Drzewko pigwowe obrodziło, jak zawsze. Poniżej mały instruktaż dla tych, którym trafi się pigwa i nie wiedzą, co z nią zrobić. A warto ją jeść, gdyż zawiera mnóstwo cennych witamin (zwłaszcza sporo C i B) oraz soli mineralnych (potas, fosfor, wapń, magnez, a nawet odrobinę żelaza). Jest to przepis szybki, bez użycia obróbki cieplnej (aby cenne składniki nie uleciały) i w ogóle jest to bujda na resorach, że nie jada się pigwy surowej. Jada się! I to jak!
Podstawowe zasady:
Pozwolić pigwom jak najdłużej wisieć na drzewie, np. do połowy lub końca października, o ile nie ma dużych przymrozków.
Zrywać ostrożnie, żeby nie poobijać, delikatnie układać w pudełku, skrzynce czy koszyku, a nawet na parapetach w domu, gdyż przepięknie pachnie. Zapach pigwowy nie pojawia się od razu tylko mniej więcej po tygodniu leżakowania. Dopiero wtedy pigwy poddajemy obróbce.
Należy pigwy dokładnie umyć, każdy owoc z osobna, pozbawiając je "futerka", które pokrywa skórkę owocu.
Pokroić pigwy na ćwiartki, usunąć gniazda nasienne. (Informacja dla ambitniejszych: pestki pigwy też mają bogate zastosowanie, raczej lecznicze).
Poszatkować na jak najcieńsze plasterki. Najlepiej powierzyć tę czynność męskim dłoniom, gdyż pigwy są rzeczywiście bardzo twarde i wymagają presji siłowej. Ewentualnie posługujemy się maszynką elektryczną (mamy taką tarkę z funkcją szatkowania). Sprawdza się też opcja starcia na tarce z grubymi oczkami.
To samo robimy z cytryną, obraną ze skórki.
Poszatkowane pigwy i cytryny mieszamy z ciemnym cukrem lub miodem w dużej misie...
... a następnie upychamy do słoików, mocno całość uciskając.
Z owoców wydziela się sok i jest go sporo. Słoje trzymamy w lodówce przez tydzień lub nawet dłużej dodając pigwowe plasterki i soczek do herbaty.
Praktykuje się też ukradkowe podjadanie plasterków z lodówki, albo wręcz jawne wyżeranie pigwy ze słoja przy okazji zasilania nimi gorącego napoju. Nie przejmujemy się tym, że plasterki ciemnieją - smak i aromat pozostaje.
I to jest to, Moi Kochani, to, czego Wam życzymy na nadchodzący listopad!
Dzięki serdeczne za świetny pomysł - u nas rośnie sporo pigw, cieszą oko, a w tym październiku pocieszą też i brzuszek
OdpowiedzUsuńświetnie napisane! :)
OdpowiedzUsuńNo cóż, drugą Nigellą nie zostanę. Dekolt niestety nie ten...
OdpowiedzUsuń;-)
UsuńJejku, jak bylem maly to wdrapywalismy sie potezne pigwowce (jeszcze poniemieckie przy Górce Skarbowców we Wroclawiu) i chrupalismy je prosto na drzewie. Nic sie jakos nie dzialo. Ale moze jako dzieci mielismy odporniejsze żołądki.
OdpowiedzUsuńCóż by się miało dziać? raczej pogratulować zębów i samozaparcia, bo pigwa prosto z drzewa bywa raczej twarda i boleśnie kwaśna, prawda? Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDla mnie na surowo smakuje jak jabłko , na razie mi niezaszkodziło i myslę ze nie ma potrzeby przetwarzać
OdpowiedzUsuńNa świeżym powietrzu, zwłaszcza po przejściu kilku kilometrów, nawet tarnina prosto z krzaka ma pewien urok:)
OdpowiedzUsuń