Jak wiadomo kostur to kij służący do podpierania się. Zwłaszcza, gdy ktoś ma problem z chodzeniem. Kostur może być też dziełem sztuki i obiektem służącym ku żonglerce:)
Najpierw trzeba wejść na szlak.
Potem pozyskać kij o długości co najmniej mieszczącej się pod pachą.
Niestety musi to być kij w miarę świeży (bo suche łatwo się łamią), a zatem trzeba wyciąć leszczankę czy inną przydrożną wierzbę i to jest trochę trudne, gdy ktoś mieni się przyjacielem przyrody. Dlatego wycinamy kostur zaraz na początku drogi, na stanowisku ruderalnym, tam, gdzie zagęszczenie potencjalnych kosturków jest wysokie, a i tak spora część z nich przegra w wyścigu po światło.
Kijaszek powinien być dość gruby, aby wspierając ciało nie uginał się łatwo.
Końcówki raczej tępo zakończone (choć, gdy sobie wybijemy nim oko to i tak wszystko jedno).
I już można iść dalej.
A w czasie przerwy w wędrówce siadamy, wyciągamy zza pazuchy kozik (z plecaka scyzoryk) i ozdabiamy kosturek przemyślnymi wzory.
A potem jest już tak piękny, że żal go wyrzucić po powrocie z gór i usycha na balkonie. Ale jego piękno trwa:)
Wtedy zabieramy go ze sobą na ognisko i spalamy rytualnie rzeźbiąc przy okazji nowy.
P.S. Kosturki można też obracać w ręku na różne przemyślne sposoby i używać w amatorskim fechtunku na górskiej łące. Świetnie nadają się na dzidy, które można rzucić w dal lub do celu. Gdy się ma dwa kosturki - kije do nordic walkingu jawią się jako zbędny wydatek. No i jeszcze pozostaje funkcja gnomonu - jak wiadomo kij wbity pionowo w ziemię, w słoneczny dzień o godzinie 12 wskazuje nam kierunek północny, a zatem kierunek wędrówki ku Bałtykowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz