czwartek, 28 marca 2013

Życzenia świąteczne

Prawdziwej wiosny jak najszybciej oraz odnowy duchowej,
 a także ciekawych odkryć przyrodniczych
 wszystkim Czytelnikom bloga 
życzy 
Frajda


wtorek, 26 marca 2013

Owoce egzotyczne

Za oknem jeszcze leży śnieg, a chciałoby się już wiosny i witamin. Próbujemy się pocieszać, jak się da.



1. Wybrać się do supermarketu i kupić trochę owoców egzotycznych, takich, których nie jadamy na co dzień, albo w ogóle.
2. Porządnie umyć (bo pewnie zadane środkami grzybobójczymi i konserwującymi), pokroić, zjeść grupowo, wymieniając się uwagami, które smaczne, a które mniej (u nas kaki i figa na pierwszym miejscu, zaś tamarillo okazało się gorzkie).
3. Podczas jedzenia zebrać nasiona do ewentualnego wysiewu i hodowli (u nas Tatuś zdecydował się na posianie marakui i jagód goi).
4. Można zajrzeć do Internetu, żeby zobaczyć, na jakich drzewach to rośnie, jakie ma kwiaty, jakie zawiera witaminy, a może nawet wyczytać kilka ciekawostek. Poniżej linki, które specjalnie wyszukałam do tego celu, bo wydały mi się szczególnie trafne (Uwaga! Na ich podstawie zauważyłam, że nazwa supermarketowa jest często inna niż właściwa nazwa gatunku rośliny):

Tamarillo1   tamarillo2
Physalis - wiśnia peruwiańska
Awokado
Kaki1    kaki2
Karambola
Figa1   figa2
Granadilla1    granadilla2
Marakuja1    marakuja2
Mango
Granat

5. A jeśli się ma mapę świata oraz gazetkę reklamową z supermarketu z obrazkami owoców można na podstawie danych internetowych zaznaczyć na mapce, skąd dana roślina pochodzi (bo hoduje się ją w wielu miejscach). Wycięte z gazetki fotki przyczepiają się ładnie do mapki masą mocującą (taką podobną do gumy do żucia).



Smacznego!!!

wtorek, 19 marca 2013

Kuchnia ekstremalna

W jakim wieku daliście swojemu dziecku nóż do ręki? U nas Jurek zaczął kroić tuż po drugich urodzinach. Uparł się: otwiera szufladę, wyjmuje nóż i deskę, wybiera sobie obiekt do krojenia. Na szczęście rozumie zwroty: "Uwaga - ostre!", "Uważaj na palce!" i tym podobne, które wykrzykuje zestresowana matka. Zauważyłam, że jest rzeczywiście ostrożny. W każdym razie nic sobie nie uciął (na razie!), a  pomógł mi sformułować podstawowe zasady nauki krojenia i przygotowywania posiłków z udziałem Malucha:



- pilnować, żeby dziecko trzymało nóż ostrzem w dół:)
- zadbać o deseczkę, która się nie przesuwa i nie jest zbyt gładka (idealna gruba, drewniana)
- machnąć ręka na estetykę przyodziewku (zachlapany!)
- dać do krojenia coś miękkiego: banan, jabłko, choć zaczęliśmy od ziemniaka, nie dawać marchwi i innych o podobnej twardości
- pozwolić próbować krojone sztuki, pilnując, aby to jednak nie był surowy ziemniak czy cebula



Fajne jest wlewanie wody do pokrojonych warzyw:
- pokazać, żeby lać wodę z niedużej wysokości, żeby nie chlustało
- pojemnik do nalewania wody wypełnić do połowy
- pozwolić pomieszać trzymając garnek, bo mieszanie może okazać się ulubionym zajęciem  To nic, że nie jest takie niezbędne przy zupie jarzynowej.
- kontrolować solenie: pokazać, co znaczy "szczypta"

A potem Jurek przykrył garnek pokrywką i pokazał, że mam włączyć palnik. Oraz wytarł stół rozmazując resztki po blacie. I proszę - zupa jarzynowa prawie gotowa!


Spociłam się.

Ale to jeszcze nie był koniec wyczynów kuchennych.
Okazało się, że wykałaczki też są ciekawe.
Zauważyłam,  że dziecko sobie wkłada wykałaczkę do ust udając wydłubywanie resztek posiłku z zębów. Nie wiem skąd ten gest, bo w naszym domu wykałaczek do tego nie używamy.  A potem rozpoczął wbijanie. Na pierwszy ogień poszło krzesełko do karmienia, więc w trosce o całość mebla podetknęłam mu pomarańczę. Jerzy "najeżył" ją wykałaczkami, po czym odwrócił pomarańczę "jeżem" w dół i próbował wszystkie wykałaczki od razu wbić w krzesełko...



Lubimy też segregowanie sztućców po wyjęciu ze zmywarki. Najpierw Jurek wrzucał je gdzie popadnie, ale teraz dokładnie już wie, do której przegródki włożyć widelec, a do której łyżeczkę  Migiem podaje też naczynia wyjmując je szybko ze zmywarki. Trzeba się nieźle zwijać, żeby nadążyć odbierać talerze i szybko wkładać do szafki. Mama nie ma czasu na guzdranie, bo gdy nie chwyci talerza w porę - spada on w dół i dopiero jest uciecha!


A pieczenie ciasta! Demolka w kuchni całkowita. Lepieniu i mieszaniu łapami nie ma końca. Mąka wszędzie. A i mikser mój Syn już miał w ręku.

Wiem, że to świetne ćwiczenie rozmaitych zmysłów, koordynacji wzrokowo-ruchowej i innych cennych umiejętności,  których wyliczyć nie jestem w stanie. Ale jak to było pięknie działać w kuchni w pojedynkę. Dobrze, że czasem Jurek woli klocki... A czasem nożyczki:)


środa, 13 marca 2013

Co można robić na spacerze...

... gdy śniegu już nie ma, choć zimno, huśtawki też są mokre i żadnych dzieci na spacerze nie spotykamy? Sytuacja wydaje się trudna i nudnawa, ale trzeba sobie radzić.

- karmimy ptaki

- wiosną poszukujemy patyków, którymi świetnie można dłubać w błocie

- zbieramy zieleninę dla chomika (mniszek i świeża trawa rosną tam, gdzie pod ziemią przebiega jakaś ciepła rura)

- zaczepiamy i głaszczemy psy sąsiadów oraz podwórkowe koty

- robimy "płotową orkiestrę" - trzeba znaleźć solidny kijaszek i iść wzdłuż płotu przeciągając nim po szczebelkach. Najlepiej to wychodzi na ulicy z domkami jednorodzinnymi, bo każdy płot (a zmieniają się często) wydaje inny dźwięk. Kiedyś ktoś nas pogoni.

- włazimy do wszystkich kałuż, sprawdzając, jaką mają głębokość i jak woda się rozpryskuje po tupnięciu (gdy trafi się suchy chodnik można zrobić ślady wychodząc z kałuży)

- dzieci wchodzą na pochyły sumak i udają, że to huśtawka, względnie koń

- robimy bieg slalomem między drzewami

- zbieramy amunicję (co się trafi: kamyczki, szyszki, patyki) i trenujemy rzucanie do celu

- bierzemy ze sobą dyżurną szmatkę, której używamy do wytarcia mokrej huśtawki, po czym z huśtawki też korzystamy (Jurek lubi głównie wycieranie)

- codziennie staram się wybrać nieco inną trasę

- staram się unikać wchodzenia do sklepów, gdzie każdy wnosi swoje zarazki, ale czasem nam się jednak trafiają, jeździmy też tramwajem i odwiedzamy bibliotekę (bo blisko)

- bawimy się piłką (kopanie, rzucanie, aportowanie:)

- rysujemy kredą po asfalcie, płotach, drzewach... oraz palcem po karoserii zakurzonych samochodów (rękawiczki do prania, ech...)

- czasem dzieci wchodzą między gęsto rosnące krzaki i udają, że przedzierają się przez dżunglę

- zabieramy ze sobą wiatraczek i podziwiamy, jak pięknie się kręci na wietrze (szczerze mówiąc była to czynność jednorazowa, bo nie wytrzymał spotkania z kałużą)

Ale najfajniejsze wydają mi się zabawy detektywistyczne. Idea jest następująca:

W domu przygotować kartkę - planszę z rysunkami/zdjęciami obiektów, które chcemy znaleźć na spacerze.

Z Tominowa wzięliśmy pomysł na poszukiwanie kolorów (choć stosowałyśmy wersję prostszą: "Kto pierwszy dotknie koloru... niebieskiego?!"). W blogu "Wczesna Edukacja Antka i Kuby" znaleźliśmy gotową kartę z markami samochodów (choć zaliczyłyśmy sporo aut - nie udało się znaleźć wszystkich)

Kartkę z wzorami zabieramy ze sobą. W czasie spaceru należy znaleźć wszystkie obiekty z kartki. Obiekt znaleziony oznaczamy krzyżykiem lub pierwszą literą imienia osoby, która obiekt znalazła. Najlepiej, gdy bawią się co najmniej 2 osoby (ale jeszcze lepiej, gdy jest ich więcej), bo wtedy jest współzawodnictwo i można wyłonić zwycięzcę: najbardziej spostrzegawczego i z najszybszym refleksem. Każdy musi mieć wtedy swoją kartkę!

A gdy już wszystko co miało być znalezione się znajdzie - z kieszeni wyciągam nagrodę, np. cukiereczka z witaminami:) Albo w domu pijemy sobie herbatkę i jemy ciasto. Trzeba się jakoś nagrodzić za trudy poszukiwań...

I jeszcze jedna zabawa spacerowa. Wymaga przejścia wcześniej obraną trasą i sfotografowania charakterystycznych obiektów - najlepiej takich, które dziecko zna. Na spacerze z Jurkiem przygotowałam taką trasę:



Dla pewności zapisałam ręcznie przy zdjęciach cyferki od 1 do 12. Hani się spodobało. Bardzo ładnie znalazła właściwą trasę - przy okazji ćwiczyła czytanie i objaśniłam jej, co oznaczają znaki drogowe.
Najlepiej, żeby na końcu trasy znajdowało się coś ciekawego czy miłego, np. huśtawki. U nas: "Biedronka" z gumą do żucia.

niedziela, 10 marca 2013

Wyróżnienie od Agnieszki, o LiebsterBlogu i BUNT

"Co się odwlecze to nie uciecze" - ta myśl złota przyświecała mi do tej pory, gdy myślałam o obiecanej statystyce dotyczącej akcji "Liebster Blog". Obiecanej tym, którzy zechcieli wziąć udział w zabawie blogowej z mojego zaproszenia i odpowiedzieli na pytania związane z prowadzeniem bloga. A było to dawno, bardzo dawno... I było ich niewielu, oj niewielu. A tak naprawdę zmobilizował mnie do tego fakt, że od Autorki bloga "Zielona pasja Agnieszki" dostałam takie ładne odznaczenie:


Spodobał mi się POWÓD, dla którego wyróżnienie owo dostałam, a przy okazji wcześniejszych zabaw jakoś się o tym nie pisało/mówiło. Cytuję: 


"Z tego, co wiem, to przyznawane powinno być w pierwszej kolejności blogom, które albo dopiero stratują, albo są jeszcze mało znane, a zawsze warte uwagi."

Odkryłam w krótkiej chwili refleksji, że w kolejnych zabawach blogowych typowałam tych samych "bohaterów", do których jestem przywiązana, których uwielbiam czytać, których propozycje wykorzystuję w zabawie z moimi dziećmi itd. Ale myślę,  że blogi owe wcale nie są startujące, ani mało znane. Sama siebie lokuję raczej w tej drugiej kategorii, bo nie mam talentu ani cierpliwości do autopromocji.

Cieszę się dodatkowo tym, że po raz pierwszy dostałam wyróżnienie od kogoś, kto nie opisuje swojego Bycia z Dziećmi (choć Agnieszka jest Mamą), ale swoje hobby - pasję ogrodniczą. Dzięki niej zawarłam bliższą znajomość z wieloma ciekawymi blogami ogrodniczymi. Dlaczego dopiero teraz?!

Ciekawy jest też fakt, że w tej zabawie można sobie samemu zrobić znaczek-wyróżnienie, choć oczywiście wymaga to dodatkowego wysiłku. Szczerze mówiąc jakoś się nie mogę zmobilizować.

No i ten uroczy brak przymusu w zadawaniu pytań i odpowiadaniu na nie. Tzn. Agnieszka tak to pojmuje i mi się to bardzo podoba.

Serdeczności Miła Agnieszko!
Pomyślności w życiu!
Dużo zdrowia i dużo czasu na blogowanie!

A teraz o LiebsterBlogu:

Blogujący Rodzice nie mają pojęcia gdzie jest początek zabawy blogowej i kto, i gdzie ją wymyśla, ale wcale im to nie przeszkadza. Niektórzy próbują co prawda szukać początku, ale początku LiebsterBloga nikt nie znalazł.

Trochę narzekacie, że dużo czasu zajmuje odpowiadanie na pytania i linkowanie do wytypowanych do nagrody blogów, ale raz na jakiś czas można się poświecić w imię zwiększenia czytelnictwa. Nikt tak naprawdę nie wie, o ile więcej wzrasta owo czytelnictwo, bo nikomu nie chciało się sprawdzić ("Nie sprawdzałam..."). Właśnie chodziło mi o to, żeby sprawdzić, no ale sprawdziłam tylko ja. Otóż post o LiebsterBlogu miał u mnie 122 wyświetlenia w ciągu 4 miesięcy. Nie jest to szczególny wynik w porównaniu z postem-rekordzistą (tym o nadmanganianie potasu): 4359 wyświetleń. Wiem jednak, że wiele blogów ma o wiele więcej wejść i obserwatorów niż mój blog, wiec nie jestem miarodajna.

Prawie nikt nie spotkał się z piratowaniem jego zdjęć czy tekstów przez innych "blogerów". No to mieliście szczęście, albo żyjecie w słodkiej nieświadomości. Mi się to przydarzyło dwukrotnie i za każdym razem było nieprzyjemne. Ale wiem, że to trochę moja wina, bo nie chce mi się (a raczej nie mam czasu) na podpisywanie każdego zdjęcia.
Rodzice blogują gdy dzieci śpią (100% odpowiedzi) i najczęściej pokazują im blogowe posty, a zainteresowanie Maluchów jest rozmaite (od kibicowania i zagrzewania Rodzica do pisania po obojętność).

Z rozróżnianiem ptactwa idzie ankietowanym rozmaicie i umieją się do tego przyznać. Wiem, że odróżnianie gawrona, kawki itd. wcale nie jest takie oczywiste, jak się biologowi z wykształcenia wydaje.

Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy jednak znaleźli czas i zadali sobie trud odpowiedzi na moje pytania!!!

A teraz chwila buntu:

Jasne, że chcę dostawać blogowe wyróżnienia
Jakże są miłe! Jak dopieszczają! 
I będę je sobie wklejać na marginesie - o tam, popatrzcie, na dole po prawej! 
I będę zawsze za nie publicznie dziękować! 
Ale nie poświęcę czasu na wyróżnianie innych, linkowanie i jeszcze powiadamianie Wyróżnionych. Nie mam zbyt wiele czasu. I ciągle z tym zwlekam. A jak zwlekam - mam poczucie winy. I wisi to nade mną, jak miecz Damoklesa nad piętą Achillesa. I typować nie będę. Jak ktoś chce wiedzieć co lubię - niech sobie znowu zajrzy na prawo:) Wiem, że to lenistwo z mojej strony i chcę mieć kołacze bez pracy, i że jestem niewdzięczna. Trudno. Inaczej nie da rady...



niedziela, 3 marca 2013

Rozrywka dla chomika i reszty rodziny

Chomik dostarcza nam co jakiś czas nieoczekiwanej rozrywki. Mianowicie podczas wędrówek poza klatką umyka na łono mieszkania i potem Tatuś przechwytuje go w kuchni przy lodówce. A czasem trzeba go schwytać (chomika, nie Tatę). Na tę potrzebę powstała specjalna pułapka...

Pułapka wygląda tak i jest dziełem Taty:

Widok z góry: czerwony haczyk delikatnie zaczepiony o tekturową zapadkę (z prawej strony) łączy się nicią z białym tekturowym kwadratem. Gdy  chomik wejdzie na kwadrat pociąga za haczyk, który zwalnia zapadkę. A ta spada w dół. 

Zbliżenie na haczyk i zapadkę

Wejście do pułapki widziane przez chomika

Ustawiamy ją przy regale, pod którym zniknął chomik. Perełka po pewnym czasie wchodzi do pudełka zwabiona smakołykami, naciska łapką na tekturkę sprzężoną z zapadką, zapadka spada, a zwierzak zostaje uwięziony w pudle. Proste, a skuteczne. Jak do tej pory chomik się nabierał, ale może w końcu zapamięta,  że do tego pudła lepiej nie wchodzić.

Dla Perełki powstał też wybieg z klocków. Można było obserwować, jak zwierzątko z uporem poszukiwało miejsca, przez które mogłoby wydostać się na zewnątrz. A przecież wybieg był taki ładny i urozmaicony! Miał nawet domek, w którym można by się schronić będąc chomikiem. W końcu Perełka znalazła jednak obniżenie w ogrodzeniu, które udało jej się sforsować i od tej pory za każdym razem, gdy zostawała umieszczona na klockowym placu zabaw biegła od razu do sprawdzonego wyjścia.



I ostatni hit sezonu: skrzynka z kocią trawką!

Pierwsze spotkanie Perełki z trawką - chyba chciała szybko wyjść - zbyt dużo obserwatorów i ten błysk flesza!

Z czasem nabrała chęci na jedzenie

A tak wygląda torebka z trawką na wypadek, gdyby ktoś chciał poczęstować nią swojego pupila. Nadaje się też dla królików  świnek morskich i innych zwierzaków spragnionych zieleniny na przednówku.