czwartek, 22 kwietnia 2021

Sprzątanie na spacerze

Spacery po najbliższej okolicy nie wywołują w nas wielkich śmieciowych emocji. W niektórych miejscach jest po prostu czysto. W innych jest tak samo, jak zawsze, ale w chwili refleksji pomyślałam, że nie reaguję, bo się przyzwyczaiłam. Za to gdy wyjeżdża się poza miasto, na łono natury i chce się napawać pięknem przyrody - jest okropnie.

 


Właściwie od razu widać, co pijają mieszkańcy najbliższej okolicy. Zestaw butelek i puszek po rozmaitych płynach jest najobfitszy. Opakowania po słodyczach, czy innym jedzeniu są rzadsze. Osobną grupę śmieci stanowią te, które ktoś wywiózł na łono natury celowo. Opony są standardem, zdemolowana lodówka trafia się co jakiś czas (a w pobliżu gniazdo raniuszka i raniuszek - mój pierwszy w życiu na żywo!). Plastik górą, a rozkłada się 500 lat. Za to śmieci z całkiem aktualnymi datami przydatności do spożycia. Znaczy: świeżo wyrzucone. 

Ostatnio mieliśmy ze sobą rękawiczki, więc zaczęliśmy zbierać spontanicznie, choć nie mieliśmy ze sobą worków na śmieci, tylko niewielki zapas przeznaczony na zbieranie liści młodej pokrzywy. Ale jak tu zbierać pokrzywę? Tę rosnącą miedzy puszkami po piwie i oponami? Zebraliśmy chociaż trochę. W końcu gdy są tacy co śmiecą, niech będą i ci, co sprzątają

Wracaliśmy ze spaceru i każdy coś niósł. Mijaliśmy ludzi, którzy nam ładnie mówili "dzień dobry". Na pewno widzieli nasze "zbiory". Może coś im zaświta i następnym razem, tak, jak my wezmą ze sobą rękawiczki i worki. Albo przynajmniej nie zostawią butelki po mineralnej na łączce po pikniku. 

Już niedługo rośliny wypuszczą liście i śmieci nie będą się tak rzucały w oczy. Ale nich nam to nie przesłoni prawdy. One dalej tam będą. W dalszym ciągu będą stanowiły pułapki dla zwierząt. 

 


Przyjęliśmy zasadę taką: najpierw idziemy na spacer, a sprzątamy dopiero w drodze powrotnej. Segregujemy już w trakcie zbierania - osobno szklane butelki, osobno plastik z metalem. W zasadzie są miejsca, gdzie nie trzeba się tym przejmować, bo wszystko jest plastikowe. Nie pozwalam zbierać nic z ostrymi krawędziami (na strzykawki z igłą jeszcze nie trafiliśmy...). 

Gdy już donieśliśmy do auta ten cały śmietnik obejrzeliśmy się za siebie, a tam tabliczki:



Acha, więc to był obszar szczególnej ochrony przyrody? Monitorowany? Wziąwszy pod uwagę ten śmietnik - chyba jest za rzadko monitorowany i jakoś nie za bardzo chroniony. I to też jest bardzo smutne. Podobnie jak sygnały od znajomych, którzy zadzwonili na policję informując o hałaśliwym najeździe quadów na obszar chroniony. Zostali odesłani do straży miejskiej, a straż miejska kazała im dzwonić... na policję. A tu sezon lęgowy! Oj pojeździłabym ja takiemu stróżowi prawa pod oknem, gdy jego niemowlak zasypia. Ciekawe, jak szybko wystawiłby mi mandat? Założę się, że w dwie sekundy.

Worki do zbierania śmieci są też plastikowe, ale do czegoś zbierać trzeba. Za to ostatnio robimy zakupy w papierze. Zupełnie bezinteresownie reklamuję wrocławski sklepik "Zielona łyżeczka", w którym pakują produkty na wagę w papierowe torebki. Właściciel przywozi nam zakupy w dniu zamówienia (lub następnego dnia), bo to blisko. Już nie dźwigam kaszy, słonecznika, fasolki i rodzynek z Biedronki w plastikach. I to jest plus, prawda?

 




czwartek, 8 kwietnia 2021

Portrety gołębi

Dokarmiamy gołębie miejskie. Grzywacze widujemy na pobliskiej brzozie, ale jeszcze się nie zdobyły na to, aby zaszczycić nasz parapet, zaś sierpówki mieszkają w pewnym oddaleniu i to nielicznie. Za to miejskich ci u nas dostatek. Niektórzy stali goście mają nawet imiona...



Czarnokropek



Kubuś


Czarniuszek vel Czarek

Jak widzicie, niektóre mają już swoje imiona. Białoskrzydłek nie chce się fotografować, więc, choć rozpoznawalny, nie został utrwalony. Poza tym przybywające do nas gołębie wydają się rzeczywiście bardzo podobne do siebie nawzajem. 

Karmimy je słonecznikiem łuskanym, a gdy go zabraknie - ryżem, ostatecznie kaszą jęczmienną, którą nie za bardzo lubią. Gryczaną wręcz gardzą. Gdy nic nie ma do jedzenia na parapecie - zaglądają nam do okna i spoglądają wyczekująco, jakby chciały nas ponaglić: "No, sypnijcie coś wreszcie!" Jednak aby ukrócić rozpasanie żywieniowe ustaliłam z dziećmi, że karmią 1 raz dziennie.