W czasie wakacji nasza Młodzież miała okazję uczyć się kwestii kuchennych intensywniej niż w roku szkolnym. Dzieci częściej były używane do obierania ziemniaków, mycia naczyń, sprzątania ze stołu i przygotowywania posiłków. Jurek postanowił wziąć sprawy w swoje ręce w porach podwieczorkowych. Sam wymyślał, co można by przygotować i zjeść. Matka była używana do korygowania jego pomysłów.
Oto zrealizowane projekty:
W garnku na małym palniku gazowym: gorzka czekolada dorzucona do mleka, z domieszką cukru i szczyptą mąki ziemniaczanej = czekolada na gorąco do picia
Następnego dnia z czekolady gorzkiej z domieszką kakao, cukru i większą ilością mąki ziemniaczanej wyszedł był budyń czekoladowy. Przy okazji mieliśmy okazję zobaczyć kiedy z mąki ziemniaczanej nie robią sie grudki (gdy wsypiemy do zimnego mleka i mieszamy), a kiedy robią się, owszem (gdy dosypujemy maki do gorącego mleka).
W kolejnym podejściu Jurek chciał rozpuścić czekoladę, ale zaczęła sie zwęglać, więc zaproponowałam rozpuszczanie w kąpieli wodnej (mały garnuszek z czekoladą włożyć do rondelka z wodą i postawić na małym palniku). Tak rozpuszczoną gorącą czekoladę J. umieszczał w miseczkach i zalewał zimnym mlekiem, czekolada natychmiast twardniała, a my mieliśmy sobie już sami poradzić z konsumpcją. Szkoda, że nie przebiłam się z wizją dorzucania do czekolady pestek słonecznika, dyni etc.
W następnej odsłonie znów czekolada 74% rozpuszczona w kąpieli wodnej. Do niej J. domieszał śmietany (pół dużego kubka) i podrasował lekko cukrem. Wyszło coś w rodzaju błotka, szumnie nazwanego przeze mnie kremem czekoladowym. Szczęśliwie ilość na łebka wypadła mała. Do dekoracji: kleksik śmietany, wiórki kokosowe, cukier brązowy.
Młodszy brat nie chciał być gorszy, ale poszedł w kierunku owocowym: banana pokroił w plasterki, jabłko w kawałki. Wrzuciliśmy całość do garnka z odrobiną masła. Moja sugestia podlania wodą została przyjęta pozytywnie. Po rozmiękczeniu owoców na gazie Jacek sam ładnie wciągnął całość.
Nie pytajcie po co ten kask. Musi być i już! |
Tymczasem wszyscy i tak spróbowali z jego talerza, a on to zniósł mężnie:) |
A potem chciałam, żeby wymyślili coś niesłodkiego.
J. zmontował choinkę ogórkową nadzianą na wykałaczkę, oprószoną twarożkiem, jak śniegiem. Potem doszła jeszcze czerwona słodka papryka w proszku.
Ciekawa jestem, czy rok szkolny zahamuje jurkowe zapędy podwieczorkowe. Na razie tylko boleję, że walka z cukrem w naszym domu jest równa walce z wiatrakami. Trudno, doczekam, aż cukier się skończy i nie kupię nowego:) (a przynajmniej tak mi się wydaje:)
chciałbym doczekać czasów by przekonać się na jak wspaniałych ludzi wyrosną dzieci TAKIEJ CUDOWNEJ MATKI :)
OdpowiedzUsuńW chwilach frustracji wychowawczych będę sobie przypominać Twoje komentarze:)
Usuńsuper sprawa !
OdpowiedzUsuń