Mówi się, że dzieci nie powinny bawić się zapałkami. Moim zdaniem powinny, najlepiej w obecności dorosłych, którzy objaśnią co i jak się zapala, a przede wszystkim gasi. Mam nadzieję, że może w ten sposób uniknę samodzielnych i niekoniecznie bezpiecznych prób w przyszłości, gdy dorosłego nie będzie w pobliżu.
Na razie jednak nie wygląda na to, aby miało zaistnieć jakieś niebezpieczeństwo związane z ogniem - Hania obawia się ognia i niełatwo mi było zachęcić ja do zajęcia się tym tematem. Pomogły nam świeczki od Cioci i Babci w kształcie koników i bałwanków.
Najpierw próbowałyśmy zapalać: świeczkę zapałką, a potem jedną świeczkę od drugiej.
Obserwujemy też jak topi się wosk, jak następnie spływa ze świeczki przyklejając się do stołu i jak ładnie zastyga. Można następnie spróbować stopić kawałek wosku zbliżając go do płomienia (nasz kawałek był nadziany na patyczek do szaszłyków).
Potem można ćwiczyć gaszenie:
- dmuchać
- przykryć szklanką (płomień gaśnie po chwili z powodu braku tlenu)
- polać wodą (potem można próbować zapalić ponownie i oczywiście z mokrą świeczką to się raczej nie uda)
A poza tym świece "robią" nastrój. W ciemnym pokoju na stoliku Hania położyła serwetkę, a na niej postawiła świeczkę. I tak się ładnie ta świeczka paliła, podczas, gdy my siedziałyśmy w sąsiednim wnętrzu i od czasu do czasu zaglądałyśmy do dużego pokoju, żeby zobaczyć, jak tam miło i tajemniczo.
Witam. Gratuluję wspaniałego bloga, rewelacyjnych pomysłów, wiedzy, którą potrafisz w praktyce wykorzystać. No całość rewelacja.
OdpowiedzUsuńCzytam wszystko i biore sie powoli do realizacji doświadczeń i wszelkich różności jakie tu znalazłam. Życzę wytrwałości w prowadzeniu bloga. Jest super. Czegoś takiego szukałam.
I mam pytanie. Czytałam we wczesniejszych postach o zabawie-nauce o liściach, drzewach. Polecasz korzystanie z atlasu botanicznego, czy możesz jakiś polecić? Tyle tego jest, a taki już wypróbowany-polecony, to wiadomo, że sprawdzony :)
Bardzo mi miło, dziękuję, pochwały chyba troszkę na wyrost :)
OdpowiedzUsuńJeśli zaś chodzi o książki z zakresu botaniki, to trudno mi polecić konkretny tytuł: generalnie uważam, że atlas do rozpoznawania gatunków powinien zawierać czytelne zdjęcia, a nie rysunki i nie powinien być zbyt wielki, żeby można go było wrzucić do plecaka. Mamy też słownik botaniczny - to jest książka-cegła do czytania w domu, z hasłami opracowanymi przez naukowców, objaśnionymi przystępnym językiem, zawiera szczegółowe dane, których powierzchowni internauci nie zamieszczają na swoich blogach (to o mnie)- niekoniecznie są one wszystkim potrzebne, ale rzetelne, ciekawe, wciągają czytelnika zainteresowanego tematem.
Pochwały w sam raz :)
OdpowiedzUsuńKsiążki kupuję głównie przez internet i ciężko jest mi ocenić, czy są to dobre pozycje :) Więc nalegam :) i poproszę o tytuły.
Ja też lubię tu zajrzeć :)
OdpowiedzUsuńI chiałam się ciut wtrącić odnośnie książek. Nie mam wprawdzie fajnego atlasu dla dziecka, ale znalazłam książkę wartą polecenia: "Rok z Linneą" (dla mojej czterolatki doskonała). Opisuje ona przyrodę miesiąc po miesięcu oraz daje różne propozycje zajęć, np jest jak dokarmiać ptaki, jak zrobić zupę z pokrzywy, jest też o suszeniu kwiatów. Dla mnie bardzo cenna pozycja, choć wolałabymby była obszerniejsza :)
Używamy przewodników Wydawnictwa Multico pt.: "Las", rok. wyd. 1995 (moja nagroda ze szkoły :) oraz "Rośliny i zwierzęta", nie pamiętam roku wydania (został u Dziadków), gdzie rośliny są uporządkowane ze względu na kolor kwiatów, co jest łatwe dla przedszkolaka. Książki z zakresu przyrody tego wydawnictwa zawsze wydawały mi się rzetelne i przystępne, niektóre mają plastikową okładkę (ochrona przed zamoczeniem), niestety są trochę ciężkie, bo na bardzo dobrym, grubym papierze. Nie są one przeznaczone specjalnie dla dzieci. Ale na etapie przedszkola raczej zaglądamy do książki, żeby porównać to, co rośnie, z tym, co na zdjęciu, przyjrzeć się niektórym szczegółom. A poza tym często pamiętam sama trochę wiadomości o danej roślinie i nie mam cierpliwości, żeby pozwolić Hani szukać jej na obrazku, nie wytrzymuję i sama opowiadam.
OdpowiedzUsuńWeszłam na stronę Multico, jest tam zakładka "Przyroda" i mnóstwo ciekawych propozycji. Niektóre przeglądałam w Empiku albo wypożyczałam z biblioteki i podobały mi się. Bardzo dobra jest seria "Młody obserwator przyrody", ale to raczej dla starszych dzieci, ze szkoły podstawowej.
Nasz "Słownik botaniczny" wydała Wiedza Powszechna w 2003 r.
"Roku z Linneą" jeszcze nie znam...
Bardzo dziękuję. Ja juz nie pamiętam tyle aby móc wytłumaczyć moim dziewczynom :) Książki napewno mi pomogą. Chociaż z cierpliwością i u mnie cięzko :))
OdpowiedzUsuńTo bardzo dobry pomysł, z zapoznaniem dziecka z ogniem, a szczególnie z jego gaszeniem. Jako dziecko robiłem takie rzeczy, że obecnie jako ojcu, włosy stają mi na głowie, jak sobie o tym wspomnę. "Nie baw się zapałkami" no to oczywiście szliśmy je sobie powypalać, tam gdzie nikt nie widzi - do stodoły babci, obok siano, drewno na opał... Na szczęście pożaru nie zrobiliśmy. Jak już byłem większy, to chciałem zobaczyć jak pali się benzyna. Byłem sam w domu, po szkole (gdzieś w okolicach 3-4 klasy). Wylałem trochę benzyny ekstrakcyjnej na talerz w kuchni i podpaliłem. Przerażony buchnięciem płomienia z zapalonych oparów, chciałem to jak najszybciej zgasić, ale benzyna dmuchania się nie boi. Pewnie mogę to teraz pisać tylko dlatego, że nakryłem talerz garnkiem, a nie polałem go wodą. Było tego więcej... Dlatego z całego serca popieram, aby te niebezpieczne a ciekawe rzeczy robić z dziećmi, zdejmując zasłonę ciekawości, w kontrolowany, bezpieczny sposób. Gratuluję i dziękuję za pomysły.
OdpowiedzUsuńPo kilku minutach przemyśleń i wspomnień, doszedłem do wniosku, że kupię do domu gaśnicę.
OdpowiedzUsuńCha, cha, poproszę o więcej takich komentarzy wspominkowych - są niesłychanie rozrywkowe w lekturze.
OdpowiedzUsuńA sam zakup gaśnicy nie wystarcza - trzeba jeszcze przećwiczyć jej użycie z Młodzieżą :)