Wspominam ją czule z czasów "przed dziećmi", w różnych wersjach czy to sudeckich czy zgoła tatrzańskich. Mam do niej sentyment podobnie, jak do innych frykasów kuchni naszych południowych sąsiadów (bryndzelove pirohy s sloninou, palacinky, wyprażany syr...). Zapoznałam Młodych z wersją domową owej zupy, może niekoniecznie zgodnej z klasyką we wszystkich szczegółach, ale za to pożywną i smaczną. Zjedli bez oporów, rodzice z sentymentem...
Najpierw wywar jarzynowy:
- marchew korzeń
- pietruszka korzeń
- ziemniaki
- cebula
- lubczyk (lub inna zielenina)
- sól
- liść laurowy, ziele angielskie, jeśli się lubi
Warzywa korzeniowe zetrzeć na tarce z dużymi oczkami, ziemniaki pokroić w kostkę, cebulę w drobną kosteczkę. Ugotować wywar, dodać masło na finiszu. I taką zupę umieszczamy w talerzu. Następnie wbijamy żółtko od prawdziwej kury do każdej porcji gorącej zupy i energicznie mieszamy. A potem na małej tarce wcieramy do każdego talerza ząbek czosnku (lub dla ostrożnej Młodzieży pół ząbka). I już.
Wersja oryginalna wymaga dodania grzanek i zapewne sera żółtego. Pominęłam tę kwestię z lenistwa. Najbardziej rajcowała mnie wiązanka żółtkowo-czosnkowa w smaku i to zostało osiągnięte. Zjedli, choć bez zachwytów, podczas gdy matka oddawała się nostalgicznym wspomnieniom kulinarno-turystycznym.
Do zupy tej warto wrócić w sezonie jesienno -zimowym, bo pożywna i rozgrzewająca. Ale w wersji z młodych jarzyn smakowała mi bardzo. Koniecznie przetestujcie Drodzy Czytelnicy, w razie potrzeby posiłkując się bardziej profesjonalnymi przepisami. Ale nie tymi z czosnkiem granulowanym:)
A kto chciałby dłużej pozostać w podobnych klimatach kulinarnych - niech poczyta tę sugestywna książkę pana Makłowicza (byle nie do poduszki!):
żółtko od prawdziwej kury ... no i sprawa się rypła! ;)
OdpowiedzUsuń:)))))). Można od udawanej:)
UsuńNie ma to jak czeskie klimaty ;)
OdpowiedzUsuńU nas na Śląsku to brułzupa, wodzionka tylko grzanki i bardzo dużo czosnku trzeba dodać, zero sera ;)
OdpowiedzUsuńCzyli wersja ekstremalna:)
Usuń