środa, 24 października 2018

Szklanka wody

Prosta rzecz, a cieszy. Wystarczy nalać sobie wody do szklanki i wetknąć w nią łyżeczkę. A potem patrzeć z różnych stron i zastanawiać się, jak to jest możliwe, że ta łyżeczka uległa w wodzie czarom.




Wygląda mianowicie, jakby ją ktoś w miejscu styku wody z powietrzem przeciął i przesunął. Bokiem świadomości można przyjąć do wiadomości tłumaczenie rodzicielki, że woda inaczej załamuje światło niż powietrze. No bo ma inną gęstość i więcej cząsteczek w tej samej objętości.

Warto zwrócić dodatkowo uwagę na fakt, że woda działa jak lupa. Widać to nawet w szklance z łyżeczką, ale nasza Młodzież jeszcze raz sobie tę lupkę zrobiła wkładając różne drobne przedmioty do małego szklanego słoiczka i zalewając je wodą. A one... napęczniały jakoś:)




A tu świeże zioła (jeszcze wakacyjne) w dzbanku z wodą. Gdy sobie tak postały w tej lupie dobę - lupę się wypijało:)

Przetestowaliśmy jeszcze jeden sposób na powiększanie wodą, który widziałam onegdaj na czyimś blogu. Trzeba mianowicie w tekturce wyciąć dziurkę, podkleić ją przezroczystym woreczkiem foliowym od spodu, a z wierzchu umieścić na woreczku kroplę wody. Następnie zbliżać "lupę" do literek.

Na poniższych zdjęciach jest już kropelka wody. Powiększenie jest nieznaczne, ale jest! Na drugim ujęciu jest to widoczne raczej jako zniekształcenie.


sobota, 20 października 2018

Idąc aleją dębową...

... zbiera się żołędzie. Kasztany są bardziej popularne wśród małoletniej młodzieży, ale i z żołędzi da się wiele wykrzesać.



1. Robiliśmy zawody, kto rzuci dalej.

2. Kto rzuci wyżej?

3. Można stworzyć kolekcję najdziwniejszych żołędzi. Trafiają się bardzo rozmaite: podłużne i wąskie, kształtem zbliżone do gruszki, o normalnych proporcjach, ale szczególnie duże lub wyjątkowo malutkie. A jeszcze lepiej, gdy trafią się różne gatunki.



4. A właściwie dlaczego wszyscy zbierają żołędzie? Warto zbierać "czapeczki" żołędziowe. One też są piękne i bardzo rozmaite. A jak już mamy sporą ich kolekcję trzeba zastanowić się do czego można by ich użyć.
Poza tym oglądając czapeczkę możemy łatwo stwierdzić, czy mamy do czynienia z dębem szypułkowym (czapeczka z ogonkiem, czasem bardzo długim) czy z bezszypułkowym (szypułki oczywiście brak). Dęby te odróżnia się również oglądając liście.
Dla przypomnienia:
Liście dębu szypułkowego mają bardzo krótki ogonek liściowy, a u nasady blaszka liściowa posiada charakterystyczne "uszka". U bezszypułkowego "uszek brak". Można też porównywać "unerwienie" liści, które de facto nie jest unerwieniem, lecz wiązką przewodzącą. U dębu bezszypułkowego "nerwy" dochodzą tylko do końców klap liścia, a u szypułkowego - również do wcięć. 



5. Wiecie, że mąka żołędziowa ma sporo wartości odżywczych? Zawiera magnez, potas, dużo białka i jednonienasycone kwasy tłuszczowe. Glutenu brak. Oczy na ten fakt otworzył nam Ojciec rodu zapowiadając, że mąki żołędziowej dołoży do chleba, który wypieka na domowe potrzeby. Tradycyjnie uraczył nas kawą żołędziową, która w tym roku w wersji nieprażonej (czyli to właściwie mąka) przewyższa tę prażoną (smakuje maślano, bardzo smacznie)
Znalazłam też inspirujące przepisy na specjały z żołędzi. Możliwości jest dużo - sami zobaczcie.
U nas dopiero początki, wyszło nam nawet coś, co wygląda jak brownie (z patelni, dodajmy). Eksperymenty trwają.

6. W haninym przedszkolu co roku dzieci zbierały żołędzie dla dzików w zoo. Bardzo to ładna idea, w przedszkolu chłopców się jej nie kultywuje, a szkoda. Za to utrwaliła nam się wiedza, że nasze dziki lubią tylko nasze żołędzie, tzn. z dębu szypułkowego i bezszypułkowego, a żołędzi z innych dębów (np. popularnego u nas dębu czerwonego, czy błotnego pochodzących z Ameryki Północnej) - w żadnym wypadku nie jadają.

7. Liście Jurek zbiera w tym roku do swojego zielnika. Grube książki spoczywają na podłodze dociskając rozmaite liście, w tym z różnych dębów. Sama jestem ciekawa, jak mu ten zielnik wyjdzie. Zostałam wykorzystana jedynie do wykonania prowizorycznej okładki, która ma naśladować okładkę z zielnika zmontowanego przeze mnie kilka lat temu.




czwartek, 11 października 2018

Oczywiste zalety posiadania kota (w butach)

Mamy go. Ale nie cały jest nasz, bo to indywidualista. Daje się głaskać, pięknie mruczy, bawi się łaskawie. Gdy się boi - chowa się w szafie z butami, gdzie zrobiliśmy mu legowisko.



Rocky dotarł do nas, jako kot po przejściach, znaleziony w piwnicy, którego jakoś nikt nie chciał zaadoptować. Osiągnął zatem wiek mniej więcej trzech lat spędzając większość tego czasu w szafie, gnębiony przez kocice o trudnym charakterze. Zatem gdy podjęliśmy decyzję, że chcemy kota Pies w Swetrze naraił(a) nam Rocky`ego wystawiając nam chwalebną opinię (że jesteśmy spokojnym domem, że oddaje się do nas kota w dobre ręce itd.). Uwierzono Psu w Swetrze i kot przybył do nas z końcem sierpnia.

Najpierw siedział w tapczanie. W nocy przenosił się do szafy z butami. W upały wolał szafę w pokoju Jacka. Przetestował też szafę Hani i Jurka (więcej szaf u nas nie ma). Chodziło jednak o to, żeby zobaczył świat poza szafą.

Kot w szafie (bardzo zainteresowany tym, co poza szafą:)


Nieoczekiwanie awansowaliśmy na dom terapeutyczny, przywracający kota otoczeniu:) Okazało się też, że i nas kot zmienia. Młodzież jest dość empatyczna, ale przy Rockym mają okazję pogłębić w sobie wrażliwość na czworonożnego bliźniego.
Już drugiego dnia pobytu kota u nas Jacek zaczął spędzać czas w szafie. Kotu podtykaliśmy do szafy chrupki i wodę. Młodzież nosiła za kotem kuwetę (pod tę szafę, którą kot akurat sobie wybrał). Wszyscy spędzali długie chwile przy szafie głaszcząc i mówiąc do kota.

Potem był etap wychodzenia. Tzn. trzeba było po kota do szafy przyjść, zagadać, pogłaskać i wtedy wychodził sam i trochę z nami był. Najlepiej maksymalnie z dwójką ludzi, a z czasem jakoś przełknął, że jest nas pięcioro. Jednak w dalszym ciągu szafa była dla niego podstawowym lokum.

Z czasem szafy popadły w niełaskę. Miło jest spać na tapczanie. A jeszcze milej na łóżku Hani przykrytym białym prześcieradełkiem, które koty tak lubią. Właścicielka tapczanu może położyć się z brzegu. Kot wyleguje się też na biurku (klawiaturze). Lubi zaglądać przez okno. Wygodnie jest też na regałach. Ojciec rodu obiecał kotu półeczki jeszcze wyżej, przymocowane do ściany.
 
Trochę lektury na ulubionym tapczanie
Tymczasem kot realizuje swoje hobby niżej. Hobby kota polega na tym, żeby sobie otworzyć samodzielnie szafkę lub szufladkę i wyciągnąć jej zawartość na zewnątrz.




Obecnie pracujemy nad możliwością głaskania kota siedzącego głaskającemu na kolanach. Wydaje się, że siedzenie człowiekowi na kolanach jest dla naszego kota opcją zupełnie nieznaną. Głaskanie - tak, ale żeby na kolanach?

Tatuś zrobił własnoręcznie drapak dla kota. Drapak został uroczyście powieszony w teoretycznie dobrym miejscu i wysmarowany kocimiętką dla zachęty. Wszyscy już po nim drapaliśmy, bo trzeba było pokazać kotu, do czego to służy. Kot poocierał się trochę o drapak, a pazury strzępi z zapałem na tapczanie.

Sprzedam dobry drapak. Ręczna robota. Cena niewygórowana.

Mamy też nowe kwiaty doniczkowe: owies (stale dosiewany w nowych pojemnikach) i papirus, które kot lubi skubać. Wiele innych wydaliśmy do szkoły, bo zajmują miejsce na parapecie, którego kot przecież bardzo potrzebuje.



Z podziwem patrzę na moją Córkę, która o poranku, bez zająknienia zmienia żwirek w kuwetce i zastanawiam się po cichu na jak długi czas wystarczy jej jeszcze tego zapału.

Dotarły w nasze ręce również reklamy kociego jedzenia, a tam tak poetyckie teksty, że można zgłodnieć od samej lektury. Wprost czuję, jak budzi się we mnie zew drapieżnika, bo któż by się oparł mięsu z bizona żrącego wonną trawę z prerii? A Hania po licznych lekturach na temat kotów, oświadczyła nam, że większość kocich karm jest niezdrowa, bo zawierają za dużo zbóż, a nasz kot musi się zdrowo odżywiać. Cóż z tego? Kot się nie poznał na czipsach wołowych, 100% mięcha, na które poszła gotówka z własnych zasobów dziecięcych. Cielęciną też wzgardził, choć lubi wołowe gulaszowe z Biedry oraz wysokozbożowe smaczki za psi grosz.
Miałam też nadzieję, że przy okazji Młodzież podje trochę częściej wątróbki (kupujemy dla nas i dla kota), albo wołowiny, bo walczymy z anemią, ale niestety. To były takie mamusine marzenia...

Testujemy też na kocie inne przekąski.
Masełko? Owszem.
Serek "Mój Ulubiony"? Nie, raczej nie.
Indyk mielony? No, ostatecznie.
Żółtko? Troszeczkę, żeby nam nie robić przykrości.

Przypomniały mi się koty z gospodarstwa na obrzeżach Puszczy Noteckiej, które poznaliśmy latem. Z zapałem biegły do jedynego(?) posiłku w ciągu dnia, który dostawały od człowieka. Było to mleko prosto od szczęśliwej krowy. Resztę musiały sobie upolować.


Jakiż kontrast z naszym szafowym mieszczuchem! Za to mają wolność, o której on nawet nie ma pojęcia.Czasem tylko wybiera się na chwilę na korytarz, ale nie jest tam zachęcająco, bo naprzeciwko mieszka pies. Jeszcze się nie spotkali...

O dziecinnych zabawach z kotem - innym razem:)