niedziela, 21 lutego 2016

Gry z użyciem map

Gry te wymyślił Jurek, a ja zapisałam zasady, które on ustanowił, korygując je w razie potrzeby. Może zagracie w nie z dziećmi Drodzy Czytelnicy? A może wymyślicie swoje własne gry z mapami? Bardzo się przydają do opanowania nazw geograficznych, skojarzenia nazw z miejscami na mapie świata,  zapamiętaniu kształtów kontynentów. No i trochę do ćwiczenia umiejętności liczenia.



Konieczne wyposażenie:
- atlas geograficzny, może być atlas do przyrody w szkole podstawowej (przykładowe stare atlasy pokazywałam w poście "Geografia świata dla przedszkolaka")
- pionki (sporo, w różnych kolorach)
- kostka/-i do gry
- kartka i długopis, którym rysujemy tabelkę, a w niej punktację

Gra1




Rzucamy kostką. Jeśli kostka trafi na Afrykę - gracz otrzymuje 12 pkt + to, co wypadło na kostce
Himalaje i Tybet  - 1p
reszta Eurazji - 5p
Ameryka Północna i Południowa - 26 p
Australia - 10p
Grenlandia, Antarktyda - 1p
oceany - 0p
Madagaskar - 50p

Jak widzicie - tam, gdzie zimno - Jurek skąpił punktów. Madagaskar jest mały, trudno w niego trafić, więc nie dziwi mnie tych 50 punktów. Zastanowiła mnie wysoka punktacja obu Ameryk, przy macoszym traktowaniu Eurazji, ale nie było czasu, żeby przeniknąć to zagadnienie, bo już musieliśmy GRAĆ!

Punkty zapisujemy graczom w tabelce po każdym ich rzucie. Jeśli kostka wyleci poza mapę - gracz ma prawo powtórzyć rzut.

Gra 2
Potrzebne są do niej 2 kostki do gry oraz mapka zoogeograficzna, o taka:


Warunkiem jest, aby zwierzaki były dość spore, bo w nie należy trafić kostką.

Rzucają kostką (każdy swoją) jednocześnie dwaj gracze. Jeśli jeden trafi na drapieżnika, a drugi na roślinożercę - ten z drapieżcą może jeszcze raz rzucić kostką. Sumujemy mu liczbę oczek z dwóch rzutów.

Gdy wystąpi para roślinożerca-wszystkożerca - wtedy wszystkożerca dostaje również punkty przeciwnika i dolicza je do swoich, zaś roślinożerca zapisuje tylko tyle punktów, ile wyrzucił.

Para drapieżca-wszystkożerca daje obu graczom podwojenie liczby punktów, które wyrzucili.

Gdy obaj gracze trafia na tych samych "-żerców" - zapisują sobie punkty, które wyrzucili kostką, bez żadnych kombinacji

Jeśli kostka trafi w dwa zwierzaki na raz (bo np. narysowano je b. blisko) rozstrzygamy grę na korzyść gracza, którego kostka padła na 2 zwierzaki, czyli jeśli trafił na roślinożercę i drapieżnika równocześnie, a jego przeciwnik na roślinożercę - decydujemy się przyznać mu punkty za drapieżnika itd.

Ustalanie zasad zajęło nam lwią część czasu przeznaczonego na rozgrywki, dlatego ta gra nie jest jeszcze dobrze przetestowana. Właściwie kontynenty na mapie nie grają tu wielkiej roli, główne kwestie dotyczą tego, co zjada zwierz, a czasem mieliśmy wątpliwości, na szczęście Internet jest w zasięgu ręki, a jakaż ciekawa może być dyskusja! Bo czyż żabę, która pozera dżdżownicę można traktować na równi z gepardem? Kto z nich jest większym drapieżcą? Czy są równie ważni? Czy mają takie same prawa w przyrodzie? Z tego również względu gra nie posuwała się zbyt szybko do przodu. W ferworze dyskusji zapominaliśmy, ile oczek wypadło na kostce, albo Jacek nam ją zabierał z pola widzenia, bo też chciał rzucać na okrągło.

Gra 3
Dorwaliśmy wielgachny atlas Babci z mapą hipsometryczną, ale lepiej się gra na mapie politycznej świata. Ustaliliśmy kolejność lądów/państw, po których mają wędrować pionki.
Rzuty kostką pokazują, ile miejsc do przodu każdy z graczy może się posunąć. Wygrywa ten, kto pierwszy wróci na miejsce startu.
Kolejność może być np. taka:
Australia - Chiny - Rosja - Europa - Grenlandia - Kanada - Stany Zjednoczone - Brazylia - Antarktyda - Nowa Zelandia - Australia
Jak widać gra się toczy wokół Afryki i nie przejmujemy się rozróżnianiem państw od wyspy czy kontynentu - liczy się raczej rozmiar i kierunek.

Gra 4 




Wielgachny atlas Babci po prostu przypadkiem otworzył nam się na powyższym kawałku Europy. Każdy z graczy ma 8 pionów (pożyczone z szachów). Mamy je ustawić na ustalanych wspólnie ośmiu obszarach widocznych na mapie.
 
Trzeba tak rzucać kostką, aby znalazła się na ustalonym obszarze. Jeśli w niego trafi - gracz ustawia tam swój pion, jeśli nie trafi - pionu ustawić nie wolno. Wygrywa ten, kto pierwszy rozstawi wszystkie swoje piony na mapie.

Jak widzicie wymyślać można na okrągło i rozmaicie. Powstało jeszcze więcej gier, często z karkołomnymi zasadami Jurka (np. ta, w której wszyscy rzucali kostką tylko w Antarktydę), ale już nie pamiętam zasad, niektóre były bardzo zawiłe i nie do spisania. Wierzę, że powstaną jeszcze nowe, ale te zapisuję, bo się sprawdziły i gdy nam braknie pomysłów - zerkniemy tutaj.


wtorek, 16 lutego 2016

Motyle

Do wiosny jeszcze kawał czasu. Gdy wydaje się nam ona szczególnie daleka, można sobie ją  przypomnieć i przybliżyć. Żeby było raźniej. Motyle nadają się do tego świetnie.



Na drzwiach już od dłuższego czasu przymocowuję motyle wykonane przez Dziatwę. Okazuje się, że motyl jest bardzo często użytkowanym środkiem dydaktycznym. Pedagodzy każą się dzieciom wprawiać w kolorowaniu i dobieraniu barw na motylach. Każą motyle wyklejać z kuleczek z bibuły, lepić z plasteliny, wykonywać "metodą witrażową" i innymi sposobami. Przy okazji młodzież przyswaja sobie zagadnienie symetrii dwubocznej.
Na drzwiach mamy też znaczki pocztowe z motylami - przynajmniej tu są one pokazane realistycznie, z nazwami łacińskimi włącznie.

O motylach jest też mowa w poezji. W klasie trzeciej Hania "przerabiała" niedawno taki wiersz:

 „Motyle”Wanda Chotomska
W szarych miastach
szary beton, szary asfalt.
W szarych miastach
szare dymy aż do nieba.
Nie ma miejsca dla motyli
w szarych miastach,
a tak mało, tak niewiele im potrzeba.
Taki motyl
to ma skromne wymagania
nie je masła
ani mięsa, ani chleba,
nie potrzeba mu mieszkania
i ubrania, i
inwestować w niego wcale nie potrzeba.
Ludzie mówią,
że to tylko zwykły owad,
a to przecież
do krainy czarów bilet,
wstęp do bajki
i przygoda kolorowa,
więc pomyślcie o motylach choć przez chwilę.
Dla motyli
trzeba miejsce zrobić w miastach
i odkurzyć zakurzony błękit nieba,
żeby słońcem i kwiatami
zakwitł asfalt,
tylko tyle i nic więcej już nie trzeba.

Ilustracja Hani do wiersza.

Motyle tak się zagnieździły w podświadomości moich Dzieci, że w czasie bezśnieżnych ferii z wirusem w tle Młodzi sami wpadli na pomysł wykonania sobie motylich skrzydeł.



A jak już wykonamy skrzydła, przymocujemy je agrafką do ubranek i pobiegamy sobie machając nimi - można też zagrać w motyle:

 Logiczne motyle kyodai



No i moja ulubiona gra, która umożliwia ćwiczenie umiejętności dodawania i odejmowania, a przy okazji poznać można cykl rozwojowy motyla:

Mathemorphosis


środa, 10 lutego 2016

Proste przekąski z odpadków po produkcji soków warzywno-owocowych

Czymże jest smoothie, jeśli nie tęsknotą za tym, aby miąższ został w tym co wypijamy? No bo przecież sokowirówka czy inna wyciskarka dostarcza nam, owszem, mnóstwa życiodajnego soku, ale zostają WYTŁOKI (WYTŁOCZYNY)!
Nie jestem przesadnie oszczędna, ale coś mi nie pozwalało wyrzucić ich tak po prostu. No to coś z nich dobrego zrobiłam/zrobiliśmy i zjedliśmy. Spróbujcie - może i Wam to zasmakuje?

Przepis na ciasto z burakiem i marchwią według Lamelii Szczęśliwej już tu cytowałam. Powtórzyliśmy go z użyciem wytłoków buraczano-marchewkowch. Wszelako dało się odczuć brak soku. Naprawiłam problem wciskając do ciasta sok z cytryny. Wyszło pyszne (jak zawsze).


  Wytłoki buraczano-marchewkowo-selerowe użyłam też do wyprodukowania smażonych na patelni placków które są skrzyżowaniem racucha z plackami ziemniaczanymi. Do wytłoków wbiłam jajo, dosypałam mąki i dodałam kefiru, dla uzyskania odpowiedniej konsystencji. Całość przyprawiłam hojnie solą, pieprzem ziołowym, czerwoną papryką. Nie od rzeczy byłaby cebula i czosnek, ale doszłam do tego wniosku dopiero przy konsumpcji wzbogaconej gęstym jogurtem.


Wytłoki selerowe (a pewnego dnia było ich bardzo dużo) wykorzystałam do produkcji zupy-kremu. Należy do nich dodać wody, kostkę rosołową, curry, pieprz ziołowy, sól. A po ugotowaniu i zmiksowaniu - grzanki na maśle.


Wytłoki jabłkowe zużytkowałam do produkcji sosu do polędwiczek wieprzowych. Poddałam je obróbce termicznej (jabłka, nie polędwiczki), przetarłam przez sitko, żeby były gładkie, zasiliłam solą i majerankiem. I podałam do polędwiczek duszonych z przyprawami, przygotowanych w szybkowarze.

Wytłoki z dyni okazały się przydatne do produkcji ciastek krucho-drożdżowych. Zawsze nawiązuję w produkcji tych ciastek do przepisu na ciasteczka Angeliki wg "Całusków pani Darling" Małgorzaty Musierowicz. Wyszły trochę mdłe, ale twarożek z jogurtem dodany na wierzchu nadał im nowego wymiaru - zjedliśmy na drugie śniadanie. Lepsze z pewnością byłyby z dodatkiem skórki pomarańczowej lub cytrynowej.


Chomik również nie gardzi wytłoczynami.