślę, że to kwesta indywidualna. Cóż. Hania zagląda do swojej rośliny, więc myślę, że w dalszym ciągu jej poczynania ją ciekawią i może kolejna akcja "jedzenia" nie przegoni już Hanki. Przyzwyczaiła się do myśli o tym, że ma naprawdę roślinę owadożerną we własnym domu.
P.S. Po 2 dniach od napisania powyższego: Muchy w dalszym ciągu przylatują do nas chętnie. Żadna nie wlazła do rośliny owadożernej z własnej nieprzymuszonej woli. Ja wrzucam muchołówce kolejne mszyce (tylko do małych listków). Jurek ogląda zamykanie się z zainteresowaniem, Hania - nie chce oglądać.
Przestanę wrzucać.
Może przestanę podlewać (Młodzi robią to za rzadko i gdyby nie ja, już by było po roślinach)?