sobota, 21 grudnia 2013

Piana

Z Wikipedii: "Piana -  mieszanina, w której ośrodkiem rozpraszającym jest ciecz, a fazą rozproszoną gaz. Powstawaniu piany sprzyja obecność substancji powierzchniowo czynnych (...), które zmniejszają w cieczy jej napięcie powierzchniowe, a zwiększają lepkość.'' 
Jak zrobić i użytkować pianę z Małoletnim Naukowcem? Poniżej kilka propozycji.

1. W pojemniku wymieszać na sucho kwas cytrynowy z sodą oczyszczoną w proporcji mniej więcej 1:1. A potem dolać wody. Musuje i pieni się ładnie. Stopniowo dosypywać jednego lub drugiego proszku, a podtrzymamy pienienie się i musowanie na dłużej. Można dodać barwnika.



2. Zrobić "Słoniową pastę do zębów". Do butelki, np. po Kubusiu, wlać pół szklanki wody utlenionej, dodać pół łyżki płynu do mycia naczyń. W osobnym pojemniku wymieszać suszone drożdże (1 paczuszka) z wodą (ok. 2 łyżek) i energicznym ruchem wlać do butli. Efekt fajny, choć nie tak spektakularny, jak z użyciem jodku potasu. Gdybyśmy go mieli...
Więcej szczegółów i zachęcający filmik tutaj.

Dla bezpieczeństwa kolbę z pianą umieściliśmy w misce

Jak usunąć pianę z butelki? Wylało się tylko trochę, a potem zastosowaliśmy metodę wyparcia - wlewaliśmy wody tak długo, aż wypłukała pianę. Można by dolać alkoholu, ale zrezygnowaliśmy z tego pomysłu.
Do piany można dodać farby i malować pianą! 

3. Zatkać umywalkę, wlać wodę, a pod strumień lejącej się H2O wlać płyn do kąpieli, żel pod prysznic, płyn do higieny intymnej i szampon (tyle Jurek zdążył wlać zanim go powstrzymałam przed dalszym dolewaniem). Energicznie poruszać w mieszaninie dłońmi. Przelało się górą, ale to nieistotny detal. Czynność powtarzać (do znudzenia) przy okazji kąpieli w wannie z użyciem detergentu bezpiecznego dla dzieci.



4. Bardzo podobało mi się użycie pianki do golenia w celach artystycznych - zajrzyjcie do Emila!!!

5. No i jeszcze numer z wrzucaniem mentosów do coca-coli. A co!


6. Można sobie zrobić pianę z białek jajecznych i szczypty soli ubijając te składniki energicznie trzepaczką lub z użyciem miksera.  Do naszej piany z 2 białek dorzuciliśmy cukru pudru i maku mielonego i wyszły nam nader płaskie, ale smaczne prawie-bezy. "Wyszły" szybko. 

Fajny film traktujący o pianach, z jeszcze innymi pianowymi doświadczeniami:



Poza tym pianą jest wszakże bita śmietana, syntetyczna gąbka do mycia ciałka i pumeks! Ach, jakież pole do popisu w zajmowaniu się tymi rzeczami:)

środa, 18 grudnia 2013

Ślimaki

W czasie, gdy Polacy zabierają się do mordowania i przyrządzania karpi - u nas temat zgoła inny. Tatuś przyniósł nam ślimaki afrykańskie (Helix aspersa). Wpuściliśmy je do miski, a one z niej wyszły, by pozwiedzać wannę. Tata przyrządził je w przemyślny sposób i zamroził, a niedawno uraczył nas ślimakami na kolację. 

Młodzież nie chciała jeść większych dawek, choć spróbowali. Powiedzieli, że niedobre. Wierzę, że były przyrządzone zgodnie ze sztuką: skąpane w pysznym maśle czosnkowym. Muszle poszły na naszyjnik dla Hani, zaśluzowana wanna do szorowania, choć wyczytałam, że na bazie ślimakowego śluzu robi się kosmetyki. Może nie trzeba było tak szorować...


Segregacja ślimaków. Jak się okazało wszystkie były żywe i żwawe. Jurek pokazuje paluszkiem, Tata w pozycji modlitewnej - na kolanach przy wannie. Dwa osobniki, które ocknęły się najpóźniej dostały wolność.
Kto wymyślił przyrządzanie ślimaków i to w dość zawiły sposób (przepisu Wam oszczędzę, można znaleźć w sieci)? Pewnie wygłodniali Francuzi, gdy nic im się nie trafiało do jedzenia. Ale jak to się stało, że właśnie te zwierzęta wylansowane zostały na coś szczególnie wykwintnego? Tego nie jestem w stanie zgłębić, a może nie jestem w stanie się na nich poznać...

Mięczaki upieczone - częstujemy się...


Ze skorupki wylewa się na chleb stopione masło czosnkowe, a potem patyczkiem wydłubuje ślimaczka:) A właściwie tylko jego nogę.
Zgładzenie i zjedzenie ślimaków trochę kłóci się z moimi wcześniejszymi uwagami na temat miłości do wszystkich stworzeń, konieczności ich ochrony i dawania im prawa do życia. Kiełbasę wszak jadamy, choć nie bywamy przy zabijaniu głównego jej składnika. Młodzież tym razem pytań nie miała, ale wcześniej tłumaczyłam im, że są zwierzęta hodowane specjalnie po to, aby je zjeść. Inne zaś, szczególnie te, których jest mało - są niejadane i trzeba je chronić. Trochę pachnie Orwellem ("Wszystkie zwierzęta są sobie równe, ale niektóre zwierzęta są równiejsze od innych"), ale tak jest urządzony świat.

A żeby Szanowni Czytelnicy nie myśleli, że my tak całkiem inaczej niż ogół, zanotuję, że i karpie miały u nas swoje 5 minut (a nawet więcej) .Zdjęcia nie nadają się do publikacji:)


poniedziałek, 16 grudnia 2013

Kolekcje podwórkowe

Są takie miejsca w naszej Ojczyźnie, w których Dziatwa cieszy się już śniegiem. Nie u nas. U nas dziś raczej wiosennie, jeśli chodzi o aurę. Dlatego ten wpis o kolekcjach podwórkowych, nim atrakcje śniegowe stłumią fascynacje kolekcjonerskie. 

U nas zbierane są:

1. Kije
we wszystkich rozmiarach (rekordzista przyciągnięty przez Jura z sąsiedniego podwórka i skasowany przez Panią Dozorczynię mierzył ok. 2,5 m), różnej rosochatości (choć prym wiodą te najprostsze) i różnych gatunków drzew. Staram się ustalić z jakiego drzewa kij pochodzi, ale sądzę, że mojego Syna to mniej interesuje. Bardziej frapuje go, co można z kijem zrobić (dłubać w kałuży i błotku, popędzać osoby postronne grające rolę konia, grać na płocie, wpychać w różne dziury, składować pod ławką w ilościach horrendalnych...)

Zbiór z jednego spaceru. W tej chwili leży tam już pokaźna góra chrustu


2. Kapsle
głównie po piwie. I nie trzeba się bynajmniej udawać w żadne podejrzane miejsca. Wystarczy regularnie patrolować plac zabaw. Kolekcja nasza wzbogaca się z dnia na dzień o nowe egzemplarze. Hania nie zbiera takich, które już ma w swoim pudełku, więc jest nadzieja, że to hobby się niedługo skończy, bo lokalni piwosze piją ciągle to samo, choć czasem trafia się  jakaś "perełka". Na kapslach można uczyć się czytać, liczyć, zauważać szczegóły itpd. Nawet kolorów Jurek się uczył na kapslach! No i po każdej zbiórce mama żąda szorowania kapsli mydłem w umywalce, a to dodatkowa radocha....

Teraz kapsli jest znacznie więcej. Zdjęcie zrobione, gdy kolekcja była jeszcze w powijakach.

3. Kamienie
czasem Jurek znajduje szczególnie kuszący kawał betonu czy asfaltu, ale z reguły są to kamyki naturalne. Apogeum tej pasji przypadło na lato, ale i teraz żadna żwirowana alejka, żaden obsypany kamyczkami nagrobek czy płot nie są pozostawione bez należnej im uwagi. Większe egzemplarze wożę niestety w wózku, mniejsze mieszczą się do kieszeni, ale nie leżą tam zbyt długo, gdyż kolekcją trzeba się cieszyć: wrzucać do wszystkich dziur i kałuż, celować w drzewa...


4. Pióra - ta pasja już chyba za nami, a pisałam o niej rozwlekle w poście "Pióra"

5. Owoce jesienne
zbieramy je jeszcze ciągle i stale na tej samej trasie, prawie zawsze wtedy, gdy nią przechodzimy. Zbieramy "tylko kuleczki", jak zauważyło Dziecko. A są to np. owoce śnieguliczki, ligustrów, ogników i in. Zbieramy do różnych pojemników (wytłaczanki po jajach, puste butelki plastikowe, woreczki foliowe, kieszenie wózka niemowlęcego oraz kurtkowe).


Oprócz tego Jurek zbiera inne ciekawe przedmioty: gazetki reklamowe, stare kawały styropianu, puszki po piwie (patrz post "Złomiarze"), szyszki i co tam jeszcze na ulicy znaleźć można.

Tak objuczeni docieramy pod drzwi i tu zaczynają się pertraktacje: 
co zostaje pod blokiem, a co zabrać koniecznie MUSIMY.

I jeszcze u nas: w poście "Co można robić na spacerze..." kilka podpowiedzi na aurę błotno-zimną.

środa, 11 grudnia 2013

Nasienne szaleństwo i zdrowe słodycze na dodatek

Sezon jesienno-zimowy sprzyja konsumpcji nasion, które zawierają komplet witamin, soli mineralnych, zdrowych tłuszczów, białek itd. A my na dodatek nie mamy blendera, bo poległ nieodwołalnie. Ale mamy maszynkę do mielenia mięsa! NA KORBKĘ!



Gdy przez tę maszynkę przekręciliśmy sezam i dodaliśmy miód - powstałą nam chałwa! Mielenie sezamu jest czynnością nader lekką, nawet Jurek kręcił korbą, a i Hania bardzo chciała, więc przekręcili 3 razy.  Robiliśmy też chałwę ze słonecznika, albo mieszaną słonecznikowo-sezamowo-orzechową (z orzechami włoskimi). Można do niej dodać zmielone siemię lniane (gotowiec).

A jak się zmieli orzeszki ziemne? Mamy masło orzechowe!



A jak zmielić migdały (wcześniej sparzyć wrzątkiem i usunąć łupiny) i dodać miodu? Marcepan! I tu odkrycie: maszynka do mięsa nie chce skutecznie mielić migdałów - zatyka się nimi i kręcić się nie da, wypływa z niej olej migdałowy, a faza stała staje się twarda i bez smaku na dodatek. Ale nie jesteśmy bezbronni, bo Babcia ma i pożycza nam maszynkę do mielenia orzechów, o taką:



Mam jeszcze wizję mielenia pestek z dyni, mieszania z nimi mielonego maku, siemienia lnianego, orzechów, jakie się trafią. Ach! Pole do popisu jest wielkie. Jako lepiszcza użyjemy miodu i siemienia lnianego zalanego wrzątkiem (tworzy się coś w rodzaju plasteliny).

Każdą z tych mas  (no, może poza masłem orzechowym, którym chcieliśmy sparować po chlebie) można sobie formować w rozmaite kształty. Używaliśmy foremek przeznaczonych pierwotnie do ciastoliny. Tatuś toczył z chałwy walec, który kroiliśmy nożem na plasterki lub podjadaliśmy ukradkiem z lodówki za po mocą łyżeczki. Podoba mi się też pomysł toczenia kuleczek i obtaczania ich w gorzkim kakao, co daje ciekawy efekt smakowy, choć wymaga dodatkowych czynności.


Takie nasienno-miodowe słodycze są na pewno zdrowe. My już wiemy, że przy produkcji trzeba kontrolować kwestie higieniczne (mycie rąk! krótkie paznokcie!) i ilościowe (obżeranie się jest niewskazane, bo te frykasy tak bardzo lekkostrawne nie są). Spróbujcie sami drodzy Czytelnicy. Własna chałwa jest przepyszna! Smacznego!


niedziela, 8 grudnia 2013

Gęstość

Gęstość to jedna z cech fizycznych cieczy. Poniżej nasze proste  eksperymenty z gęstością. Użyliśmy  kisielu, choć zwykle jestem przeciwna zabawami z jedzeniem. Było to jednak spontaniczne i całość materiału badawczego została skonsumowana:)

Informacje wstępne:

Mieliśmy do dyspozycji 2 kisiele różnych firm, co można zobaczyć na obrazkach. Żadna z nich nas nie sponsorowała (a szkoda:). Kisiele były malinowe, przygotowanie banalne, a jednak inne: "oetkerowy" robi się wsypując proszek do wrzątku  w kubku i energicznie mieszając, zaś "winiarski" rozrabiając proszek w wodzie i wlewając do wrzątku, trzeba go też zagotować.Jerzyk dzielnie mieszał, wlewał i asystował przy wszystkich czynnościach, mlaskając.
Oetkerowy nam bardziej smakował, winiarski (nie zawiera malin!) koniecznie wymagał podrasowania prawdziwym babcinym sokiem malinowym. Kisiele owe zawierają rozmaite zadziwiające składniki. Zainteresował mnie krokosz, bo, wstyd powiedzieć, nie miałam pojęcia, co to jest. Jak się okazało - kwitnie pięknie i jest przydatny człowiekowi  na wiele sposobów i to od wielu wieków.

 Czynności badawcze były nader proste:
- przelewanie kisielu z naczynia do naczynia/jakiż kontrast z przelewaniem wody!
- wylewanie kisielu łyżką  i obserwacja, jak ładnie spływa



- wciąganie przez rurkę (trudne)
- wydmuchiwanie powietrza przez rurkę (robią się ładne bąble)



- dolewanie soku malinowego i cenna obserwacja, że wcale nie chce się on z kisielem mieszać sam, tylko trzeba mu pomóc. I na dodatek dolać dużo zanim smak będzie znośny.



- oglądanie świata przez kisiel (przezroczysty, ale wiele zobaczyć się nie da)
- chlapanie kisielem po stole: krople gęstego kisielu są o wiele bardziej wypukle, niż krople sokowe i wodne


 
- trochę za późno przyszło mi do głowy sprawdzenie, czy uda się zaobserwować efekt Tyndalla, ale to wszakże nie nasz ostatni koloid...