poniedziałek, 29 listopada 2010

Uwierz zmysłom

Przeciętny śmiertelnik posługuje się na co dzień pięcioma zmysłami. Wzrok odgrywa tu bardzo dużą rolę. A gdyby tak postawić na pozostałe zmysły?

Zasłońmy dziecku oczy szalikiem. Niech spróbuje rozpoznać, jaki przedmiot podajemy mu do ręki. Zacznijmy od łatwych przedmiotów, czyli takich, których Maluch używa na co dzień, np. kredek, maskotek, szczoteczki do zębów itd. Stopniujmy trudność podając do łapki przedmioty, których używa rzadziej lub może jeszcze nie miało w ręku, np. żarówkę, dziadka do orzechów, śrubokręt. Przy okazji można się zorientować w zasobie słownictwa Badacza. Starajmy się unikać rzeczy ostrych lub łatwo ulegających zniszczeniu.

Gdy dziecko ma problem z nazwą zapytajmy do czego służy dany przedmiot.

W niektórych wypadkach, np. przy odróżnianiu cytryny od pomarańczy przydatny może być zapach obiektu. Tu mogą pojawić się 2 dodatkowe warianty zabawy: rozpoznawanie po zapachu, a w wersji dla niejadków - rozpoznawanie po smaku. Pamiętajmy jednak, aby zbytnio nie mieszać produktów spożywczych - ograniczmy się np. do owoców i warzyw w jednym podejściu.



Wieczorna wersja to zabawa z cieniem. Trzeba zaopatrzyć się w dobrą latarkę lub lampkę nocną i zgasić światło. Dziecko patrzy na oświetloną ścianę, a my za jego plecami pokazujemy przedmioty rzucające cień. Musimy zaznaczyć, że dziecko nie może się odwracać.  Na podstawie cienia maluch odgaduje nazwy przedmiotów. Gdy któryś z nich sprawia mu trudność trzeba nim troszkę pokręcić, aby można było zobaczyć cień obiektu z różnych stron. Kolejnym ułatwieniem jest wydanie dźwięku, np. postukanie w obiekt, czy zaszeleszczenie nim, jak to zrobiłam w przypadku zagadkowej dla Hanki paczki chusteczek higienicznych.



Moje dziecko zechciało następnie przetestować mnie i ja musiałam zgadywać, cóż to za cienie widzę na ścianie. Propozycje były dosyć monotematyczne (przegląd wszystkich pluszaków), co nie oznacza, że dla mnie łatwe :)

Aż się chciało mieć wosk pod ręką, zwłaszcza, że Andrzejki za pasem...
Wczesna Edukacja Antka i Kuby

czwartek, 25 listopada 2010

Gra w kolory - odcinek trzeci

Znalazłam opis jeszcze jednego doświadczenia z wywarem z czerwonej kapusty w roli głównej (choć można użyć też innego barwnika). W naszym wykonaniu zabawa ta poszła oczywiście własnym torem, ale ogólne założenia zostały zrealizowane.

Należy przygotować i kolejno wykonywać następujące czynności:
- jeden litrowy słoik pełen zimnej wody (można wyziębić w lodówce)
- 5 kostek lodu, które wrzucamy do wody, aby dodatkowo ją ochłodzić
- drugi litrowy słoik, pusty
- mały słoiczek (np. po koncentracie pomidorowym), do którego wlewamy gorący wywar z kapusty (po brzegi)
- folię aluminiową, której używamy do zamknięcia małego słoiczka z wywarem oraz gumkę, która tę folię dodatkowo przytrzymuje.



Gdy już przygotujemy mały słoiczek, wkładamy go do pustego litrowego słoika (trudne zadanie, nawet dla Rodziców z wąskimi palcami, może się troszkę wywaru przesączyć na zewnątrz przy przechylaniu słoiczka i tym się nie przejmujemy), zalewamy bardzo zimną wodą, z której uprzednio wyjęliśmy lód. Do pełna.


Odciągamy uwagę dziecka zafascynowanego kostkami lodu i kierujemy ją na słoik.

Teraz dziecko używając zaostrzonego ołówka robi dziurę w folii aluminiowej okrywającej mały słoiczek. Następuje clou programu, a mianowicie kolorowy wywar zaczyna wydobywać się do wody w dużym słoju niczym znaki dymne puszczane przez Indian - takie pulsujące kółeczka. Wygląda to ciekawie.



Dziecko poświęca temu widokowi zaledwie chwilę, ponownie kierując ją w stronę topniejących kostek lodu leżących nieopodal w miseczce. W tym momencie proponujemy wykonanie drugiej dziury w folii aluminiowej, co dziecko przyjmuje z entuzjazmem.

Efekt: kolorowy wywar wypływa tylko z jednej dziurki. Drugą dziurką zimna woda wpływa do słoiczka.

Dziecko z własnej inicjatywy wykonuje kolejną dziurę (barwnik wypływa już dwoma otworami i tworzy piękne fioletowe kłęby w górze zimnego słoja). Kolejne dziury wykonane z entuzjazmem doprowadzają do zabarwienia całej wody w dużym słoju na fioletowo.



W tym momencie dziecko wrzuca radośnie lód do wody, miesza ołówkiem ze szczątkami pływającej folii i domaga się soku z cytryny w celu zabarwienia całości na różowo. Wkłada mały słoik pełen różowego koloru do dużego słoika pełnego fioletu. Następnie wkłada pusty mały słoiczek do dużego słoja z wodą i dziwi się, że nie tonie (znajdujący się w małym słoiczku pęcherz powietrza uniemożliwia mu pójście na dno, mały słoik pływa w dużym). Następuje lizanie kostek lodu i domaganie się dodatkowych kostek. Reszta jest milczeniem. Postępowanie dorosłego: jak przy dwóch poprzednich zabawach z wyciągiem z kapusty.

wtorek, 23 listopada 2010

Przyroda na 6

Od dzisiaj zmiany.
Uczniów szkoły podstawowej, a także ich Nauczycieli, zapraszam na nową stronkę Przyroda na 6, gdzie znajdą opis obserwacji i eksperymentów przeznaczonych dokładnie dla nich, z dodatkowymi zadaniami i ciekawostkami. Są one dostosowane do możliwości i umiejętności uczniów klas 4-6 polskiej szkoły podstawowej i jak najbardziej zgodne z podstawą programową. Dość często będą to też zadania wychodzące poza podstawę, dla uczniów szczególnie zainteresowanych przyrodą.
Frajda Przyrodnika pokaże Szanownym Czytelnikom zadania, które udało mi się zrealizować z moją córką Hanią, 4-letnią przedszkolaczką. Wierzę, że pokazane tu zajęcia będą natchnieniem dla Rodziców, którzy mają ochotę pobawić się ze swoimi dziećmi, szczególnie wtedy, gdy brzydka pogoda czy choroba dziecka zatrzymuje nas w domu. Oczywiście pokażemy też ciekawe zajęcia na świeżym powietrzu, bo dla Przedszkolaka-Przyrodnika to właśnie wycieczki i spacery oraz zdobywane wtedy doświadczenia, są największą frajdą.
Serdecznie zapraszam do oglądania, czytania, wykorzystywania, kopiowania i krytykowania.

poniedziałek, 22 listopada 2010

Gra w kolory - odsłona druga

Na wniosek Hani powtórzyliśmy zabawę w kolory, w troszkę innej wersji.

Należy wziąć 3 kieliszki z wodą. Do pierwszego nie dodajemy nic, do drugiego - wsypujemy sodę oczyszczoną (mieszać), do trzeciego wyciskamy trochę soku z cytryny (wymieszać).



Następnie do każdego z kieliszków dodajemy wywaru z liści czerwonej kapusty, oczywiście mieszamy.



Posłużyłyśmy się plastikową rurką do napojów, jak pipetą: rurkę wkładamy do wywaru kapuścianego, jej wylot zatykamy palcem, wyjmujemy rurkę z wywaru nie odsuwając palca.  Odsuwamy go z rurki, gdy znajdzie się ona  np. nad wodą z sodą, wtedy wywar z rurki spływa do kieliszka.


Przyznam, że dla czterolatki najtrudniejsze było właściwe chwycenie rurki kciukiem i palcem środkowym, a zatkanie jej palcem wskazującym. Poświęciłyśmy na to dłuższą chwilę, aż się udało. W późniejszych mieszaniach zdecydowałyśmy się jednak na łatwiejsze przelewanie łyżeczką.

Oczywiście - im więcej wywaru z kapusty - tym ciemniejsze kolory, tym więcej mieszania i ścianki kieliszków wypaprane mocniej.


Do kolejnego zadania potrzeba 2 kieliszków: jeden  (suchy!) zawiera sodę oczyszczoną, zaś drugi - sok z cytryny. Dziecko wlewa sok do sody i tworzy się ładna piana z wydzielającego się dwutlenku węgla. Pianę można porozlewać do innych kieliszków i zafarbować ją na rozmaite kolory.


A potem nastąpiło radosne mieszanie wszystkiego ze wszystkim, tak, jak poprzednio. Ubranko do prania. Stół i podłoga w okolicy do wytarcia.

czwartek, 18 listopada 2010

Gra w kolory

Tę zabawę można uskutecznić, przy okazji produkcji sałatki z czerwonej kapusty. Woda po gotowaniu kapusty, ciemnofioletowa z natury swej, świetnie się do tego nadaje.

Dziecko należy zabezpieczyć fartuszkiem, zaś stół i okolice wyposażyć w ściereczki.

Do szklanych pojemników (my miałyśmy kieliszki...) wlać odrobinę soku z kapusty, dać dziecku do ręki małą łyżeczkę lub patyczek i pozwolić dosypywać do nich różne substancje. Dobrze jest postawić szkło na białej kartce papieru, jeśli stół jest ciemny - wtedy pięknie widać zmiany kolorów.  

Kwasek cytrynowy (lub sok z cytryny) da nam kolor czerwony.  

 
Soda oczyszczona - zabarwi całość na kolor zielonawy.


 Zależnie od tego, ile wsypiemy proszku, intensywność koloru będzie się zmieniała. Można zacząć od szczypty. Zabawa w dosypywanie i mieszanie jest świetna! Barwa roztworów zmienia się na skutek zmian odczynu, podobnie jak w czarnej herbacie - ona też staje się jaśniejsza po wciśnięciu kwaśnej cytryny.

W którymś momencie dziecku przychodzi do głowy, aby wlać czerwony roztwór do zielonego - kolor oczywiście się zmienia, ale najfajniejszą rzeczą jest piana! Zależnie od stężenia roztworu bywa mniejsza lub większa, a pieniąc się syczy... oczywiście następuje tu reakcja chemiczna między kwaskiem cytrynowym a sodą oczyszczoną, zaś wydzielający się w niej dwutlenek węgla powoduje pienienie się roztworu.

Aparat fotograficzny litościwie odmówił nam współpracy - może to i lepiej, gdyż nie uwiecznił WIELKIEGO MIESZANIA wszystkiego ze wszystkim. Hania zabawiała się właściwie sama, ja tylko pilnowałam, żeby nadmiar cieczy nie zalał podłogi kuchennej...

wtorek, 16 listopada 2010

Ptaki nad Odrą

Wiosenna pogoda listopadowej niedzieli zachęciła nas do spaceru. Wybraliśmy się nad Odrę z myślą o dokarmieniu ptaków. Spotkaliśmy wielu wrocławian wiedzionych tym samych natchnieniem. Ptactwo zatem jest nażarte do granic wytrzymałości. Szczęśliwie jest to miejsce, gdzie ptaki są karmione stale - jak rok długi i szeroki. To bardzo ważne, bo szybko przyzwyczajają się do miejsca karmienia i wytrwale poszukują pożywienia tam, gdzie już je wcześniej dostały.
Poniżej fotografie z zeszłorocznego karmienia zimowego (tym razem zapomnieliśmy aparatu...). Przy okazji można się wyszkolić w rozpoznawaniu kilku podstawowych gatunków. Oczywiście dziecko nie od razu łapie nazwy. Nasze bez wątpienia zaczęło odróżniać kaczkę krzyżówkę-chłopca ze względu na piękne upierzenie.






piątek, 12 listopada 2010

Koń i dżdżownica

Przy okazji obchodów Święta Niepodległości byliśmy na Hubertusie.
Nie mamy niestety skali porównawczej ze Służewcem, ale Wrocławski Tor Wyścigów Konnych to miejsce ze wszech miar ciekawe dla przedszkolaka. Można tam np. nakarmić konia marchewką - brawo dla tej Mamy, która przewidująco zabrała ze sobą marchew, a jej grzeczna córka poczęstowała nią Hanię. Dzięki temu i Hania mogła częstować konia...


W oczekiwaniu na zwycięzców tegorocznych zmagań z lisem warto było pooglądać popisy koni i psów, wspaniale wyszkolonych przez ich opiekunów.

Na Partynicach można też przejechać się bryczką, a latem, przy okazji rozmaitych imprez Maluch może też być oprowadzony na koniu, z czego korzystamy za każdym razem.

W drodze powrotnej spotkaliśmy dżdżownicę - rosówkę. Nie każdy przedszkolak weźmie ją do ręki (nasza przedszkolaczka też nie bierze), a jak wiem z praktyki szkolnej - wielu uczniów również się do tego nie kwapi. Dżdżownica wzbudza wręcz sporo negatywnych emocji. Uważam jednak, że warto pokazać dziecku z bliska tego ze wszech miar pożytecznego "robala". Poobserwować, jak się porusza i jak sprawnie wwierca się w ziemię. Bez zaznaczania, że jest to coś brzydkiego czy obrzydliwego. W szkole padają też pytania o zdolność dżdżownicy do regeneracji - "naukowo" nastawieni uczniowie pragnęliby eksponat pokroić na kawałki, aby przekonać się, czy z każdego z nich wyrośnie nowe zwierzę... Brrr... cóż za straszliwy pomysł, a jednak powraca niezmiennie w każdym roczniku, któremu przynoszę dżdżownicę na lekcję. (Gwoli wyjaśnienia: dżdżownica rzeczywiście ma dużą zdolność regeneracji, jest w stanie odtworzyć nawet połowę ciała, ale nie wtedy, gdy jest pokrojona w dzwonka). Warto tu zaznaczyć, że dżdżownica nie ma strun głosowych i nie wytwarza łez, a więc nie może płakać i krzyczeć. Umyślne dręczenie zwierzęcia zasługuje na potępienie, nieważne, czy ma ciało pokryte śluzem, czy futerkiem. Zapewne wędkarze mieliby inny pogląd na tę kwestię. Zakładam jednak, że w ich przypadku nie jest to "umyślne dręczenie", tylko środek do złowienia ryby drapieżnej. No i wybaczam wędkarzom... :)

Rozmawiałyśmy potem z Hanią o tym, czym się różnią koń i dżdżownica. Z tym nie miała problemów. A jakie mają cechy wspólne? Dziecko powiedziało, że oba się ruszają i oba robią kupę. Myślę, że to sporo, jak na czterolatkę.

Ciekawostki z życia dżdżownic znajdziecie też w Przyrodzie na 6.

wtorek, 9 listopada 2010

Lilia wodna - ćwiczenie cierpliwości

Tak naprawdę lilia wodna to nenufar albo grzybień biały (Nymphaea alba L.).



Zrobiłyśmy sobie własną lilię wodną na potrzeby mrocznego popołudnia listopadowego.
Na kartce papieru odrysowałyśmy kółko od kubka na kredki.

 
Następnie dorysowałyśmy mu płatki i pięknie pomalowałyśmy.


 Potem Hania wycięła lilię swoimi nożyczkami z okrągłymi czubkami (można dziecku trochę w tym pomóc, zwłaszcza, gdy ma jeszcze niewielkie umiejętności manualne. Nasze znajome dzieci bardzo jednak lubią ciąć cokolwiek, więc warto dziecku pozwolić na tę czynność, kwestię dokładności odkładając na bok).


 Następnie zagięłyśmy płatki liliowe do środka - powstał płaski "pączek", który Hania umieściła na środku głębokiego talerza z wodą. Teraz nastąpił moment ćwiczenia cierpliwości, trudny dla wielu Maluchów. Należy czekać przez chwilę i obserwować, co będzie się działo z naszym kwiatem. A dzieję się to:

 

Można czas oczekiwania urozmaicić popychaniem lilii palcem - ładnie sobie pływała, co nie przeszkadzało jej rozwijać się systematycznie.
Starszym eksperymentatorom należy się wyjaśnienie, dlaczego tak się dzieje: Otóż papier składa się z malutkich włókienek rozmieszczonych w nim nieregularnie. Owe włókienka pochłaniają wodę i pod jej wpływem pęcznieją, co szczególnie zmienia papier w miejscu zgięcia - dlatego liliowe płatki rozchylają się na boki.
Po takim wstępie Hania nabrała ochoty na inne doświadczenia z wodą, ale o tym innym razem...

niedziela, 7 listopada 2010

Długi deszczowy dzień

Co może robić małoletni przyrodnik mieszkający w bloku, w dużym mieście, gdy przez cały dzień pada deszcz?

1. Nie jesteśmy z cukru. Należy włożyć kaptur i kalosze i mimo wszystko zrobić sobie mały spacer. Cytat z czterolatki: "Jaka fajna kałuża! I jakie fajne błotko! Mój patyk z błotkiem pływa w tej kałuży!" Należy zapomnieć o czystych rękawach w kurtce, a spodnie wpuścić do butów. Obserwowałyśmy, jak rozmaicie może układać się woda w kałuży, kiedy się w nią wskoczy lub wlezie i jak ładnie się rozpryskuje :) Spotkałyśmy też znajomych właścicieli psów na spacerze.


2. Po powrocie ze spaceru należy wzmocnić odporność organizmu zaopatrując go w witaminę C i inne, jeśli się trafią. Proponujemy koktajl:
truskawki mrożone (witamina C!) lub inne zamrożone owoce jagodowe, które znajdą sie w zamrażalniku
jogurt naturalny (pożyteczne bakterie, łatwo przyswajalne białko)
zarodki pszenne (fosfor, magnez, żelazo, cynk, witaminy B1, B6, E)
cukier ("biała śmierć") lub miód (o wiele lepszy, skład witamin i soli mineralnych zależny od rodzaju miodu)
Proporcje wedle uznania. Zmiksować i wypić.


3. Następnie przyszło nam do głowy, aby zwalczyć kurz na kolekcji zielonych butelek z ostatniej półki i w ten sposób pozbyć się roztoczy.



4. Potem przypomniałyśmy sobie o sikorach i innych ptakach zza okna i zrobiłyśmy im szyszki-zakąski.


Między łuski szyszki włożyłyśmy smalec, w który wcisnęłyśmy nasiona dyni, słonecznika i pszenicy. Teraz zastanawiamy się, w jaki sposób powiesić je na gałęziach drzewa za oknem. Szkopuł w tym, że to wysokość 2. piętra, a zatem jeśli chcemy obserwować ptaki przez okno nie jesteśmy w stanie dosięgnąć ich z dołu. Planujemy wykorzystać do wieszania wędkę...


Tutaj i tutaj znalazłam krótkie filmy, które pokazują, w jaki sposób można jeszcze przygotować karmę dla ptaków na zimę i dokarmiać je tak, aby im pomóc przerwać zimowe chłody.

środa, 3 listopada 2010

Pomóż zwierzętom przetrwać zimę

Październik był miesiącem dobroci dla zwierząt. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby każdy miesiąc takim był, szczególnie jeśli jest to miesiąc jesienny lub zimowy.
Jak wynika z naszych obserwacji sikory bogatki bardziej lubią łój wołowy od słoniny wieprzowej.


Warto zajrzeć do książki - przewodnika z pospolitymi ptakami Polski i ustalić, jakaż to sikora przylatuje do naszego tłuszczyku na balkonie. Gdyby był to balkon pod lasem można się spodziewać i innych gatunków tych wdzięcznych ptaszków.

Jeśli ktoś ma ogródek działkowy może natomiast spotkać takich oto gości:



Nie zapominajmy o nich, szczególnie zimą. W czasie mrozów pusty żołądek może okazać się przysłowiowym "gwoździem do trumny" dla kotów, które przecież tępią szkodniki i miło mruczą przy głaskaniu. Dzikie koty ogródkowe rzadko pozwalają się głaskać, ale są wdzięczne za każdy kęs.
Zaś mieszkańcy bloków i kamienic powinni zadbać o uchylenie okienka piwnicznego w czasie chłodów. Administracja naszej Spółdzielni Mieszkaniowej zadbała o osiedlowe koty wstawiając dla nich specjalne okienka z klapką.
Ciekawa jestem czy moi Uczniowie i w tym roku postanowią zbierać rzeczy potrzebne zwierzakom ze Schroniska Dla Bezdomnych Zwierząt we Wrocławiu?  Na stronie schroniska znalazłam APEL: 

Potrzebujemy pilnie czarno-białych gazet
do klatek dla kotów. Bardzo nam ich tu brakuje.

No proszę - w jakże pożyteczny sposób można wykorzystać surowce wtórne!