piątek, 27 września 2013

Trochę dźwięków dla Malucha

Jurek ma obecnie 2,5 roku. Ale wierzę, że nasze zabawy dźwiękowe zainteresują i dzieci starsze, i młodsze. Chodzi o to, aby dziecko intuicyjnie zdobyło trochę wiedzy z akustyki bez żadnych definicji i tłumaczeń.

Przy okazji gotowania obiadu:
Dziecko wsypuje makaron do szklanego słoiczka, metalowej puszki, plastikowego pojemnika. Potrząsać (słoik można zakręcić i obrócić do góry dnem). Każdy z pojemników brzmi inaczej.
Można:
- zapytać dziecko, co właściwie gra: czy makaron, czy pojemnik?
- zrobić koncert tymi grzechotkami.
- użyć pojemnika z drewna, pudełka tekturowego i innych materiałów.
- wrzucać do pojemników kasze, groch, fasolę, mak i inne sypkie produkty.



W dalszym ciągu w kuchni:
Do szklanego słoika wsypać koraliki (u nas plastikowe i drewniane).
Potrząsać słoikiem i słuchać dźwięków.
Dolać trochę wody, potrząsać i słuchać, jak zmienił się dźwięk (aby zapobiec rozlaniu wody operację dolewania przeprowadzaliśmy w misce).
Wreszcie wlać maksymalną ilość wody (z meniskiem wypukłym, aby w słoiku nie znalazł się żaden pęcherzyk powietrza), zakręcić. Próbować tym potrząsać i słuchać dźwięku.



W wannie - przy wieczornej kąpieli:
Słoik z koralikami zakręcić. Potrząsać, a potem wsadzić całkowicie pod wodę i próbować znowu potrząsać. Sprawdzać, czy słychać dźwięk koralików, wszak dźwięki rozchodzą się również w wodzie. (Gdy dwoje dzieci siedzi w jednej wannie wykonać zestaw koralikowo-słoikowy w dwu kopiach, bo inaczej eksperymentu nie da się przeprowadzić:)

Na spacerze:
Zwrócić uwagę na to, jak zmienia się dźwięk syreny pogotowia ratunkowego/policji/straży pożarnej gdy samochód zbliża się do nas i oddala (efekt Dopplera).
Poprosić dziecko o wskazanie źródła dźwięku, który słyszymy. Jurek najszybciej słyszy samolot i śmieciarkę i wskazuje ów kierunek, z którego pada dźwięk zawsze bezbłędnie:)
Znaleźć solidny kij i przeciągać nim po różnych płotach ze sztachetami. Najlepiej udaje się to w dzielnicach willowych, bo przy każdym domu jest inny płot, który brzmi inaczej niż poprzedni.

Zabawy bez konkretnej lokalizacji:)
Przyłożyć palce do krtani i wypowiedzieć swoje imię. Drgania krtani można wyczuć palcami.
Naciągnąć gumki na różnych pudełkach, szarpać je, usłyszeć dźwięk, zobaczyć i poczuć palcem drganie gumki. A w ogóle grac można na byle czym, co widać na zdjęciach:)
A jeszcze lepiej, gdy w domu jest jakiś instrument. U nas gitara.
Zamknąć oczy, posiedzieć chwilkę słuchając dźwięków dochodzących do nas. Spróbować je wszystkie wymienić i nazwać.
Posłuchać bicia serca, oddechów i pracy układu pokarmowego czonka rodziny przykładając ucho do piersi i brzucha.
Z zamkniętymi oczami słuchać dźwięków i zgadywać, jakie przedmioty je wydają (np. potrząsanie kluczami, gwizdanie, cięcie kartki nożyczkami, przelewanie wody, otwieranie drzwi klamką, pstrykanie długopisem, stukanie w klawiaturę komputera itpd.)
Wyjąć z szafki różne garnki i pojemniki i stworzyć domową perkusję. Nie przedłużać ze względu na sąsiadów.


Śpiewać dziecku i z dzieckiem
Czasem bawimy się w nucenie: nucimy melodie znanego nam utworu, a druga osoba ma zgadnąć, jaka to piosenka, podać tytuł lub kilka słów. A najlepiej śpiewa nam się podczas jazdy samochodem. Oraz kolędy rzecz jasna:)


Włączać bajki do słuchania, audycje radiowe dla dzieci i radio w ogóle. Wiem, że w dobie kultury obrazkowej jest to trudne dla dzieci. U nas duże wzięcie miały krótkie słuchowiska Kulfonem i Moniką (do odtworzenia on-line w Radiobajce). Zaś w blogu Akinajka Art for Kids znalazłam listę bajek do słuchania on-line. Te podobają się głównie mnie, ale się nie poddaję.
Włączanie radia przychodzi mi z trudem, bo lubię ciszę. Ale Tato nadrabia ten mój defekt, bo włącza często.

Wybrać się do filharmonii (Jurek jeszcze nie był...)

Wierzę, że warto też zwrócić uwagę na ścieżkę dźwiękową bajek o Bolku i Lolku oraz Reksiu. Tło muzyczne jest bardzo skomplikowane, często się zmieniające, dynamiczne, wykonane z udziałem bardzo różnych instrumentów. W tych bajach muzyka bardzo wpływa na emocje oglądacza, bo nie ma tu żadnych artykułowanych dźwięków, żadnych dialogów. 

Zapisać dziecko do szkoły muzycznej/ogniska muzycznego/chóru/scholi/zespołu tanecznego itpd.

Acha! I jeszcze zgadywanka z jutuba: puścić Dziecku odgłosy zwierząt, z wyłączonym monitorem oczywiście, żeby mogło zgadywać, jakie to zwierzę, bez podglądania obrazu.


sobota, 21 września 2013

Pióra

Ostatnimi czasy moja Młodzież zbiera pióra. Wybór u nas na podwórku niewielki: wróble, gołębie, wrony, sroki... No i pióra bywają najczęściej niezbyt czyste. Ale są też przecież czymś ciekawym i ładnym na dodatek, i warto trochę się nimi pozajmować.

A to piórko chyba zgubił dzięcioł duży

Pióra można kolekcjonować, a kolekcję wyeksponować na  ścianie lub na stojaku z tektury falistej, tak, jak to robiliśmy z trawami. Niestety kolekcja taka jest  (powinna być) raczej trofeum jednosezonowym, bo pióra dość szybko ulegają niszczeniu, strzępieniu i kruszeniu się.

Kolekcja piór Hani (te wbite w piankę z tworzywa sztucznego) i Jurka (przyklejone taśmą klejącą do kolorowej tekturki, a następnie do drzwi)
Jurek przykleił pióra niezbyt równo, ale za to niemalże samodzielnie. Zawisły pod trawami.

Można je obejrzeć przez lupę, a jeszcze lepiej przez mikroskop. Ostatecznie można też zajrzeć do książki, w której w bardzo dużym zbliżeniu narysowano, jak to pióro jest zbudowane. Okazuje się, że wszystkie "pasemka" pióra zaopatrzone są w specjalne haczyki, które pozwalają na następujący eksperyment: należy palcami jak najbardziej zmierzwić powierzchnię pióra. A potem można całkiem łatwo przywrócić je do stanu wyjściowego, tzn. do gładkiej lśniącej warstwy. Dzieje się to właśnie dzięki haczykom, które zaczepiają o kolejne pasma pióra. Kwestia ta dotyczy oczywiście piór konturowych, tych służących do latania.

Pióra puchowe nie mają haczyków, bo też ich funkcja jest inna. Mają grzać. Nadają się też do zabawy w dmuchanie (przydatne logopedycznie:):
a/ dmuchanie do góry (kto wyżej i kto najdłużej utrzyma swoje piórko w powietrzu)
b/ po płaskiej powierzchni (kto pierwszy dodmucha swoje piórko do mety, u nas torem dla piór był stół na całej swej długości - meta pod ścianą)
c/  przekładanie słomką do napojów piórka z jednej miseczki do drugiej - trzeba przyssać piórko do słomki, tak, jak gdyby wciągało się nią napój
d/ Wydmuchiwanie słomką, albo i bez niej, piórek z miseczki. Im wyższe krawędzie naczynia tym trudniej to zrobić. Wersja dla 2 osób: jeden wydmuchuje piórka, drugi szybko wkłada je do miseczki. Wygrywa ten, komu się udaje. Najlepiej wyznaczyć limit czasowy, np 1 minuta, bo to bardzo emocjonujące:)
e/ zdmuchiwanie piórek ze stołu, a potem zamiatanie ich na szufelkę zmiotką

Do zabawy użyliśmy kolorowych piórek kupionych w sklepie


A  w ogóle, gdy już macie te piórka, słomki i miseczki różne zabawy rodzą się spontanicznie - wpisałam tylko te, które mi utkwiły w pamięci, ale było ich więcej!

A czy pióra puchowe naprawdę grzeją można sprawdzić, jeśli się ma prawdziwą puchową pierzynę (obiekt coraz rzadziej spotykany ze względu na częste uczulenia) albo kurtkę.

Można też zanurzać pióra w różnych płynach i obserwować efekty:
a. w wodzie:  woda powinna spływać kropelkami ("jak po kaczce") i nie wsiąkać w pióro. Krople wody tworzą wypukłe półkule i kuleczki. 




b. w wodzie z płynem do mycia naczyń. U nas pióro zostało umyte mydłem przez Jurka przy okazji mycia łap po powrocie ze spaceru. Pióro takie nasiąka wodą. Detergent rozpuszcza tłustą wydzielinę gruczołu kuprowego, która chroni pióro przed zamoknięciem. Mokre pióra sklejają się ze sobą i są ciężkie - latać się z takimi nie da. 
c. w oleju - pióra skleją się. Łatwo przylgną do nich wszelkie paprochy (można spróbować zamieść chodnik "naolejowanym" piórem, od razu będzie widać efekt). Dlatego ptaki wodne, które trafiły na miejsce, gdzie z tankowca wylała się tłusta ropa naftowa, mają posklejane pióra i skrzydła, i nie mogą latać. A zatem nie mogą polować i są skazane na śmierć głodową. O ile nie zostaną wcześniej upolowane, bo i uciekać przed drapieżnikiem jest im trudniej.

PIELĘGNACJA UPIERZENIA
Czasem można obserwować ptaka siedzącego na płocie (gałęzi, latarni) i przeczesującego pióra dziobem. Ptaszek rozprowadza w ten sposób po piórach wydzielinę gruczołu kuprowego.

Ptaki pielęgnują też pióra w kąpieli piaskowej. I taka obserwacja czasem może się przytrafić: ptaki tarzające:) się w kurzu. Pył działa jak puder, a nawet papier ścierny i ułatwia usuwanie z piór pasożytów, rozmaitych żyjątek, które znalazły się na ciele ptaka, a są niepożądanymi gośćmi. Przy okazji usuwany jest też martwy naskórek, połamane fragmenty pióra itpd. Przydatna jest też kąpiel w kałuży. Ale woda spływa po piórach "jak po kaczce", a zatem kąpiel wodna raczej nie myje, a relaksuje:) Zwłaszcza w upały.

Tatuś zmontował również pióro do pisania, sprytnie nacinając dudkę i zamaczając ją w prawdziwym atramencie. Pismo było baaaardzo grube, ale to detal:)



Zerknęliśmy też na pióropusze indiańskie. Zdecydowanie najbardziej ekstremalne są pióropusze południowoamerykańskie, ale na naszą wyobraźnię działają chyba bardziej te produkowane przez Indian z prerii. Polecam archiwalne zdjęcia ze strony First People. Spojrzeliśmy w twarze prawdziwych Indian i kwestia pióropusza stała się jedną z wielu.



środa, 11 września 2013

Wrześniowe nasiona na podwórku

Nadchodzi czas nasion. Przydają się do wielu ciekawych czynności. Pod blokiem na razie znaleźliśmy takie:

Nasiona brzozy. Z daleka wygladaja jak, za przeproszeniem, czyjeś bobki. Dokładniejsze oględziny pozwalają stwierdzić, że składają się z setki małych nasionek, unoszonych i w ten sposób rozsiewanych przez wiatr. A jaka frajda przy rozwalaniu "bobka" i pomoc brzozie w rozsiewaniu:)



Nasiona sumaka. Przyobleczone w aksamitne "futerko", mile głaszczące policzek, przyjemne w dotyku.



Nasiona klonu, czyli tzw. "noski", bo do nosa się ładnie przytwierdzają (z osłonki wyjąć w tym celu nasionko, a jego wyściółka jest klejąca). Jaworowe nasiona, choć do tych z klonu pospolitego bardzo podobne, na noski się nie nadają. Za to na karmę dla plastikowego konia - owszem. Jedne i drugie latają po spirali (spuścić z góry, np. stając wcześniej na ławce, najlepiej lecą te suche, te zielone są za ciężkie).



I wreszcie coś smacznego! Orzechy włoskie pod naszym blokiem już jadalne. I jakaś wrona się na tym poznała. Łupiny brudzą palce, skorupka twarda, skórka na nasionka gorzka, ale wreszcie zwalczamy "opakowanie", a jego zawartość bardzo smaczna. Mamy nadzieję, że jutro spadną z orzecha nowe orzechy:)


A w żołędziu znalazłam tłustego robala. Podrzuciliśmy go chomikowi (żołędzia z zawartością, bez wydłubywania jej) i czekamy, co będzie i czy chomik potrafi się dostać do robala.

środa, 4 września 2013

Przyroda na cmentarzu

Cmentarze są podobne do parków. A panująca na nich atmosfera ciszy i zadumy (Małolatom biegać i krzyczeć tu nie wypada) sprzyja obserwacjom naukowym. Spacer po cmentarzu może być oczywiście lekcją historii, również tej najbliższej, rodzinnej, ale i przyrodnik znajdzie tu dla siebie ciekawe rzeczy. Spacerujemy zatem z naszym nowo narodzonym Młodym również po cmentarzu...


W pierwszym rzędzie warto zwrócić uwagę na rośliny - zwłaszcza bluszcze. Przy bliższych oględzinach zauważamy, że są solidnie przytwierdzone do obiektu, po którym się pną i wcale nie jest łatwo je oderwać, zwłaszcza, gdy powierzchnia jest chropowata. Spróbujcie troszeczkę oderwać. Wcale nie jest to łatwe.

A skąd zielony kolor na rzeźbach i pomnikach? To glony. A więc myli się ten, kto chciałby je spotykać wyłącznie w jeziorze. Na starych pomnikach zadamawiają się też mchy czy porosty (a jest to, dla przypomnienia,  "zlepek" glonu z grzybem, będący efektem ścisłej symbiozy tych dwóch organizmów).

Szczególnie lubię cmentarze jesienne, gdy można podziwiać całą gamę rozmaitych gatunków chryzantem, często bardzo rzadkich czy kosztownych. Ale i w pozostałych porach roku często trafiają się na piękne rośliny.

Na cmentarzach mamy też okazję nauczyć się rozpoznawać kilka rodzajów kamieni: granity, bazalty, piaskowce, marmury... I to w różnych, często bardzo pięknych odmianach. Jurek szczególnie lubi też kamyczki-żwirki wysypywane dookoła mogił. Zdarzyło mu się zabrać kilka szczególnie ciekawych egzemplarzy ze sobą. Można również zobaczyć efekty niszczenia kamienia pod wpływem roślin czy wody (w geografii zwie się to wietrzeniem skały). Gdy do szczeliny w kamieniu dostanie się woda i zamarznie - może rozsadzić skałę, podobnie działają korzenie roślin. Szczególnie często widać to na starych, mniej zadbanych cmentarzach. Do takich obserwacji świetny jest Cmentarz Żydowski przy ul. Ślężnej we Wrocławiu. Szczególnie go polecam  - jest to obecnie obiekt muzealny, zatem trzeba się zaopatrzyć w bilety, ale warto. Ze względu na marmury, na ciekawe rośliny i tajemniczą aurę, która tam panuje. No i sporo tam cienia, bo żaden szalony "pielęgniarz" zieleni miejskiej nie przycina drzew ponad miarę. Bardzo ciekawe są też historie ludzi, którzy są tam pochowani, a którzy tworzyli przedwojenną elitę miasta, czy nawet Europy.

Ciekawe są też cmentarze wojskowe. Kwatery, jak to w wojsku bywa, leżą w ścisłym porządku i często przy wejściu na taki cmentarz można zobaczyć plan całego założenia. Niedawno właśnie oglądaliśmy cmentarz żołnierzy radzieckich w Kluczborku i jego plan. Razem z Hanią ustaliłyśmy miejsce, gdzie stoimy, gdzie jest główna alejka i wielki pomnik-pamiątka oraz kwatera wybitnego bohatera poległego przy zdobywaniu miasta. Na cmentarzu pachniało macierzanką i gałęzie brzóz powiewały na wietrze. Było naprawdę cicho. I dzieci zrobiły się bardzo ciche (co takie częste nie jest).


Udało nam się też wypompować wodę ze studni (ćwicząc mięśnie przy pompowaniu). Potem podlaliśmy komuś kwiatki na grobie, bo dzień był upalny.



No i sama lektura tablic nagrobnych. Duże, wyraźne litery sprzyjają nauce czytania. Zwłaszcza, że na początku zawsze widnieje imię zmarłego, a więc wyraz znany najczęściej dziecku ze słyszenia (chyba, że imię jest rzadkie). A jak Młody Człowiek jest bardziej zaawansowany w liczeniu może sobie poćwiczyć liczenie i sprawdzić ile lat dany człowiek lat przeżył.