czwartek, 17 grudnia 2015

Geografia świata dla przedszkolaka

Poniżej kilka informacji o tym, jak poznajemy położenie kontynentów, krajów, miast, rzek, mórz, gór, stref klimatycznych i wszystkiego, co zaciekawi dziecko przedszkolne. Zaznaczam, że jest mi łatwo, bo dziecko jest tematyką geograficzną szczególnie zainteresowane. I wiele sposobów wymyśliło sobie samo...

Mapy Google
Po mapach tych Jurek "włóczy się" sam, po wstępnym przeszkoleniu, co i jak. Gdyby ktoś z Czytelników miał tu wątpliwości - podpowiem, że najpierw zaczyna od mapy świata, potem sobie zbliża jakieś miejsce, którego jeszcze nie widział, a potem spuszcza w nie żółtego człowieczka, co pozwala mu oglądać okolicę z mapy na zdjęciach. A potem powrót do mapy narysowanej i znowu szuka nowego miejsca. Zdjęcia satelitarne go nie interesują, ale może Wasze dziecko zaciekawią. Wielki zawód w Afryce, bo niewiele miejsc tam sfotografowano.



Tapety na komputer
W komputerach z Windows 7 i nowszych można sobie ściągnąć zestaw zdjęć, które będą się objawiać na pulpicie komputera. Ostatnio wybieram ciągle krajobrazy z różnych stron świata. W Windows 10, takim jak u nas, należy kliknąć na pulpit prawym klawiszem myszy, wybrać opcję "Personalizuj", a następnie "Kompozycje" i stąd "Ustawienia kompozycji" i tu otwiera się przed nami mnóstwo zestawów zdjęć, do wyboru do koloru. Jeśli Twoje dziecko woli auta, są i auta, jeśli kwiatki, proszę bardzo. U nas - miejsca, które można znaleźć na mapie.




Atlasy do przyrody dla kl. 4-6.
Właściwie używamy dwu egzemplarzy, jednego z wrocławskiego wydawnictwa "Wiking", a drugiego z wydawnictwa "Rożak". Oba są już passe, po kolejnych reformach programowych. I na dodatek trochę wymęczone. To nam jednak nie przeszkadza, bo mają mnóstwo zalet: dużą rozmaitość map oraz rysunków poglądowych, są przejrzyste, łopatologiczne, kolorowe i spore. Gdybyście kiedyś taki atlas do przyrody znaleźli na jakimś pchlim targu - kupcie swojemu przedszkolakowi, na pewno się przyda!



Skąd pochodzą banany, mango, biały serek...
Banany - wyłącznie z Ekwadoru (na inne nigdy nie trafiliśmy), a biały serek z Łowicza. Na dodatek widnieje na nim łowiczanka, więc i stój łowicki obejrzeliśmy w atlasie do przyrody. Dziecko ciągle widzi, że czytam etykiety. Starsze dziecko jest zainteresowane składem pożywienia, a młodsze dziecko pyta: Skąd to jest? Czy to w Polsce? Wyciągamy atlas, pokazuję na mapie i... jemy dalej śniadanie.



Czy te zwierzęta spotykają się w naturze? Mapy z zasięgiem występowania gatunku.
Rzecz cała jest dość specyficzna, bo dotyczy u nas jedynie kotowatych, które są opisane na kartach wkładanych do segregatora. Dostałam je w prezencie dość dawno, jeszcze jako uczennica, wydawnictwo nigdzie nie zapisane i mi nieznane. Na karcie widnieją fotografie, rysunki, informacje o danym gatunku no i mapka, która pokazuje, gdzie dany zwierzak występuje. Scenariusz zabawy zwykle jest ten sam i dość zawiły. Ogólnie rzecz polega na tym, że zabawa rozgrywa się w schronisku dla dzikich zwierząt, które należy zbadać, podleczyć i zwrócić na łono natury, ewentualnie umieścić w zoologu. Ja jestem weterynarzem/opiekunem, Jurek i Jacek są dzikimi kotami, Hania - wolontariuszką. Pewnego dnia wynikła kwestia tego, że w schronisku dla zwierząt w Himalajach, gdzie już przebywa młoda pantera śnieżna (Jurek), nagle objawił się młody lew (Jacek). Zaprotestowałam tłumacząc, że nie da rady i dlaczego, pokazałam mapki na kartach i się zaczęło: od tej pory zawsze sprawdzamy, czy 2 dzikie koty, które aktualnie biorą udział w zabawie mogą się spotkać w naturze. Jeśli nie - musi nastąpić zmiana gatunku. 



Mapy "dla dzieci" i dla dzieci
tak, cudzysłów jest tu jak najbardziej uzasadniony. Dostaliśmy w prezencie taką mapę i miała swoje niewątpliwe walory: była duża, kolorowa, przyciągała wzrok i intrygująco wyglądała na ścianie. Tak, że dałam się nabrać. Była jednak tak obfita w szczegóły, że utrudniało to jej studiowanie. Kontury kontynentów były zasłonięte przez rysunki (dowcipne, ale nie realistyczne, więc nie wnoszące PRAWDZIWYCH informacji, tylko bajkowe, wymagające sprostowania, albo sugerujące w ogóle odbiorcy, że cała mapa to bujda, bo kto widział wieloryba w okularach).



Nie neguję wartości mapy z rysunkami dla dzieci. Wszelako można ją zrobić inaczej, jak chociażby w tym przykładzie (cena w Biedronce 7,70). Rysunki są proste i duże, kontury kontynentu wyraźne. Dają pewne wyobrażenie o tym, co można w tym miejscu świata zobaczyć, a nowe (dla dziecka) pojęcia są krótko wyjaśnione. Brawo! Dobrym pomysłem jest zrobienie z takiej mapy malowanki, zwłaszcza wielkoformatowej. Szkoda, że jeszcze nalepek nie ma.



 Zaś w "Mapowniku" państwo Mizielińscy nieco przesadzili. Nie wiem właściwie, jaka grupa wiekowa jest adresatem tej książki. Są tu wymieszane zadania dobre dla przedszkolaków (namaluj wybuch wulkanu albo udekoruj hinduskiego słonia) z zadaniami żywcem wyjętymi z ćwiczeń do geografii dla gimnazjum ("wpisz na mapie nazwy krajów leżących nad Morzem Śródziemnym" albo, co gorsza: "Narysuj zabytki europejskie i zaznacz ich położenie na mapie"). Chyba tak to jest pomyślane, żeby każdy znalazł coś dla siebie. A najwięcej jest zadań, w których trzeba coś narysować samodzielnie i to coś dosyć skomplikowanego. Pewnie każda grupa wiekowa ma narysować na swoim poziomie i być zadowolona z rysunku. Ale myśl o samodzielnym narysowaniu rafy koralowej i jeszcze wkomponowaniu w nią już istniejących rybek może być przytłaczająca, nawet dla dorosłego. A zatem nie przejmujemy sie, tylko mażemy po mapach, jak każą w podtytule.


W postach otagowanych pojęciem "mapa" zobaczycie inne nasze wprawki do map, którymi zabawiała się kiedyś Hania. Są one na poziomie poprzedzającym ten, który prezentuję tutaj, a więc dla młodszego dziecka. Jest tam też mowa o roli gier z zaznaczonymi ścieżkami i labiryntów, które i teraz są dla Jurka ważne i ciekawe i pewnie jeszcze długo będą. Jeśli geografia świata jest dla waszego Młodego ciekawa - warto tez skorzystać z uroków Postcrossingu (poprosiłam wysyłających o pocztówki z mapami i dostawaliśmy takie przez pewien czas, potem zrezygnowaliśmy z nich dla innej tematyki)


wtorek, 1 grudnia 2015

Drugie śniadanie z przyprawami

Drugie śniadanie zjadamy w domowych pieleszach w weekendy. Najprościej jest podać chleb z miodem i banana albo jabłko do przegryzienia i jest to bez wątpienia bardzo zdrowe śniadanie. Wszelako pracuję nad sobą, żeby unikać cukru, który i tak jemy, bo lubimy. Zrobiłam zatem biały serek z jogurtem naturalnym, dodałam pajdy chleba i półmisek z przyprawami:

 

 Na talerzu znalazły się kopczyki usypane z następujących przypraw:
- papryka słodka wędzona
- papryka słodka
- kminek
- cynamon
- wegeta natur
- przyprawa-gotowiec do masła
- zioła dalmatyńskie

Idea polegała na tym, że należało sobie posmarować chleb twarożkiem, a potem posypać wybraną przez się przyprawą. Kroiliśmy kanapki na mniejsze kawałki, takie na jeden kęs, na wypadek, gdyby konsumpcja wykazała, że którejś przyprawy się nie lubi.
Szybko doszło do produkcji kombinacji i degustacji tychże.
A potem Hania pomieszała na talerzu wszystkie przyprawy i bawiła się, że wróży z nich naszą przyszłość.
Mieszankę ową dodałam do fasoli Jaś w szarym sosie, którą bardzo lubimy (tzn. dorośli, bo Dziatwa je niechętnie).
Jeszcze nigdy nie zjedliśmy tak obfitego drugiego śniadania.
Może i Wy, Drodzy Czytelnicy, spróbujecie?

Dawne zastawy stołowe - Jabłońska Teresa


P.S. W trakcie jedzenia, żeby było bardziej intelektualnie,:) zrobiłam pogadankę o przyprawach, gdyż jestem świeżo po lekturze literatury w tym temacie (T. Jabłońska, "Dawne zastawy stołowe").

Przytaczam tu to, co mi się utrwaliło, może się Wam przyda przy podobnej okazji?
Otóż w szlacheckich dworkach były w zasadzie dwie apteczki. Obie zamykane na klucz, który nosiła ochmistrzyni/gospodyni domu. W jednej z nich rzeczywiście były leki: zioła, nalewki lecznicze i tego typu medykamenty, które pomagały przy chorobach domowników, w czasach, gdy o skuteczną pomoc lekarską było trudno. Druga zaś apteczka mieściła w sobie bakalie i zamorskie przyprawy zwane korzeniami (ale dlaczego tak? Nie pamiętam, a może tam nie wyjaśniono). Specjały owe były, jako się rzekło, trzymane pod kluczem i wydzielane w niewielkich dawkach, zwykle z okazji uroczystości domowych. No, chyba, że gospodarz chciał się popisać tym, jak jest majętny, gdyż stać go na częstowanie gości dużą ilością zamorskich przypraw. Przyprawy owe były bowiem bardzo drogie, bywało, że cenniejsze niż złoto.
Przy okazji wydało się, że Młodzież jednak nie wie, które przyprawy wsypuje się do piernika. Ujawniłam je, a przy okazji wynikła kwestia nazwy piernika. Pierny, czyli pieprzny. Do pierników  swego czasu dodawano pieprz i to sporo. Stąd pochodzi jego nazwa.


wtorek, 24 listopada 2015

Ciastka owsiane - różne wersje

Owies, jak wie o tym każdy koń, jest bardzo smaczny i zdrowy. Dlatego przedsięwzięliśmy produkcję ciastek owsianych zbierając przepisy z różnych źródeł. Poniżej przedstawiamy hity, które się sprawdziły i zjedliśmy je ze smakiem. Ciastka te upiekłam z myślą o tym, żeby używać do nich jak najmniej cukru (albo wcale).

Absolutny nr 1 - bez cukru!
Ciastka owsiane z bananami. Chodzi tu o to, żeby zgnieść 2 banany widelcem, dodać do nich szklankę płatków owsianych (u nas błyskawicznych), łyżeczkę tłuszczu (u nas olej rzepakowy) i cynamon (jeśli lubicie, ale niekoniecznie). Wymieszać, odstawić na kwadrans, formować widelcem płaskie ciastka, upiec je na papierze do pieczenia w 170 stopniach przez 15 min.

Wada: ciastek z tej porcji jest tylko 12 i znikają od razu. I znowu nie ma nic do przekąszenia:)


Zdjęcie ciastka bananowo-owsianego w locie, zanim zostało pożarte ostatnie  (dlatego takie rozmazane)

Ciastka owsiane ze słonecznikiem lub sezamem (bez jajka)

Do dużej michy włożyć kostkę masła pociętą na kawałki, dodać 1/3 szklanki cukru,  szklankę płatków owsianych (najlepiej sprawdzają się błyskawiczne), szklankę łuskanego słonecznika (lub ziaren sezamu), szczyptę soli, 1 płaską łyżeczkę proszku do pieczenia lub sody oczyszczonej, 1 i 1/3 szklanki mąki. Zarabiać rękami ciasto, a następnie lepić z niego kulki wielkości ping-ponga (lub mniejsze) i lekko je spłaszczać. Układać na blasze, włożyć do piekarnika (175 stopni) na kwadrans. Zdejmować z blachy po ostygnięciu, bo wcześniej bardzo się kruszą. Bardzo smaczne!


Ciastka owsiane Babci Marty (z modyfikacjami)

Do miski wrzucamy:
- 1 jajo i  szczyptę soli - ubijamy

Następnie dodajemy:
- 3/4 kostki miękkiego masła
- 1 szklankę mąki - mieszamy łyżką albo mikserem

A teraz:
- pół szklanki żurawiny suszonej lub rodzynek
- co najmniej pół szklanki orzechów włoskich (lub innych, jeśli wolimy)
- 1 szklankę płatków owsianych (lepiej błyskawicznych)
- 1 łyżkę ucieranej konfitury z róży - tu jest jedyne źródło cukru (można by było dać innej bardzo słodkiej, ale mocno rozdrobnionej konfitury)


Można wsadzić na pół godziny do lodówki, aby masa trochę stężała, ale niekoniecznie. Łyżeczką nabierać ciasto i formować w rękach kulki wielkości orzecha włoskiego, spłaszczać. Włożyć do gorącego piekarnika (180 - 200 stopni) na ok. 15 minut. Piec do zrumienienia.






Ciastka owsiano-czekoladowe bez pieczenia: (tutaj oryginalny przepis z większą dawką cukru)

125 g masła (czyli pół kostki i jeszcze 1/4 z drugiej połówki)
pół szklanki cukru
3 płaskie łyżki kakao
140 g skondensowanego mleka niesłodzonego
Gotować przez 1 minutę, a potem dodać:
3 czubate łyżki masła orzechowego (najlepiej w wersji crunchy)
1 łyżeczka czubata lnu mielonego (może być odtłuszczony)

Resztka ciastek na dnie miski po przyjęciu urodzinowym
 
Dobrze wymieszać, toczyć kulki czystymi rękami i układać na płaskiej powierzchni. Na początku trudno to robić, bo całość jest gorąca, można sobie pomóc łyżeczką. Baaardzo smaczne!

Batony owsiane do szkoły to właściwie to samo, co ciastka, tylko kształt batonowaty, a zatem bardziej szpanerski(?). Za natchnienie posłużył mi przepis na blogu "Kreatywnym okiem".
Podstawą oczywiście są płatki owsiane, ok. 200 g, błyskawiczne są miększe od górskich i lepiej się sprawdzają.
Zamiast miodu dałam melasy, a drugą wersję zrobiłam ze słodką, mocno rozdrobnioną konfiturą z mirabelek. Staram się, żeby słodkiego było mało, ale smakować musi. Trzeba to sobie wypośrodkować wedle własnych gustów smakowych.
Dobrym lepiszczem są jaja, więc nie ograniczam się do piany z białek, tylko wrzucam zwyczajnie 2 jaja, bez ubijania, bo puszystość i tak bierze w łeb.
Jabłka trę na tarce z dużymi oczkami, orzechów nie mielę, siekam, żeby były drobne.
Ogólna zasada jest taka: suche składniki zlepiamy jajami i czymś słodkim. Proporcje suchych składników są drugorzędne, można sypać płatki owsiane, ale jęczmienne błyskawiczne też się nadadzą, do tego orzechy, rodzynki, otręby, sezam, siemię lniane, amarantus, wiórki kokosowe itd. U nas najprostsza wersja to płatki, orzechy włoskie, rodzynki i już.
Masę rozkładamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia (z gołej blachy moje dzieci nie lubią, mówią, że czuć smak blachy:), na grubość palca. Pieczemy krótko, do delikatnego zrumienienia (ok. 180 stopni, 15 min.). Po upieczeniu masa jest lekko plastyczna, ale daje się kroić w batony ostrym nożem.

Batony szkolne z melasą, a bez rodzynek

Batony szkolne z dżemem mirabelkowym i rodzynkami
Jeśli w ogóle chcecie zrezygnować z cukru przy produkcji tych batonów, to mam tez w zanadrzu przepis - Chleb na wakacyjne szlaki (i rok szkolny!)

I jeszcze inne dwa ciekawe przepisy, z którymi nie eksperymentowałam, ale popróbuję, zamieniając cukier na melasę, albo dając go mniej i zobaczę, co z tego wyjdzie:

Ciastka owsiane z czekoladą

Czekoladowe ciastka owsiane bez pieczenia 


sobota, 14 listopada 2015

Kung fu

W tej sztuce walki bardzo wiele pozycji, które przyjmuje człowiek, jest inspirowanych światem przyrody. Wystarczy przytoczyć ich nazwy: "Styl Modliszki", "Szpony Orła", ułożenia dłoni w kształcie "węża", "liścia wierzby", "pazura tygrysa", "dzioba żurawia".

"pazur tygrysa"


"wąż"

Pewnego wieczora Tata z dziećmi ćwiczyli kung fu korzystając z książki Taty, którą zdobył był on jako nastolatek, pasjonując się Brucem Lee.



Zdjęcia obrazków z książki da się zrobić, zdjęć Dziatwie - raczej już nie, bo bardzo się ruszali, ale pozy z książki są dość łatwe. Tata tylko podpowiadał, jak je można zastosować w walce, co początkowo budziło moją obawę, że zaczną za mocno próbować na sobie nawzajem, ale jakoś to się odbyło spokojnie, wśród pisków i chichotów, wiec się uspokoiłam.





Tata wynalazł też w Internecie ćwiczenia kung fu, które Młodzież próbowała uskuteczniać, ale to już takie łatwe nie było. Zobaczcie sami, najlepiej od razu próbując:



Tata ćwiczy aikido już od wielu lat, a w tym roku Jurek zaczął ćwiczyć z Tatą. Bardzo się cieszę, że jakoś się wciągnął, bo zajęcia są naprawdę świetnie prowadzone - jestem pod wrażeniem, jak dość młody instruktor wspaniale radzi sobie z dziećmi. Jest to dla nich nie tylko szkoła ruchu, ale też ćwiczenie charakteru, pomagające nauczyć się karności, porządku, współpracy w zespole, skupiania uwagi, nie przejmowania się niepowodzeniami. No i poza tym ciągle uczą się nowych ruchów, a jest to, jak się okazuje, niezwykle ważne do tego, aby młody człowiek stał się kreatywny.

Więcej na ten temat w ciekawym wykładzie Wojciecha Eichelbergera, który można wysłuchać/obejrzeć w całości (np. przy prasowaniu), do czego bardzo Drogich Czytelników zachęcam


poniedziałek, 9 listopada 2015

Filmy prawie przyrodnicze

Nasze dzieci chętnie oglądają filmy przyrodnicze, zwłaszcza te produkcji BBC, zwłaszcza o dzikich kotowatych albo o koniach, względnie o ptakach drapieżnych i potworach z głębin morskich. Ale są też filmy, które przypadną do gustu nawet tym dzieciom, które mają kłopot z filmem przyrodniczym z "dorosłym" komentarzem.

Są to filmy, w których "grają" prawdziwe zwierzęta, ale przy okazji jest o nich opowiedziana jakaś historia, dzieją się przygody zwierzęcych bohaterów. Przy tym są to dzikie zwierzęta pokazane w naturalnym środowisku. Często za realizację tych filmów odpowiadali znakomici reżyserzy. Poniżej te filmy, które przetestowaliśmy. Tzn. uczciwie mówiąc - Dzieci oglądnęły całość, a ja duży kawałek na początku, środek przy składaniu prania zdjętego ze sznurka i innych czynnościach domowych. Finały widziałam wszystkie.

Są to filmy do obejrzenia on-line, do których wklejam linki. Mam w domu przedszkolaka (filmy dla niego oznaczyłam literką P w nawiasie) oraz uczennicę klasy 3 szkoły podstawowej (oznaczyłam S). Większość filmów oglądali jednak razem, bo u nas już tak jest.

Dwaj bracia - Plakat"Dwaj bracia" - film o dwóch tygrysach urodzonych na skraju azjatyckiej dżungli i ich zetknięciu z cywilizacją. Jest tu kilka poruszających scen i kilka bardzo humorystycznych. Pokazuje czasy, gdy za zabicie tygrysa można było dostać nagrodę. Dla mnie - NUMER 1 (P,S)








"Mój przyjaciel lis" - film opowiada o przyjaźni dziewczynki z dzikim lisem. A mogło to być w ogóle możliwe dzięki jej wielkiemu zainteresowaniu dziką przyrodą, wytrwałości i cierpliwości nietypowej u małej dziewczynki. Są piękne krajobrazy i pokazany stopniowy proces oswajania dzikiego zwierzęcia. (P, S)








"Niedźwiadek" - film opowiada o małym niedźwiadku, który stracił matkę, a znalazł starszego od siebie niedźwiedzia, z którym się zaprzyjaźnił. Wątek, jak z disnejowskiego "Mojego brata niedźwiedzia", ale rozwinięty trochę doroślej. Są myśliwi, którzy polują na dzikie zwierzęta, jest moment śmierci mamy niedźwiadkowej.  Dlatego proponuję szczególnie ten film zacząć oglądać z dzieckiem, żeby zobaczyć, czy aby nie za mocny na wrażliwość młodego widza. Kończy się pięknie i dobrze. (S)






"Amazonia - przygody małpki Sai" - (tu bez linku, bo ten, którym dysponowałam już się zdezaktualizował, nie potrafię znaleźć tego filmu on-line). Małpka urodzona w niewoli trafia do dżungli. Jak sobie poradzi? Można się wciągnąć, choć moim zdaniem muzykę dobrano niefortunnie - jest zbyt groźna i potęgująca napięcie, którego w niektórych scenach jest niewiele. Najsłabszy z tu wymienianych, ale z kronikarskiej uczciwości zapisuję. Są tacy, których zachwycił. (P, S)




I jeszcze filmy, których nie widzieliśmy, ale na podstawie recenzji wnioskuję, że są utrzymane w podobnym stylu. Linków do obejrzenia ich on-line nie znalazłam:

 "Duma: podróż do domu"

 

"Niezwykłe przygody małej pandy"




Bajki rysunkowe:

Dinopociąg - mnóstwo odcinków bajki opowiadającej o przygodach dinozaurów, które są ciekawe świata i chcą dokładnie poznać zwyczaje innych wymarłych gadów. Na końcu każdego odcinka pojawia się paleontolog, który opowiada w przystępnych słowach kilka ciekawych faktów z życia gadów ery mezozoicznej. Na stronie serialu - mnóstwo ciekawych faktów (po angielsku) i dobrych gier (do nich znajomość angielskiego nie jest niezbędna. Ba, one wręcz pomagają przyswoić sobie niektóre angielskojęzyczne zwroty, a ich sens można pojąć z kontekstu). P.S. Dobre gry to, w moim odczuciu, takie, które pozwalają na nauczenie się czegoś przez zabawę. (P.....S)

"Adibu" - bohaterowie bajki potrafią się zmniejszyć i wniknąć w głąb ludzkiego ciała po to, żeby poznać zasady jego funkcjonowania. (P), S
"Adibu: Misja Ziemia" - główni bohaterowie mieszkają na innej planecie, a wybierają się na Ziemię, aby ją dokładnie zbadać i dowiedzieć się mnóstwa ciekawych rzeczy o niej. Mieszanka wiadomości z geografii, biologii,geologii, fizyki i chemii:) (P,S)

"Przygód kilka wróbla Ćwirka" Jurek ogląda zawsze bardzo chętnie. Zaglądamy też przy okazji do atlasu ptaków, żeby zobaczyć, jak naprawdę wyglądają gatunki, które spotyka Ćwirek w każdym z odcinków. (P)

 W filmie Ćwirek mieszka w gnieździe bociana. I proszę - potwierdzenie w literaturze fachowej!

Z książki L. Jonnsona "Ptaki Europy"

"Było sobie życie" to seria, której nie trzeba reklamować. Mimo, że jest to film rysunkowy dużo tu treści szczegółowych, czasem bardzo abstrakcyjnych, dlatego myślę, że to filmy łatwiejsze w odbiorze dla uczniów szkoły podstawowej niż dla przedszkolaków. Nie zapomnijcie o serii "Był sobie człowiek, kosmos, wynalazcy, podróżnicy... (S)

"Nela - mała reporterka" u nas ma duże wzięcie, choć dla mnie trochę sztuczna. Idea programu jest jednak przednia. Jest to wstęp do oglądania przez dzieci "dorosłych" filmów podróżniczych, pokazujących życie ludzi w różnych zakątkach świata. (P, S). Po "Neli" zadałam Hani "Drogę na skraju nieba" i oglądała chętnie (na razie odcinek o soli).

poniedziałek, 2 listopada 2015

Kawa żołędziowa

Z żołędzi przygotowaliśmy kawę i to w dwóch wydaniach. Nie wiemy tylko, czy mogą ją pić dzieci. Zostały poczęstowane i bardzo im smakowało.



Wyczytałam w mądrej lekturze*, że kawa żołędziowa "działa wykrztuśnie, przeciwzapalnie, przeciwbiegunkowo, moczopędnie, odżywczo i wzmacniająco". A w czasie jednego z jesiennych spacerów napotkaliśmy piękny okaz dębu szypułkowego obsypany obficie żołędziami. Grzech nie skorzystać. Zebraliśmy je i zrobiliśmy kawę. Dwiema wersjami.

Najłatwiejszy sposób łuskania: z pomocą dziadka do orzechów.

Wersja I (ciemniejsza)
Wyłuskane żołędzie zalać wodą z sodą oczyszczoną, zostawić na noc. Następnego dnia zmienić wodę i sodę na nowe. Czynność powtórzyć dwukrotnie. Trzeciego dnia mieszankę zagotować. Po ostygnięciu zalać wodą bez sody, dobrze wypłukać żołędzie. Blenderem zmiksować z dodatkiem wody na pastę. Po zblendowaniu rozłożyć na szklane naczynie żaroodporne i suszyć (kaloryfer, ostatecznie piekarnik, temp. do 50 stopni - droższe rozwiązanie). Po kilku dniach wysycha na pył. Zmielić na proszek w młynku elektrycznym. W moździerzu to trudne, bo surowiec jest bardzo twardy. Na patelni prażyć, nie wolno przypalić, lecz jedynie mocno podgrzać, aż uwolni się ładny zapach.
Zaparzać zalewając wrzątkiem.

Wersja II (jaśniejsza)
Żołędzie obrać z łupin, posiekać nożem na małe kawałki, wysuszyć, zmielić, prażyć i gotowe.
Przygotowywać następująco: 1 łyżkę kawy zalać 1 szklanką wody. Gotować 3 minuty, odstawić na 10 minut, odcedzić przez drobne sitko, podawać z mlekiem i miodem.

W filiżance wersja light-dziecinna: chochla kawy+chochla mleka+pół łyżeczki miodu

Szczerze przyznam, że kawa w wersji I jest bardzo przyjemnie aromatyczna i smaczniejsza, ale i wersja II ma swój urok, zwłaszcza podrasowana miodem i mlekiem. Można ją mieszać z kawą naturalną, albo i nawet kawą bukową (sic!) w proporcji 1:1.

Zastanawiam się tylko, czy dzieci mogą ją pić. Wierzę, że tak, zwłaszcza z mlekiem i miodem. Inkę mogą pić 3-latki (taka informacja widnieje na opakowaniu). Kawę żołędziową w wersji mleczno-miodowej można pić "przy przeziębieniu, chorobach zakaźnych, nieżytach układu oddechowego, kaszlu i osłabieniu". A zatem jeśli nie małoletnie dzieci, to ich matka w razie infekcji może się stawiać na nogi modną tego roku kawą żołędziową (zaraz po tym, jak pożre czosnek, kapustę kiszoną, tran, jeżówkę purpurową, aronię i rosół z kury podwórkowej:) Można też nie czekać na infekcję, co uczyniliśmy, a kawa żołędziowa już się skończyła.

P.S. Z napojów, które nasze Dzieci lubią wypić przy okazji śniadaniowej należy również wymienić kawę Inkę z mlekiem i miodem oraz kakao przygotowane wg instrukcji o. Jana Grande: należy je mianowicie zagotować w niewielkiej ilości wody, a dopiero potem dodać mleko, przegotowane wcześniej osobno. Chodzi tu o to, że temperatura wrzenia wody jest wyższa niż temperatura wrzenia mleka i dzięki temu z kakao skuteczniej i lepiej uwalniają się jego cenne składniki (domyślam się, że chodzi o teobrominę, która ma pozytywnie wpływać na nastrój i dodawać energii, jako lżejsza wersja kofeiny). Zaś "Kosowska kuchnia jarska" (R. Tarnawska, dr A Tarnawski, Warszawa, Wydawnictwo M. Arcta, reprint) proponuje takie kakao wzbogacić żółtkami, czego jeszcze nie testowałam ale nie omieszkam. To dopiero musi być pożywna sprawa!

* mądra lektura, świetna na długie zimowe wieczory, zwłaszcza dla tych, którzy nie będą mogli doczekać się wiosny:

We Wrocławiu do wypożyczenia w Mediatece

wtorek, 27 października 2015

Drugie życie naszej pralki

Pralka służyła nam dzielnie przez 11 lat. Ostatnimi czasy prała codziennie (trójka Dziatwy potrafi ją wypełnić!). Poległa i kupiliśmy nową. Co zrobić ze starą? Oddać do elektrośmieci, owszem. Ale my ją rozczłonkowaliśmy sami. Dzieci nolens volens brały w tym udział.

Najpierw trzeba było pralkę rozebrać na czynniki pierwsze, zajrzeć do środka i rozebrać. Cóż to za ciekawa zabawa, a i pobrudzić się można!



Części metalowe pralki oddaliśmy na złom, a kwoty ze złomu są u nas tradycyjnie przeznaczane na zabawki.

Plastiki wrzuciliśmy do pojemnika na śmieci-tworzywa sztuczne.

Z bębna do pralki Tatuś wykonał klosz do lampy i lampa industrialna wisi juz w altance w ogrodzie Dziadków. Wielu wystawia takie dzieła na sprzedaż, ale my się jakoś nie zebraliśmy. Za natchnienie do wykonania lampy dziękujemy Autorce bloga Ekomania, która podsunęła nam wiele pomysłów na to, co z bębnem pralkowym można zrobić.



Bardzo przydatne okazały się pralkowe drzwiczki.
Dzięki nim mamy sporą szklaną misę na owoce, która bardzo nam się przydaje.



Zaś plastikowa ramka z drzwiczek posłużyła jako podstawa do wykonania wieńca (iglaki, bukszpan, hortensja, miechunki) - w sam raz na Wszystkich Świętych.




Z pralki mamy też piękny miedziany drucik o wielu zastosowaniach w gospodarstwie domowym:)


środa, 21 października 2015

Radosna twórczość dyniowa

Kolejny już rok opływamy w dynie i należy spożytkować ich miąższ w sposób jadalny. Jasne, że przynajmniej niektóre z potraw, które stworzyłam w tym roku można by zjeść i bez dyni, ale z dynią są zdrowsze:) I smaczniejsze oczywiście. 

Placki dyniowo-paprykowe, a la ziemniaczane (na słono)

Zetrzeć na dużych oczkach tarki dynię, paprykę czerwoną (bez skórki, miąższem w kierunku tarki), cebulę, dodać ze 2 jajka i trochę mąki, tak aby surowa papka do złudzenia przypominała tę na ziemniaczane. Dodać pieprz ziołowy i sól (dosypałam jeszcze suszonej pokrzywy startej na proszek). Smażyć z obu stron na oleju. Podawać z sosem pomidorowym lub najlepszym ketchupem.



Zapiekany ryż z dynią (na słodko)
Mus dyniowy zadać cukrem i sokiem z pomarańczy lub cytryny (można dodać tez skórki, ale ostrożnie). Można wręcz posłużyć się gotowcem dyniowym. W żaroodpornym naczyniu ułożyć warstwami ryż  i dynię, od czasu do czasu upychając między warstwy wiórki masła. Posypać tym, co lubicie - u nas sezam. Zapiec symbolicznie - aby masełko się stopiło, a całość była gorąca. Polewać jogurtem naturalnym lub śmietanką z cynamonem.


Niektórzy wyjadali u nas wierzch potrawy


Smoothie jarmużowo-bananowo-dyniowe
Chodzi o to, żeby zjeść te składniki i żeby to było smaczne. W oryginale każą zmiksować jarmuż z bananem na surowo podlewając wodą źródlaną - poznaliśmy ten błyskotliwy przepis na Wrocławskim Festiwalu Zdrowia. W naszej wersji dynia i jarmuż zostały poddane obróbce termicznej, bo akurat mieliśmy je zamrożone. Banan wszedł surowy i było go dużo. To uratowało smak całości, Jacek bardzo jadł, ale on jest młody i się nie zna na smakach. Dla fanatyków zdrowego odżywiania. 


Makaron rustykalny
Tak go nazwałam, bo trudno o bardziej banalne składniki, ale całość okazała się tak smakowita, że grzech zapomnieć. Otóż: makaron trzeba ugotować, a w osobnym rondlu na oleju zeszklić sporo cebuli z boczkiem wędzonym, dodać pokrojoną w kostkę paprykę - też sporo, na koniec dorzucić dynię, gdyż ona podda się temperaturze najszybciej. Aha, nie zapomnijcie o czosnku i natce pietruszki.

Makaron był w kształcie zwierzątek. Niestety po ugotowaniu forma ich się wypaczyła i nie można było poznać, jakież to zwierzątko pożeramy wraz z dynią i innymi miłymi składnikami.


Zupa dyniowo-pokrzywowa
Dynię pokrojoną w kostkę rozprażmy z cebulą i czosnkiem. Do tego składu dorzucamy zamrożone kostki surowego soku z pokrzywy, którzy przyrządzaliśmy wiosną. Doprawiamy wg uznania solą,  pieprzem. Podajemy z grzankami i kleksem śmietany lub jogurtu naturalnego.




Wołowina w sosie dyniowym

Kupujemy w biedronie steki minutowe. Kroję je w paseczki i wrzucam do szybkowara. Do tego cebula, dynia pokrojona w kostkę, czerwona papryka, liść laurowy, ziele angielskie. Podlać wodą. Gotować ok. pół godziny w pozycji 2. Po tym czasie mięso stanie się miękkie, a warzywa tak bardzo miękkie, że po zamieszaniu łyżką utworzą smakowity sosik, którego nie trzeba zagęszczać mąką. Wtedy solimy, pieprzymy i doprawiamy tym, co jeszcze lubimy do wołowiny. Podawać z kaszą i natką. No i z kiszonym ogóreczkiem najlepiej.


piątek, 16 października 2015

Nasiona i owoce drzew - filmik i sposoby ich poznawania

Niełatwo go było nakręcić, bo nastał koniec sezonu nasienno-owocowego, pogoda na spacery spsiała, a Hania była ostatnio bardzo zajęta poznawaniem tajników gam molowych. Ale jest. Może nie błyskotliwy, ale do obejrzenia i swój cel poznawczy ma. I dla przygotowujących filmik, i dla oglądaczy. Tzn. mam taką nadzieję:)

Natchnieniem do realizacji nagrania był dla nas wpis w "Babel School in Taiwan", gdzie mają zajmujące sposoby i fantastyczne realia do poznawania nasion i owoców.

Uwagi wstępne:
To był nasz pierwszy raz.
Wiemy, że film jest nieostry, bo nie robię zwykle filmików kamerą naszym "ambitnym" sprzętem i nie umiem z nim fachowo postępować. Z resztą nie wiem, czy możliwości tego sprzętu nie przekraczają naszych ambicji realizatorskich.
Możliwe, że film z udziałem trzecioklasistki powinien zawierać więcej informacji. Rozmawiałyśmy jednak o drzewach w czasie zbioru, przed i po filmie, a gdybyśmy wszystkie te dane chciały umieścić w filmiku wyszedłby nieznośny tasiemiec.
Wiemy, że orzech włoski mógłby wygladać lepiej, ale te u nas właśnie takie już są, na dodatek zbiór nastąpił przy 2 stopniach Celsjusza w plusie, przy drobnej mżawce.
Na filmie Jacek zaryczał w finale, bo mu się skończyły chrupki kukurydziane, którymi był zajęty na czas filmowania. 



Po lekturze rozmaitej literatury, stwierdziłam, że większość naszych roślin podblokowych to gatunki pochodzące z Ameryki Północnej i Azji, zaś ligustr i śnieguliczka, ogólnie rzecz biorąc trujące (tzn. śnieguliczka na pewno, zaś ligustr może być i leczniczy, zależnie od dawki), są żywopłotem w jurkowym przedszkolu. Świetnie ktoś to wymyślił, że przedszkolakom posadził te gatunki z ładnymi jagódkami na krzakach....

Najpierw  Hania miała przyporządkować karteczki z napisami do owoców i nasion, zrobiła to mimochodem przy okazji przygotowań do filmiku.
Potem (w ramach próby) ustaliłyśmy co jest owocem, a co nasionem, i że nasiona zwykle tkwią w środku (są wyjątki, np. truskawka)

A dla Jurka, gdy wrócił z przedszkola, wymyśliłam jeszcze takie zadanie: trzeba tu połączyć w pary pasujące do siebie części roślin. Dał radę:)




Idealnie by było dopasować do nasion i owoców również liście. Hani nawet właśnie teraz polecono w szkole wykonać zielnik z liści drzew. Jednak już na to ćwiczenie nie miałam czasu ani energii.

Można się też bawić w grupowanie nasion i owoców przyjmując różne kryteria, np. jadalne i niejadalne, a nawet jadalne warunkowo (jarzębina po przemrożeniu), suche i mokre, twarde i miękkie itpd. Warto zwrócić uwagę na rolę skrzydełek przy nasionach, kolczastych łupin, haczyków w nasionach łopianu ("rzepy") i w ogóle funkcje owocu - dlaczego bywa słodki, soczysty i kolorowy. Starsze dziecko mogłoby samo spróbować określić kryterium podziału, choć pamiętam z praktyki szkolnej, ze nawet starsi uczniowie mają z tym problemy.

I wreszcie: są takie owoce, w których nie można zlokalizować nasion, np. banany, ananasy a czasem i mandarynki... Ale to już zadanie dla dociekliwych:)

Starsze dzieci mogłyby również poznać terminy "nagonasienne" i "okrytonasienne". Ja jeszcze je utajniłam, czasem gadam o tym na spacerze, gdy znajdujemy szyszki, ale jeszcze się chyba moim nie utrwaliło.

Na deser zadanie, które nie doczekało się realizacji, ale bardzo mnie kusi: Które nasiona preferuje nasz chomik? Na razie wiemy, że bardzo lubi orzechy włoskie. Może jeszcze uda nam się ten test, bo pogoda znowu pięknieje i okazja do nowych zbiorów będzie.

I jeszcze zadanie finałowe (dla Hani i Jurka):


Jakie nasiona i owoce rozpoznajecie? Ile gatunków jest tu widocznych? Co można zjeść?