niedziela, 28 sierpnia 2016

Plecionki wakacyjne

Oczywiście nie  trzeba pleść tylko w wakacje. A w ogóle można pleść z różnych materiałów. Poniżej tegoroczne próby plecionkarskie Taty z udziałem Dziatwy.

Udział Młodych był taki:
- obrywanie kory z długich kijów
- próby używania noża do strugania
- noszenie kijów po ogrodzie i delektowanie się samym faktem niesienia czegoś, co jest dłuższe od dziecka trzykrotnie
- przytrzymywanie Tatusiowi palcem, ręką, nogą tego, co akurat chciał mieć przytrzymane
- inspirowanie Ojca do wykonywania kolejnych "arcydzieł"
- asysta i zaglądanie przez ramię
- twórcze wykorzystanie resztek po plecionkarstwie Taty do własnych zabaw

Powstały takie obiekty:

Pióropusz na stelażu z gałązki winorośli.  

Serdecznie dziękujemy Wujkowi Bogdanowi za pióra z rasowych gołębi!!!

 
Podkładka pod gorący garnek, która pojechała z Ciocią do Belgii. Materiał: wierzba


Podkładka pod gorący garnek dla troglodyty. Wprawka do utworzenia dna kosza.

Rusztowanie na pnącą sie winorośl.
 
A tu wspomnienie: mini-płotek ze ściętych gałęzi jabłoni

Mieliśmy też okazję pooglądać, jak pletli inni - obydwa te miejsca polecam, jako szczególnie ciekawe do zwiedzania dla całych rodzin oraz w pojedynkę:)

Muzeum Wsi Opolskiej


Ośrodek Edukacji Przyrodniczej w Chalinie

środa, 24 sierpnia 2016

Kolekcja katusów

Co pcha ludzi do kolekcjonowania roślin, które rosną bardzo wolno i kłują? Nie wiem, ale jako dziecko nastoletnie miałam hodowlę kaktusów. Niechcący opowiedziałam o niej Hani i dziecko podchwyciło temat. A młodszy brat oczywiście naśladuje mądrzejszą starszą siostrę i on też chce kaktusa. Młodzi upłynniają na kaktusy darowizny rodzinne. No to się pochwalimy!

Nie są to stricte same kaktusy, ale również rośliny gruboszowate. Mają wielka zaletę - można zapomnieć o ich podlewaniu i przeżyją mimo to:) Są wprost idealnymi roślinami, gdy się wyjeżdża na wakacje! Do ich przesadzania zatrudnia się matkę w starej rękawiczce skórzanej, zimowej.

Ostatnio kaktusy zostały zaatakowane przez wełnowce. Niestety zabiegi mające je skasować zawiodły (jest to wymiana gleby, odszorowanie doniczki i roślin wodą z mydłem, zaniechaliśmy środków chemicznych, gdyż tych unikam).


Wełnowce to te małe, białe, owalne obiekty.
Na tym okazie kaktusa poległa również rękawiczka - jego igiełki są paskudnie wpijające sie w ciało i rękawiczkę, trudno usuwalne ze skóry, łatwo odrywalne od kaktusa. Jednym słowem: takiego nie kupujcie! jackowi trafiło sie też dotkniecie podobnego gatunku w Ogrodzie Botanicznym - wyjmowaliśmy igiełki przez dłuższą chwilę, niemiłą dodajmy.

Do zabawy z przesadzaniem używamy dużych łyżek obiadowych - do przesypywania gleby. Wyłożona gazetą podłoga i tak zawsze jest utytłana, mimo gazety. Odkurzacz jest niezbędny, trudno!

Przy okazji remanentu kaktusowego przekroiliśmy kaktusa na pół (wzdłuż i w poprzek), żeby tradycyjnie zobaczyć co jest w środku (zdjęcia zaginęły, ale był to po prostu miękisz pełen wody, biały, ze słabo widocznymi wiązkami przewodzącymi), zaś inny, wyschnięty, ukazał nam swoje zupełnie puste wnętrze. Było ono po prostu całkowicie wypełnione wodą, a ona...wyparowała!


Niestety nie znamy nazw naszych podopiecznych, z wyjątkiem aloesu. Pewnie nazwy są łacińskie, ale chciałoby się je znać i sobie zapisać na doniczkach, móc  dowiedzieć się więcej, gdzie rosną na dziko itd ale trudno. Nie można mieć wszystkiego, nie jestem wystarczająco cierpliwym "szperaczem sieciowym".

Najtańsze kaktusy znajdują się w Castoramie: ceny zaczynają się nawet od 3 zł (w sezonie, gdy wszyscy kupują co innego, tj. wiosną). Mimo to nabywamy je też w innych miejscach, np. ostatnio w Ogrodzie Botanicznym U.Wr. Tam też szukałabym okazów podobnych do naszych, żeby dowiedzieć sie o nich czegoś więcej. Następnym razem spróbujemy!

wtorek, 9 sierpnia 2016

Česneková polévka

Wspominam ją czule z czasów "przed dziećmi", w różnych wersjach czy to sudeckich czy zgoła tatrzańskich. Mam do niej sentyment podobnie, jak do innych frykasów kuchni naszych południowych sąsiadów (bryndzelove pirohy s sloninou, palacinky, wyprażany syr...). Zapoznałam Młodych z wersją domową owej zupy, może niekoniecznie zgodnej z klasyką we wszystkich szczegółach, ale za to pożywną i smaczną. Zjedli bez oporów, rodzice z sentymentem...



Najpierw wywar jarzynowy:
- marchew korzeń
- pietruszka korzeń
- ziemniaki
- cebula
- lubczyk (lub inna zielenina)
- sól
- liść laurowy, ziele angielskie, jeśli się lubi

Warzywa korzeniowe zetrzeć na tarce z dużymi oczkami, ziemniaki pokroić w kostkę, cebulę w drobną kosteczkę. Ugotować wywar, dodać masło na finiszu. I taką zupę umieszczamy w talerzu. Następnie wbijamy żółtko od prawdziwej kury do każdej porcji gorącej zupy i energicznie mieszamy. A potem na małej tarce wcieramy do każdego talerza ząbek czosnku (lub dla ostrożnej Młodzieży pół ząbka). I już.

Wersja oryginalna wymaga dodania grzanek i zapewne sera żółtego. Pominęłam tę kwestię z lenistwa. Najbardziej rajcowała mnie wiązanka żółtkowo-czosnkowa w smaku i to zostało osiągnięte. Zjedli, choć bez zachwytów, podczas gdy matka oddawała się nostalgicznym wspomnieniom kulinarno-turystycznym.


Do zupy tej warto wrócić w sezonie jesienno -zimowym, bo pożywna i rozgrzewająca. Ale w wersji z młodych jarzyn smakowała mi bardzo. Koniecznie przetestujcie Drodzy Czytelnicy, w razie potrzeby posiłkując się bardziej profesjonalnymi przepisami. Ale nie tymi z czosnkiem granulowanym:)

A kto chciałby dłużej pozostać w podobnych klimatach kulinarnych - niech poczyta tę sugestywna książkę pana Makłowicza (byle nie do poduszki!):