Gdy Wam się trafi, Drodzy Czytelnicy, słoneczny dzień w porze jesienno-zimowo-wczesnowiosennej - nawet się nie zastanawiajcie, tylko natychmiast wyjdźcie z domu na to Słońce.
Co prawda nie złapiecie witaminy D (kąt padania promieni słonecznych podobno nie taki), ale za to ŚWIATŁO wpłynie Wam pozytywnie na psychikę. Nie bez kozery żołnierzy zamkniętych w łodzi podwodnej doświetla się sztucznie i przymusowo. Na dodatek, w myśl hygge (patrz poprzedni post) nie ma złej pogody, tylko złe ubranie. Więc nawet gdyby Słońcu miał towarzyszyć mróz, porywisty wicher i smog (ładną maseczkę antysmogową przynosi św. Mikołaj) - nie wahajcie się ani chwili.
Dla zachęty pokażę Wam co u nas się udało w słoneczny dzień z końca listopada (a przed nim i po nim było tradycyjnie listopadowo).
Ojciec rodu natchniony przez Dziadka rodu wlazł był na jabłonkę w porzuconym ogrodzie i zebrał dwie duże torby jabłek eko-, bio-. Cieszymy się, że nie spadł.
Młodzież weszła na szczyt lokalnego wzniesienia, przy czym okazało się, że może trzeba było mieć ze sobą te maseczki antysmogowe. Albo i nie, bo wleźliśmy nad smog:)
A przy drodze leżał sobie spróchniały pień. Ach - jakiż to wspaniały obiekt! Sami zobaczcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz