środa, 27 kwietnia 2016

Domowe hodowle kryształów soli

Hodowla kryształów soli to standardowa atrakcja w szkole podstawowej i przedszkolu. Jak założyć hodowlę soli już pisałam na blogu "Przyroda na 6" i tam też odsyłam spragnionych instrukcji. U nas krótki fotoreportaż z wariacji hodowlanych.

Każde dziecko musi mieć swoją własną hodowlę, nie ma mowy o wspólnej, a zatem każda z nich nosi na sobie piętno działalności "właściciela".

Jurek hodował w szerokiej szklanicy, z której woda wyparowała w tydzień nanosząc na kredkę i nitkę obfity osad z bardzo drobnych kryształków solnych. Na dnie szklanicy osadziły się większe kryształki. Pracowicie zdrapane i przechowywane w pudełku po jajku-niespodziance wzbogaciły kolekcję jurkowych skarbów przyrodniczych powoli wysypujących sie już z za małej szafki.


Hania hodowała w wysokiej, wąskiej szklance i jest to taktyka lepsza dla uzyskania dużych, pięknych kryształów, ale wymagająca cierpliwości, bo parowanie zachodziło dużo wolniej, niż w jurkowej szklance i Hania miała chwile zwątpienia, czy w ogóle coś na jej nitce powstanie. Powstało, zobaczcie sami:

 



Jacek hodował w wąskiej szklance, jak Hania, ale ze względów których już nie pamiętam - nie było tu nitki powieszonej na kredce. Za to Jacek zanurzył w solance kolorową bibułę uzyskując roztwór różowy, nie pozwalając wyjąć bibuły. Na niej zatem powstały kryształy, wielce udane, choć estetyczna strona zagadnienia pozostawia wiele do życzenia.



Teraz muszę jakoś zachęcić Młodych do skasowania hodowli soli, bo czeka nas, zadana przez szkołę Hani, hodowla fasoli. Tradycyjnie już mam chęć namówić Młodzież do porównawczej hodowli grochu, ciecierzycy i innych motylkowatych, co przedsiębraliśmy już kiedyś, ale chłopcy byli za mali, żeby to pamiętać.

czwartek, 21 kwietnia 2016

Domowe żelki bez cukru

Zapowiedziałam, że żelków już więcej nie kupię. Zdołowana Dziatwa urobiła Ojca do zakupu surowców niezbędnych do zrobienia własnych żelków. I zrobili. Nawet nie protestowałam, bo były smaczne i bez słodzenia. Może i Drogim Czytelnikom będzie się chciało pobawić?



Najpierw obejrzeli filmik, na You Tube, który rzecz wyjaśnia bardzo wyczerpująco:



Po obejrzeniu filmiku wszystko już wiecie i tylko kilka zdjęć i komentarzy od nas.

Robienie tych żelków z Dziećmi wiąże się z tym, że wszystko chcą cały czas degustować i sprawdzać, czy będzie dobre. Doszło do gorszących scen przy wylizywaniu garnka.

Jak już żelki są wykonane - następuje bolesny czas oczekiwania aż stężeją. Najlepiej zrobić żelki wieczorem, umieścić w miejscu nie rzucającym się w oczy i zarządzić mycie i spanie. Gdy dziatwa już śpi rodzice mogą sobie ewentualnie przetestować już prawie gotowe żelki we własnym zakresie - nie, tego nie zrobiliśmy, ale była taka pokusa.

Jeżeli mamy za dużo masy żelkowej, a za mało wytwornych pojemniczków na żelki - wylewamy masę na płytki talerz. Po zastygnięciu można ją kroić nożem, albo wykrawać piękne kształty foremkami do ciastek.

Nasze żelki zrobione zostały z 1 sztuki mango, rozprażonych jabłek ze słoika (dzieło Dziadków - bez cukru, a słodkie) oraz soku z cytryny. Reszta, jak na filmie.


P.S. Hania pracowicie spisała z Internetu inne przepisy na żelki. Planuje herbaciane, ale one jednak z cukrem, więc będę nalegała na inne.


czwartek, 14 kwietnia 2016

Ziemniak z parapetu

"Sprawdź, czy możliwe jest, by ziemniak wypuścił jednocześnie korzenie i liście." Kwestia ta zaczerpnięta jest z segregatora - pracy zbiorowej Wydawnictwa Wilga p.t.: "365 super eksperymentów" (edycja 2012). No to sprawdzamy.

Ziemniak należy umieścić na rusztowaniu z symetrycznie wbitych czterech wykałaczek, które opierają się o brzeg szklanki z wodą. W ten sposób dół ziemniaka pozostaje zanurzony stale w wodzie, a reszta wręcz przeciwnie. Całość stawiamy na parapecie*

* na którym zmieściliśmy już hodowle kryształów soli (3 pojemniki, bo każdy musi mieć swój), piramidę pokarmową z przychodni oraz jej wersję własną, jabłka, świeczki z wosku pszczelego, bukiety wiosennych kwiatów w kieliszkach na jaja (w różnym stopniu rozkładu) oraz lornetkę teatralną.




Już po pierwszej dobie widoczne były efekty, objawiły się małe korzonki, a z "oczek" na górze ziemniaka zaczęły wyłaniać się mikroskopijne zieloności. Po prawie 2 tygodniach na parapecie nadal nie są one imponujące. Ale są. Moim zdaniem powinny być większe i ładniejsze, coś im wyraźnie przeszkadza w rozwoju. Podejrzewam, że ziemniak jest zadany środkiem hamującym kiełkowanie, żeby nie puszczał łętów w markecie, gdyż właśnie stamtąd pochodzi.

Co nam pozostało:
- wykonać ten sam eksperyment z alternatywnym ziemniakiem (np. nabytym na targu u Babci - bardzo obficie wypuszczającym łęty)



- przebić się z pomysłem na rozkrojenie ziemniaka i zobaczenie, jak wygląda w środku po dwóch tygodniach na parapecie (na razie nie śmiem nawet proponować) - jest mocno zielony od zawartej w nim solaniny, jestem ciekawa, czy w głębi zieloność również występuje

- obejrzeć  z Dziatwą podręcznik pokazujący ogólny pokrój całej rośliny (to właśnie mogę zrobić o tej porze roku, zaś o innej fajnie byłoby mieć oryginalną roślinę w całości)

- namówić Tatę, żeby zrobił swoim sprzętem zdjęcia ziemniaka makro. Voila!





W ziemniaku wystawionym na światło powstaje solanina - oznaką tego jest zielone zabarwienie bulwy. Nie można jeść zazielenionych ziemniaków, bo solanina jest toksyną. Z Wikipedii: "Spożycie znaczących ilości solaniny może spowodować poważne zaburzenia żołądkowo-jelitowe. Objawy zatrucia, to głównie mdłości, wymioty, kolka, biegunka i w ciężkich przypadkach może wystąpić depresja ośrodkowego układu nerwowego, śpiączka, napady drgawek i obwodowa niewydolność krążenia"



 A to łęty u nasady, a nie ślimaki morskie:)


sobota, 2 kwietnia 2016

Syrop z buraka

Niby wiosna, a jednak infekcyjnie w dalszym ciągu. Niniejszym zapisuję przepis na syrop z buraka czerwonego - taki, jakiego my używamy i o którym zarozumiale myślimy, że jest "the best". Dla pamięci i stosowania w przyszłości, bo w teraźniejszości - owszem, używamy i to z dobrym skutkiem.


 Przepisów na syrop buraczany jest w internecie mnóstwo. Odrzucam te, które zakładają dodanie cukru - miód zdrowszy i lepszy. Ze względu na miód i możliwość niszczenia składników syropu pod wpływem wysokiej temperatury - rezygnuję też z obróbki termicznej.

Podaje się, że syrop ten ma działanie przeciwkaszlowe, wykrztuśne, rozrzedzające nadmierną wydzielinę dróg oddechowych. U nas kaszel suchy przeszedł w mokry produktywny bardzo szybko, a potem w ogóle szybko minął. Może pod wpływem syropu z buraka, a może tak to miało być? Cóż, nie miałam drugiego, identycznie  kaszlącego osobnika, którego pozbawiłabym napoju buraczanego:)

Przejdźmy do sedna.

Trzeba kupić dobrych buraków - nie pleśniejących, jak najmocniej czerwonych.
Umyć i obrać, a następnie zetrzeć na tarce z grubymi oczkami.
Wkładać łyżkami do dużego słoika przekładając miodem i wciskając w to sok z cytryny. (dzięki niemu całość nie jest mdła, ale uwaga - może podrażnić wrażliwców, zacznijcie od małych porcji, żeby to sprawdzić).


Zamieszać, zakręcić słoik i wstrząsnąć nim trochę, tak, aby składniki się wymieszały (nie przejmujemy się, jeśli miód był raczej stałego stanu skupienia - dalsze wstrząsanie słojem wystarczy).
Włożyć słoik do ciepłej kąpieli wodnej - nie przekraczać 40 stopni Celsjusza, żeby nie skasować wszystkich cudownych właściwości miodu. Wkładam nasz słoik do garnka do gotowania mleka, bo ciepła woda w nim wolniej stygnie.


Po ok. 2 godzinach wydzieli się sporo soku, który podajemy łyżką.
Nie trafiłam na żadne wiarygodne, drukowane źródło, w którym podane jest dawkowanie. Nawet Bonifratrzy mnie zawiedli. W źródłach niepewnych podaje się, że można dawać dziecku (ale w jakim wieku?) po kilka łyżek kilka razy dziennie. Czyli dużo. Tak na chłopski rozum dawałabym roczniakowi, bo młodsi mają nie jeść miodu. Nasz 2,5-latek wciągnie każdą ilość. Hamuję jego zapędy ze względu na fakt, że jest to specjał mocno słodki i może skasować apetyt na obiad. Daję po jedzeniu, pozwalam popić wodą, jeśli taka wola. Pijemy już dobrych parę dni i będziemy pić jeszcze.


Po wypiciu całego soku i wyciśnięciu resztek - zalewam to co zostało niewielką ilością wody, mieszam, odcedzam i wypijam duszkiem:)

O buraku czerwonym była już u nas mowa - tam też ściąga z buraczanych walorów odżywczych ("Mój Buraku, mój czerwony...").

Ciekawy jeszcze wydał mi się przepis, z użyciem wyciskarki - tam też podano dawkowanie.