Dziwne to uczucie, gdy się wchodzi do lasu w południe, na zwykły spacer rodzinny, i widzi się grzybiarzy, którzy WIADRAMI wynoszą z niego podgrzybki brunatne. Próbowałam stłumić w sobie zazdrość, nie zbiegać zaraz w bok ze ścieżki, tłumaczyć sobie, że to przecież nie prawdziwki, ale i tak szłam z nosem przy ziemi, co chwila wznosząc okrzyki typu: "O! Popatrzcie...", "O! Zobaczcie..." i szukając pilnie znajomego widoku, a natrafiając na inne, równie ciekawe. No i się doigrałam.
Z lasu przynieśliśmy:
a/ kulki galasówki dębianki, z których powstał atrament (w szklanej zlewce umieścić opiłki żelaza pozostałe z ostrzenia noża i 2 gwoździe zardzewiałe, wcisnąć w nie sok z galasów, nieznacznie podlewając wodą, poddać obróbce termicznej na fajerce uzyskując stopniowo bardzo ciemny roztwór). Użyć na bieżąco, maczając w tym zaostrzone ptasie pióro.
P.S. W dawnych czasach do atramentu dodawano piołunu, aby zniechęcić myszy do podgryzania rękopisów (gorzki piołun nie smakował myszom).
b/ grzyby: kanie (zjedzone z patelni na kolację) i podgrzybki (kilka sztuk, które uchowały się przed bliźnimi z wiadrami)
Zdjęcie porównawcze. Żeby nauczyć się odróżniać kanię od muchomora trzeba się im uważnie przyjrzeć, nie tylko z góry. |
d/ zęby ssaka, po którym została tylko mocno nadwyrężona żuchwa, każdy chciał mieć swojego zęba, więc Ojciec Rodu musiał je z tej żuchwy wydłubać. Niestety zaledwie mogę podejrzewać, że może to był dzik...
e/ żołędzie rozsiane po kieszeniach, z których co chwila wypadają, również w pralce
f/ korę sosnową i brzozową (dla której trzeba w domu natychmiast po powrocie sporządzić specjalne pudełko, a wcześniej uświadomić rodzica, że to on będzie je robił i powtórzyć mu to ze 20 razy, bo jeden raz to na pewno za mało, żeby rodzic pojął, jak to jest bardzo istotne)
g/ kwiaty słonecznika szorstkiego (o którym myśleliśmy pierwotnie, że to topinambur) do wazonu
h/ szyszki chmielowe do wysuszenia i parzenia (literatura zielarska podpowie co i jak)
i/ ładne kamyczki, zwłaszcza krzemienie
j/ dzidę, tzn. zaostrzony kij, rękodzieło własne
k/ korzeń łopianu (obrać, wrzucając szybko do wody z cytryna, żeby nie ciemniało, ugotować i zjeść. Kiedyś jedliśmy tez duszone na maśle)
l/ 2 patyki uderzająco przypominające swym kształtem pistolety (a może jednak udało nam się je zgubić?)
A musicie wiedzieć, Drodzy Czytelnicy, że nasze mieszkanie w bloku powierzchnią swą nieznacznie przekracza 48 metrów kwadratowych.
Na obrzeżach lasu Jurek wlazł w nieużytek, z którego, niemal spod stóp, wyfrunęły mu bażanty.
Słońce świeciło, jak szalone.
Serdecznie Wam życzę, Drodzy Czytelnicy, tak miłych, jak nasz, spacerów jesiennych:)
P.S. Jeśli przypadkiem jeszcze nie znacie serialu "Tętno pierwotnej puszczy" - możecie go obejrzeć on-line na cda razem z Dziatwą, jako i ja zamiaruję.
Idę szukać galasówki!
OdpowiedzUsuńBardzo inspirujący wpis. Gratuluję fantastycznych znalezisk - szczęka, bażanty - to już wyraźnie wychodzi poza standardowe wypady do lasu. My też serdecznie polecamy Tętno pierwotnej puszczy i niejako drugą część tej opowieści, czyli "Saga prastarej puszczy".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie - Agata - stała czytelniczka
Nie znałam tej serii, ale po czołówce wnioskuję, że dla moich dzieci jeszcze za mocna. Tak czy siak, dziękuję za inf.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam wzajemnie:)