Wiadomo, że nawet najdroższa zabawka w końcu się znudzi, a dziatwa stale pragnie czegoś nowego do rozrywki. Od zabawek plastikowych nie da się uciec. Ale pchnięta nagłym impulsem machnęłam najmłodszemu serię akcesoriów z pudełek. Mają wzięcie mniej więcej takie samo, jak plastikowe za dużą kasę:)
Zaczęło się od tego, że gotowałam kaszę gryczaną na obiad. A ona w takim fajnym pudełeczku z dziurką. Zapytałam Młodego, czy by nie chciał. A on chce. Łódkę z tego robi. Łódka płynie, szumią fale, co chwila ktoś do niej wsiada. Tylko dla naszych (plastikowych) lalek ta łódź poniekąd za głęboka.
Jest na to sposób.
Trzeba przeciąć pudełko w płaszczyźnie "równikowej". A potem włożyć na wcisk górną część w dolną.
Nie ma to, jak natchnienie ze strony Potomka! W kolejnych "dziełach" posunęłam się do rozmaitych okienek, które można otwierać i zamykać. Mamy też blok (Jacek zwykle użytkuje go w charakterze płonącego budynku, który trzeba gasić), tipi oraz szalupę ratunkową.
Pudełek chwilowo zabrakło, ale rodzina 5-osobowa wytwarza tyle śmiecia, że w końcu objawią się nowe i będziemy działać dalej.
Wow! Jestem pod wrażeniem! :-)
OdpowiedzUsuńCóż, też jestem pod wrażeniem tego komentarza:)
UsuńAle ja pod większym!
UsuńI w dodatku byłam pierwsza!
;-)