czwartek, 30 marca 2017

Co można przynieść z marcowego spaceru

Gdy się jest mieszczuchem można przede wszystkim przynieść upajającą pewność, że wiosna się zaczęła na dobre, nawet jeśli ciągle było zimno i listopadowo. Widzieliśmy zająca, sarnę, kruka! No i całe mnóstwo wspaniałego zielska. A ze spaceru przynieśliśmy do domu:

a/ drewno różnego rodzaju, jak na obrazku. Pozyskane z porzuconych i przewróconych przez wiatr drzew. Do pozyskania dziatwa używa noży pożyczonych od taty. Tata prowadzi szkółkę posługiwania się nożami i kwestia ta zasługuje na osobnego posta, ale to dopiero wtedy, gdy nazbieram więcej materiałów.



b/ Rany cięte od noża w związku z pkt a/. Statystyki: na 3 dorosłych i 6 dzieci ran dwie. Nie jest tak źle, choć lepiej by było bez tych atrakcji.

c/ igliwie sosnowe - dla nas: odkrycie miesiąca. Po przygotowaniu odwaru, czyli czegoś w rodzaju kompotu z gałązek sosnowych (trochę niech się pogotuje, ok. 15 min.) i odcedzeniu ich - wlaliśmy gorący, zielony płyn do wanny - pachniał cudownie! Kąpiel przemiła! Zbyt duże rozcieńczanie niewskazane.



Do przygotowaniu odwaru do picia oderwałam od gałązek same igiełki, dokładnie wypłukałam i gotowałam przez kwadrans. Odwar odcedzamy i wlewamy do przezroczystego dzbanka, w którym można podziwiać przemiany kolorów - na świeżo całość jest żółtozielona, z czasem przybiera kolory pomarańczowo-czerwone, następnego dnia - brązy, jak zwykła herbata. Najbardziej aromatyczna jest jednak świeża. I zapewne najlepiej smakuje w plenerze. Na powierzchni unosi się chyba (?) rozpuszczona żywica. Całość ma smak przyjemny, bynajmniej nie gorzki. Dla dziatwy podrasowałam babcinym sokiem malinowym, co atrakcyjności mu jedynie przydało.

Natchnienie zaczerpnęliśmy z książki Sergeia Boutenko "Dzika spiżarnia, czyli zbieractwo dla początkujacych", Białystok, 2016. Nie jestem wielbicielką całej książki, której autor Rosjanin zamerykanizował się bardzo i widać to np. w przepisach na "dzikie" potrawy, wiele informacji jest tu nader powierzchownych, a inne wręcz nierzetelne, kilka omawianych gatunków u nas nie występuje. Mimo wszystko książka ma kilka ciekawych fragmentów, choć niekoniecznie wartych wydawania na nie 50 zł.

Wg powyższego źródła proporcje w herbatce z igieł sosnowych są następujące: 1/2 szklanki igieł, rozdrobnionych
2 szklanki wody
gotowanie: 15-20 min.
zaparzanie: 10-20 min.
"Taką herbatę można robić ze wszystkich igieł drzew wiecznie zielonych: jodły, świerku, cedru" - pisze beztrosko autor. Z cisa nie róbcie, bo wyjdzie Wam trucizna. Miałabym chęć zrobić jeszcze ze świerka i najlepiej równolegle z sosny i porównać. Z cedru... hmmm. Chciałabym zobaczyć w ogóle cedr na żywo, ale proste to nie jest w dzisiejszych czasach. Do Libanu daleko, a i tam zostało cedrów niewiele. Nie wiem, jaki cedr ma na myśli Sergei, może jakiś amerykański, optymista z niego.

d/ kleszcza - na 9 osób kleszcz był 1 - w tatusiowej łydce, ale to znaczy, że już są żwawe i rześkie i trzeba się oglądać po wyjściu z lasu.

e/ tony błota, ale to normalka

f/ młodą pokrzywę, z której należy wycisnąć sok i pić, gdyż jest to środek wysoce witaminowy z dużą zawartością dobrze przyswajalnego żelaza. Zrobiłam dyżurną ziemniaczankę z pokrzywą, ale udało się też wycisnąć sok z jabłek i pokrzywy, podrasowany sokiem z cytryny, co było przepyszne i Młodzież piła aż miło. W planach mam smoothie pokrzywowo-bananowe.

g/ korzeń pokrzywy (prostata, witaminy, żelazo) i szczeci (zniechęca kleszcze, leczy boreliozę), korę wierzby (salicylany - przeciwbólowe i przeciwgorączkowe, ale nie śmiem testować na dzieciach, raczej spróbuję na sobie w przypadku bólu głowy)

Nie trafiliśmy na dobre źródła młodych liści mniszka czy krwawnika, podbiał za to sobie kwitł, woda na jeziorku z delikatną zmarszczką fal, ptaszki śpiewały niemrawo (bo było popołudnie), słońce przygrzewało jak szalone. No, raj po prostu, czego i Wam życzę Drodzy Czytelnicy.

wtorek, 21 marca 2017

Ptasi zakątek

Tak, to właśnie u nas.





Spośród wielu balkonów w bloku to właśnie nasz (właściwie jest to loggia o minimalnej powierzchni) wytypowała para gołębi jako najlepszy do założenia gniazda. Była w tym częściowo moja wina, gdyż pozwoliłam Hani "dokarmić gołąbki ziarenkami", gdy siedziały na parapecie ze "smutnym wyrazem twarzy". Lubią kaszę jęczmienną, pęcak i płatki owsiane. Ptactwo postanowiło uwić gniazdo w donicy z winobluszczem trójklapowym.

Co będzie dalej?
Jeśli złożą jajo jakoś przetrwamy. Przecież nie będę wyganiać wysiadującej matki. Nie umyję okna, nie będę wieszać prania na świeżym powietrzu, o wietrzeniu pościeli z tabunów roztoczy nie wspominając, nie będę podlewać rośliny w donicy i tego ona nie przetrwa.  Gdy wreszcie dorośli wyprowadzą lęg trzeba będzie skrobać odchody szpachelką - Hanka zadeklarowała, że sama, własnoręcznie posprząta. Ale zanim złożą jajo próbuję im przekazać, że jest to zły wybór. Że tu się jednak wiesza pranie, podlewa roślinę, uchyla okna. Płoszą się, ale zaraz wracają - widocznie przywiązały się do myśli o gnieździe u nas.

Za oknem największego z naszych pomieszczeń, zwanego szumnie "dużym pokojem" powstaje gniazdo srok. Zajrzeliśmy do książki ("Gniazda naszych ptaków", J. Gotzman, B. Jabłoński, PZWS, Warszawa, 1972), która podaje, że możemy spodziewać się gniazda zadaszonego, z dwoma wejściami, wylepionego gliną... Bardzo byłabym ciekawa obserwacji stopniowego powstawania tego dzieła, gdyż po gołębiach wiele w materii architektonicznej spodziewać się nie możemy. Ponieważ jednak w oknach nie ma firanek my i sroki widzimy się nawzajem bez przeszkód. Sądzę, że im to może przeszkadzać. Na dodatek wybrały sobie drzewo niefortunnie - bożodrzew dość późno wypuszcza liście. Zaczyna wtedy, gdy na sąsiednich drzewach są one już spore i gniazda przysłaniają. Tu tak nie będzie.

Co będzie dalej?
Dziś zaistniało podejrzenie, że sroki jednak skapitulują. Przestały przynosić patyczki i pracowicie upychać je w gnieździe. Była u nich z wizytą głośna i napastliwa para wron siwych, a potem zaczęły wyszarpywać patyczki z gniazda i zanosić je gdzieś w lewo. A zatem to okno będę mogła zapewne umyć.

Ptaki, które można obserwować w okolicy naszego bloku:
- sroki
- wrony (wersja siwa)
- gawrony (zimą liczne, to pewnie te syberyjskie, ale latem też są)
- gołębie (w tym, choć rzadko, sierpówki, a nawet grzywacze - rzadko)
- sikory (bogatka, modraszka rzadziej)
- wróble (czy mazurki, czy nie - nie wiem, tu jeszcze trzeba mi obserwacji)
- zimową porą kaczki krzyżówki i mewy śmieszki, ale to raczej pojedyncze przypadki
- kosy - rzadko
- szpaki
- kawki
- jerzyki - są założone na bloku drewniane skrzynki lęgowe
Tyle rzuca się w oczy na spacerze albo na parapecie, widoczne są gołym okiem, bez lornetek, blisko. Najbardziej płochliwe: grzywacze, sikory. Najmniej płochliwe: wrony siwe i gołębie podwórkowe. Jerzyki śmigają co roku z piskiem, nawet nie wiem w jakim stopniu nas zauważają. Staram się ciągle i zawsze zwracać uwagę Młodych na ptaki. Żeby potrafiły skojarzyć te podstawowe gatunki. A najważniejsza jest oczywiście względem nich postawa. Dopiero potem okaże się, czy byłam skuteczna. Na razie mam w domu wielką wielbicielkę gołębi i dwójkę posłusznych jej względnych wielbicieli.

W zeszłym roku widzieliśmy pod blokiem pisklęta sikor, które nie potrafiły wrócić do gniazda. Wyglądało na to, że rodzice o tym wiedzą i dokarmiają młodzież na ziemi. Zostawiliśmy je w tej sytuacji bez ingerencji. Albo jakoś poderwały się same w górę, albo spotkały Olka (vel Figusia) - dyżurnego, podwórkowego kota. Olek chyba zostawiłby jakieś piórko, więc optymistycznie założyliśmy pierwsze rozwiązanie, jako bardziej wiarygodne.

Traf chciał, że właśnie przeczytałam książkę "Dwanaście srok za ogon" Stanisława Łubieńskiego. Czytałam o niej wcześniej. Same zachwyty. Z przyjemnością stwierdzam, że książka nie jest przereklamowana. Ten człowiek pisze jak Herbert. Zachwycam się stale. Wracam do ulubionych kawałków. Niestety trzeba ją będzie oddać bibliotece. Fajnie, że Autor ma bloga.




czwartek, 16 marca 2017

Wiosenne porządki

Sprzątamy. Walczymy z kurzem, który nagromadził się przez zimę w rzadko odwiedzanych zakątkach. Robimy przegląd w szafie, na półkach i wszędzie, gdzie się da, usuwając rzeczy zbyteczne. Poniżej kilka ciekawostek wybranych pod kątem tematyki bloga.

Nadchodzi czas na odświeżanie roślin. Młodzi zwykle lubią zabawiać się z ziemią. Dostają łyżki stołowe do przesypywania gleby, a potem i tak wszystko robią ręcznie. Doszłam do wniosku, że wyścielanie stołu gazetami nie ma sensu, bo grunt zawsze wydostaje się poza gazety i to obficie.
Przycięłam geranium i czekam aż "góra" rośliny puści korzenie. Stary "dół" wyrzuciłam, zaś pozostałe liście zostały użyte w wannie. Naczytałam się mnóstwo o ciekawych właściwościach tej rośliny.

 
Liście wrzuciliśmy do wieczornej kąpieli (pocięte nożyczkami), jako, że mają korzystnie wpływać na skórę. Przyszłościowo będę jednak robić napar liściowy i wlewać do wanny, bo szorstkie kawałki w załomach ciałka kłują. Można też dodawać liści do herbaty. Spróbujcie!


Wyrzuciłam odwieczną hodowlę kryształów soli (jaką sól "hodowaliśmy" przeczytajcie TUTAJ). Wcześniej jednak skłoniłam Ojca Rodu, żeby zrobił jej zdjęcia w powiększeniu. Wyglądają efektownie - sami zobaczcie:








Utylizacji doczekał się także podręczny zbiór nasion, które walały się po kuchni (nie, nie sadzimy ich tym razem - na parapetach panuje zbyt wielki tłok). Zapytałam wcześniej Młodych, czy pamiętają z jakich owoców pochodziły te nasiona. Okazało się, że tak całkiem wszystkiego nie wiedzieli, a myślałam, że to dla nich oczywistość. Zbiór mieliśmy taki:

A Wy, Drodzy Czytelnicy, wiecie czyje to pestki?
 Okazało się, że mamy całe mnóstwo zbędnych papierów - wrzucamy je sukcesywnie do zbiornika na makulaturę, ale z niektórymi mam problem. Na przykład zeszłoroczny kalendarz z fotografiami różnych urokliwych zakątków świata. Wymyśliłam taką rozrywkę:
Na kartkach zapisałam nazwy miejsc pokazanych na obrazkach. Dzieci mają intuicyjnie dopasować nazwy do obrazków, tak, jak im się wydaje poprawnie. Następnie należy dokonać korekty poprawności ze "ściągą" w ręku. Na końcu odszukać miejsca z obrazków w atlasie geograficznym. Można do tego celu użyć również "dziecinnej" mapy ściennej -  karteczki z nazwami położyć tam, gdzie na mapie leżą TE miejsca. Do tej zabawy ciągle się przymierzam, bo inne rzeczy nas zaprzątają.



A potem - kalendarz na makulaturę.
Bez sentymentów.

Mam jeszcze jeden kalendarz. Duże reprodukcje obrazów Vermeera.
Ale jak tu wyrzucić "Dziewczynę z perłą"?

niedziela, 5 marca 2017

Wstęp do systematyki zwierząt

Mamy w domu mnóstwo plastikowych figurek zwierząt oraz stworów fantastycznych, przeważnie made in China, pochodzących z różnych źródeł (jajka-niespodzianki, darowizny, załączniki, zakupy w sklepie za 4 zł, naciąganie Babci, spadek po starszym koledze itd). Cichcem utylizowałam co brzydsze. Ale mimo to jest ich trochę. Wykorzystaliśmy je do celów naukowych.


Przygotowałam karteczki z zapisanymi nazwami taksonów. Dla lepszego zrozumienia idei przez Młodych kręgowce i bezkręgowce dałam w innym kolorze niż gromady kręgowców, zaś wybrane rzędy ssaków - w jeszcze innej barwie.

Karteczki rozłożyłam na podłodze tłumacząc ogólnie podział, który zawierały. Powiedziałam Młodym, że kręgowce mają kręgosłup, a bezkręgowce nie mają i na tym poprzestałam. Kwestie strunowców zataiłam, mają jeszcze na nią czas. Jak się później okazało nie było im łatwo intuicyjnie wpaść na to, czy jakieś zwierzę ma kręgosłup. Pamiętam onegdaj, że uczniowie upierali się, że wąż jednak kręgosłupa nie ma, bo taki jest giętki. Dopiero fotka szkieletu węża okazała się przekonywująca.

Tu był też moment na wspomnienie o szkielecie zewnętrznym, np. pancerzu chitynowym owadów czy roli muszli. J. zapytał też: "Jak byśmy wyglądali bez kręgosłupa?" Nieciekawie zaiste, ale tu były dłuższe rozważania, które już Wam daruję.

Potem wyjęłam karteczki z napisami: RYBY, PŁAZY, GADY, PTAKI i SSAKI. Dokładnie w tej kolejności, bo i kolejność niesie w sobie informację o przebiegu ewolucji.


Na końcu wyłożyłam karteczki z nazwami niektórych rzędów ssaków. Tylko tych, o których wiedziałam, że je mamy w naszej plastykowej zbieraninie.


Całe to wykładanie karteczek na podłogę trwało minutę mniej więcej, bo Młodzi i tak nie umieją czytać, a ta ich frakcja, która umie, odrabiała lekcje.

Teraz szybko rzucili się do ustawiania zwierząt przy odpowiednich karteczkach, domagając się, żeby im je czasem odczytać. J. już niektóre litery łapie, więc nawet sobie co nieco próbował sam odcyfrowywać, ale potem H. porzuciła odrabianie lekcji i włączyła się w czytanie i ustawianie zwierząt.

Co by sie przydało? Jeszcze podział gadów na: WĘŻE, KROKODYLE, ŻÓŁWIE, JASZCZURKI, DINOZAURY (wiem, że to umowne, ale na tym etapie wystarczające, jak sądzę). Padały też pytania, jak odróżnić gada od płaza. To nie jest takie proste, bo nie widać, że salamandra, która ma kształt jaszczurki, a jest płazem, ma delikatną, cienką skórę bez łusek - i tym się właśnie już na pierwszy rzut oka od jaszczurki różni. Opowiedziałam o tym, ale i tak salamandry nie mamy, a żaby po prostu przyjęli do wiadomości, jako płazy.

Miałam też pomysł, że Hania może posłużyć się encyklopedią (mało znany obiekt obecnie, szkoła jej jeszcze nie pokazała, że istnieją encyklopedie, a jak coś trzeba wyjaśnić biegnie się do netu), żeby ustalić, do jakiego rzędu zaliczyć mrówkojada czy zająca, ale mój pomysł się nie przyjął, a poza tym po co szukać w starodawnej encyklopedii, skoro mama i tak wie od razu.

Potem ustawialiśmy jeszcze łańcuch pokarmowy, a właściwie sieć pokarmową, co jest ideologicznie słuszniejsze. Nie wiem, dlaczego w szkole autorzy programów upierają się przy łańcuchach, skoro to zawsze są sieci pokarmowe. Pewnie dla ułatwienia, które jest de facto przekłamaniem (nawet koala nie żre wyłącznie eukaliptusa).


Następnego dnia zabawialiśmy się jeszcze w zgadywankę dotykową: do worka wrzucałam zwierzaki, a Małolaty bez podglądania zgadywały, co to za zwierzę. Dużo było przy tym śmiechu, zwłaszcza, jak wyjęli żaglowiec, ale bardzo im się
to podobało, nawet mnie i ojca rodu przetestowano.

I tyle. Zwierzaki wróciły do torby.