Wypożyczyłam z biblioteki książkę "Zielnik x. Jana Twardowskiego" (Bronowski Studio, Warszawa, 2000) będący kompilacją wierszy poety, cytatów z dzieł staropolskich zielarzy (np. Marcina z Urzędowa czy Stefana Falimirza) oraz zdjęć roślin zasuszonych i żywych. A w przedmowie do owej książki ksiądz Twardowski pisze:
"Pamiętam stary zielnik rodzinny. Strzegło go kilka pokoleń - prababka, babcia i moja matka. Suszyły i wklejały do niego rośliny. Był przechowywany troskliwie w szufladzie starej komody z wiśniowego drzewa. Mój pierwszy nauczyciel przyrody i łaciny. Chwaliłem się, że moja prababcia pisała po łacinie. Tymczasem po prostu przepisywała z albumu przyrodniczego łacińskie nazwy, których usiłowałem się z trudem uczyć. (...)
W moim zielniku gromadzono nie tylko suszone rośliny. Były również wiadomości o nich. (...) Nasz rodzinny zielnik zaginął w Powstaniu z całą Warszawą, dokładnie z ulicą Elektoralną."
Zapaliłam się. Też chcę zrobić zielnik rodzinny. Jest tylko mały problem. Tkwimy w styczniu i świeżych roślin brak. Ale można poczynić przygotowania, a nawet już coś zacząć. Napiszę, jak to sobie wyobrażam, żeby nie zapomnieć. Może ktoś z Was, Drodzy Czytelnicy, też się zapali do tego pomysłu?
1. Kupić album na zdjęcia, dużego formatu. To już uczyniłam, ale nie do końca jestem zadowolona. Mianowicie wymyśliłam sobie, że kupię album z przywierającymi do papierowej strony, przezroczystymi, samoprzylepnymi foliami. Wydało mi się to bezpieczne. Gdy album przejdzie przez wiele małych rączek - rośliny mogłyby tego nie przetrwać. Ale nie pomyślałam o tym, że nie będzie można poczuć ich zapachu czy faktury. Coś za coś. Może drugi tom (o ile powstanie) będzie bardziej "dotykalny", a ten, no cóż, wszystko będzie miał spowite w plastik, bo dzięki temu dłużej przetrwa.
2.Odejść od zasady zbioru roślin jak do fachowego zielnika (to jest przestroga głównie dla mnie, bo takie będę miała tendencje). Niekoniecznie zbierać całe rośliny z korzeniem włącznie. Zrobić sobie własne rozdziały tematyczne, np. płatki kwiatów, liście jesienne, nasze rośliny domowe (zasuszę liść dzbanecznika!), rośliny z naszego podwórka, rośliny z naszych wakacji, ciekawe rośliny z ogrodu Cioci, liście zimozielone, kwiaty warzyw, liście roślin uprawnych...
3. Nie zapomnieć o nazwach łacińskich. Są często bardzo piękne i dźwięcznie brzmią, ich tłumaczenie jest uzupełnieniem nazwy polskiej, często dodatkowo informują o jakiejś cesze rośliny.
4. Zanotować też nazwy ludowe, bo "miłość do roślin wyraża się również w nazwach". Tu zapisuję kilka przykładów:
zawilec gajowy - konopki, kozia gryźć, niestretek, zawiłek biały
pokrzywa żegawka - ciupka, pokrzywnik, żagiew, żgajka, żyszka
oset nastroszony - barsczyk, bodziak, kłopot,
pokrzywa zwyczajna - koprucha, krapiwa, parzawica, zyrucha parząca
mniszek pospolity - brodawnik, buława hetmańska, źlepota, wołowe oczka
dziurawiec - świetojańskie ziele, krewka Matki Boskiej,przestrzelon, panny Maryi dzwonki
jasnota biała - krzepiła, głucha pokrzywa, , jasnotka, martwa pokrzywa, biała pokrzywa
podagrycznik pospolity - śnitka, barszczlica, giersz, kozia stopa
dąb szypułkowy - dąb letni, dębek, dębiec, dąb skorodrzały
robinia akacjowa - akata, grochowe drzewo, grochownik. Nazwa pochodzi od francuskiego ogrodnika Robina, który sprowadził ja do Europy w 1605 roku
marchew dzika - białą marchew, marchwica, ptasie gniazdka, srocze gniazdo
paprotka zwyczajna - słodyczka, anielski korzeń, cygańska lukrecja, paprotka słodka
koniczyna polna - kędziołka Matki Boskiej, kotki, kocie nerki, kozie ogony, włosy panny Marii
5. A jednak będą zdjęcia. Ale głównie tam, gdzie się nie da wkleić tego, co by się chciało, albo zasuszona wersja nie wystarczająco odda urodę całej rośliny. No i Tata robi udane obrazy makro. Poza tym książka podpowiedziała mi, jak można te zdjęcia zrobić. Ciekawie wyglądają w niej zdjęcia roślin położonych na rzutniku, podświetlonych od spodu. Rzutnika nie mam, ale przecież można użyć plastikowego, biało-matowego pudła z takąż klapką i schowanym w jego wnętrzu źródłem światła. Można też sfotografować zasuszoną i żywą roślinę i oba zdjęcia umieścić obok siebie. Ładnie wygląda wiersz wydrukowany, albo napisany ręcznie i okolony żywymi roślinami. Temu zrobić zdjęcie. Zrobić kompozycje z żywych lub suszonych roślin i ją sfotografować.
6. Wiersze też będą, oczywiście nie tylko te księdza Twardowskiego, od czasu do czasu trafiam na "wiersze przyrodnicze" innych, nie mniej wybitnych autorów. Teraz będzie je można tu wpisać. Cytaty prozą też. Najlepiej z podaniem źródła.
Pokrzywa
Jan rzadko kiedy chorował
żył lat dziewięćdziesiąt szczęśliwie
mówiono na pogrzebie, że się kąpał w pokrzywie
Róża dzika
Nie dzika - oswojona
jak stara dobra żona
kiedy jest bardzo źle
da witaminę Ce
7. Będą też zdjęcia nasze i naszych bliskich w trakcie zbiorów ziół leczniczych (tu materiał już mamy bogaty) oraz zdjęcia najsmaczniejszych przetworów (właściwie obrazek babcinej piwniczki późną jesienią mam stale pod powiekami, zwłaszcza u dentysty przed borowaniem bez znieczulenia, to taki krzepiący widok, zawsze mi poprawiał samopoczucie. Albo bateria butelek z winem Tatusia - ach!)
8. Reprodukcje obrazów przedstawiających rośliny z zielnika? Czemu nie?
9. Unikalne, sprawdzone przepisy na domowe leki czy przysmaki.
10. Nasiona? Tak, ale z konieczności tylko te płaskie i drobne. Inne sfotografujemy, może zrobimy też trochę zdjęć nasion makro.
Tak, wiem, że z czasem rośliny blakną i kruszą się bardzo. Ale skoro po prababce poety Twardowskiego zostały rośliny w jego zielniku, to może i w naszym jakoś przetrwają?
Jaka jest rola i korzyść Dzieci z tego wszystkiego?
W zbiorach nolens volens uczestniczyć muszą.
Do albumu też zajrzą mi przez ramię.
Osłuchają się z nazwami, może przy zbieraniu nauczą się kilka roślin rozpoznawać.
Zapewne zapytają co ma być zrobione i jak, i z czasem może też coś będą chciały same zasuszyć i do zielnika włożyć.
Będą miały pamiątkę inną niż wszystkie. Album ze zdjęciami przodków już mamy. Albumy ze zdjęciami rodzinnymi, ba, każdego dziecka osobno - mamy. Mamy nawet włosownik rodzinny. No to będzie jeszcze jedna pamiątka.
Inna niż wszystkie pamiątka rodzinna na czasy, gdy nas już nie będzie.
PS. Pod koniec sezonu wegetacyjnego pochwalę się fotoreportażem:)