poniedziałek, 29 lipca 2019

Jak zrobić wierzbowy gwizdek? DIY

Instrukcja poniżej na wypadek, gdybyście, Drodzy Czytelnicy, dysponowali wierzbą w zasięgu ręki. Powodzenia!

Najpierw należy pozyskać wierzbowe kijaszki - grubości palca dorosłego człowieka mniej więcej (no dobrze - dorosłej, chudej mamy:).Następnie pociąć je na kawałeczki, jak na zdjęciu poniżej:



Potem od strony przyszłego ustnika ścinamy kawałek patyczka:



Następnie odwracamy kijaszek na drugą stronę i nacinamy w korze dziurkę, o tak:




Teraz po obwodzie przyszłego gwizdka nacinamy korę:



Teraz walimy ile wlezie trzonkiem kozika o kijaszek-gwizdek obracając go przy tym. Uzyskujemy perkusyjne efekty dźwiękowe, co widać na filmiku:





Tak obita kora powinna chcieć się zdjąć z patyczka, a jak nie chce - walimy w nią dalej, aż do skutku.



Teraz wykonujemy komorę, przez którą będzie płynęło powietrze. Im większa będzie - tym dźwięk gwizdka niższy.




Za komorą ścinamy kolejny fragment gwizdka - ten od strony ustnika.


 Gdy nałożymy na gwizdek korową osłonkę wygląda on z przodu tak:



W trakcie ścinania tych powierzchni zakładamy co i rusz pochewkę z kory na gwizdek i próbujemy, jak gwiżdże. Ma gwizdać ładnie, a jak nie chce - cierpliwie pogłębiamy ścięcia, aż do zamierzonego skutku. Cierpliwość i wytrwałość są tu czynnikami istotnymi.


Gwizdek powinien wydawać dźwięk mniej więcej taki:



W innym modelu Tata zrobił dziurkę z boku i gwizdek uzyskał dodatkowy ton:






Niestety następnego dnia kora wysycha i gwizdek nie chce działać.

Możemy wtedy z całym spokojem zabrać się do produkcji nowego.

Kolejne etapy przed nami to flecik, fletnia Pana oraz klarnet :)




poniedziałek, 22 lipca 2019

Wyżywienie w dziczy

Powyższy temat jest bardzo rozległy. Jak się jedzie na wakacje z dala od cywilizacji - trzeba zabrać dużo jedzenia ze sobą. Zaś przed wyjazdem zagłębić się między marketowe półki by wyłowić coś, co nas zanadto nie otruje i zrobić z tego zapas na cały pobyt. Poniżej informacje, jak się ogarnęliśmy z tym tematem przy pięcioosobowej rodzinie.

Cały rok gotuję w domu zdrowe obiady. Każdy, kto to robi na co dzień wie, jak wiele serca i inwencji trzeba włożyć w posiłki, żeby były gotowe na określoną porę, lepsze niż w przedszkolu, ładnie wyglądały i pachniały, były urozmaicone, smakowały wszystkim (he, he) i zawierały te wszystkie żelaza, potasy, witaminy C, błonniki itd. Dlatego w czasie wakacyjnego wyjazdu baaardzo nie chcę gotować. Od tego też należy się odpoczynek.
Nawet sporządzenie makaronu z sosem pomidorowym wzbudza mój opór, a mycie naczyń w warunkach polowych zwalam na innych.
Pierwsze zakupy jedzenia na tydzień dla 5 osób zleciłam Tatusiowi i Córce. Po przerażających zakupach sprzed dwu lat (zupy chińskie górą!) w zeszłym roku wzięłam udział w buszowaniu po półkach i było to trudne popołudnie pełne kompromisów i jęczenia.
W tym roku znowu poszli sami i wrócili z kompromisem, w którym nie musiałam brać udziału.
Poniżej zapisuję, ku pamięci wnioski z nadzieją, że za rok o tej porze najemy się jeszcze lepiej niż w tym roku w dziczy.

- ponieważ przez cały rok nigdy nie jemy chińskich zupek muszę się zgodzić na jakąś ich porcyjkę, bo Młodzież niemądrze nalega, ale unikać smaku krewetkowego i innych, na których piszą, że są ostre lub z papryką (zawsze jest ostra)

- dobrym pomysłem jest fasolka w puszce - są różne opcje, nie tylko nieśmiertelna "po bretońsku". Najbardziej smakują nam te z Bonduelle, ale nie tylko. Unikać tych z karagenem i mlekiem w proszku (bo rakotwórcze). Warto szukać fasolki w szkle zamiast w puszce (o ile nie musimy jej daleko nosić szkło jest zdrowsze do przechowywania pożywienia i słoików można użyć po umyciu na różne sposoby, zwłaszcza, że się szczelnie zakręcają).

- unikać jednoosobowych saszetek śniadaniowych z płatków owsianych i mleka w proszku (rakotwórcze). Kupować te bez mleka w proszku, w dużej torebce, np. ok. 500 g. Szukać również innych płatków niż owsiane (w tym roku trafiły nam się jeszcze bardzo dobre jaglane) z Melvitu (Secret).

- zupy typu "gorący kubek" też wybieramy bez karagenu i mleka w proszku. W tym roku trafiliśmy na jedną, która była wzbogacona w witaminy. Co prawda nie wierzę do końca, że one (o ile są) ładnie się wchłoną, ale można im pomóc do gorącego kubka dorzucając ciemnozielone liście spotkane na szlaku np. babki, krwawnika, szczawiu i szczawiku zajęczego, mniszka, stokrotki, maliny i jeżyny - drobniutko posiekać i wrzucić do zupy tuż przed zjedzeniem.

- dobrym pomysłem jest zasilenie potrawy jajem ugotowanym na twardo.

- koniecznie trzeba zabrać czekoladę gorzką i deserową, z rodzynkami i orzechami.



- inne dobre przekąski na drogę: migdały, orzechy, duże rodzynki (wsypywane bezpośrednio do ust z torby), banan. Ciasteczka też byłyby dobrym pomysłem, o ile miałyby dobry skład. Na razie tylko ciasteczka Fit firmy Sante uważam za dobre pod tym względem, bo nie mają cukru i oleju palmowego, ale np. zawartości tłuszczów trans nie podaje się w naszym kraju na opakowaniach, więc można sobie żyć w błogim chrupaniu:)


- o ile droga wiedzie przez łąki i lasy z drobnymi owocami jagodowymi (borówki czernice i brusznice, poziomki, jeżyny, maliny, dzikie czereśnie itp.) zawsze trzeba je podjadać ile wlezie.



- w drodze można zebrać liście poziomek, jeżyn, malin, kwiatostany koniczyny różowej, macierzankę itp i zaparzyć z nich "herbatkę" lub dodać do własnej herbaty zielonej, którą się wzięło z domu.




- w schroniskach i knajpach unikamy placków ziemniaczanych i bigosów. Można śmiało postawić na pierogi, zawsze z bukietem surówek. Zupa dnia to też dobry wybór i w ogóle wszystko, co gotowane, a nie smażone, choć pułapka frytek ze smażonym serem okazała się nie do zwalczenia.
Teoria: jeśli zamawiamy wszyscy tę samą potrawę (marzenie ściętej głowy) kelner przyniesie ją szybciej niż w opcji, gdy każdy zamawia coś innego.

- najlepszą kawę dają na Orlenie (nie słodzą jej przemocą, jak nam się to trafiło w innym miejscu) i są tam zniżki dla rodzin wielodzietnych po okazaniu ogólnopolskiej Karty Dużej Rodziny. Hot dogi z parówką sojową są tam pyszne. Testy wegetariańskich burgerów z burakiem jeszcze przed nami - już się nie mogę doczekać!

- szklane butelki wody w plecaku sprawdzają się równie dobrze, jak plastik, o ile całego zapasu nie niesie jedna osoba.

- jajo gotowane na twardo w dalszym ciągu uważam za superfood na każdej trasie. Zapakowane ekologicznie, bogate w składniki odżywcze, nawet, jak się lekko pogniecie.




A jak źle wyliczycie ilość jedzenia, które mieliście ze sobą zabrać - śniadanie ostatniego poranka może wyglądać np. tak:

Dzbanek zielonej +3 grapefriuty dla 5 osób. Dr Dąbrowska też by się przyłączyła:) 


Najbardziej przytłacza fakt, że szybkiego jedzenia, takiego do zalania wrzątkiem, jest bardzo duży wybór i obfitość. To znaczy, że cała masa Polaków żywi się tym często, a nie okazjonalnie, jak my.



wtorek, 16 lipca 2019

Kosturek

Jak wiadomo kostur to kij służący do podpierania się. Zwłaszcza, gdy ktoś ma problem z chodzeniem. Kostur może być też dziełem sztuki i obiektem służącym ku żonglerce:)


Najpierw trzeba wejść na szlak.



Potem pozyskać kij o długości co najmniej mieszczącej się pod pachą.

Niestety musi to być kij w miarę świeży (bo suche łatwo się łamią), a zatem trzeba wyciąć leszczankę czy inną przydrożną wierzbę i to jest trochę trudne, gdy ktoś mieni się przyjacielem przyrody. Dlatego wycinamy kostur zaraz na początku drogi, na stanowisku ruderalnym, tam, gdzie zagęszczenie potencjalnych kosturków jest wysokie, a i tak spora część z nich przegra w wyścigu po światło.

Kijaszek powinien być dość gruby, aby wspierając ciało nie uginał się łatwo.

Końcówki raczej tępo zakończone (choć, gdy sobie wybijemy nim oko to i tak wszystko jedno).

I już można iść dalej.

A w czasie przerwy w wędrówce siadamy, wyciągamy zza pazuchy kozik (z plecaka scyzoryk) i ozdabiamy kosturek przemyślnymi wzory.




A potem jest już tak piękny, że żal go wyrzucić po powrocie z gór i usycha na balkonie. Ale jego piękno trwa:)

Wtedy zabieramy go ze sobą na ognisko i spalamy rytualnie rzeźbiąc przy okazji nowy.

P.S. Kosturki można też obracać w ręku na różne przemyślne sposoby i używać w amatorskim fechtunku na górskiej łące. Świetnie nadają się na dzidy, które można rzucić w dal lub do celu. Gdy się ma dwa kosturki - kije do nordic walkingu jawią się jako zbędny wydatek. No i jeszcze pozostaje funkcja gnomonu - jak wiadomo kij wbity pionowo w ziemię, w słoneczny dzień o godzinie 12 wskazuje nam kierunek północny, a zatem kierunek wędrówki ku Bałtykowi.


sobota, 13 lipca 2019

Pudełka dla kota

Każdy, kto mieszka z kotem wie, jak bardzo wielbi on pudełka. Pudełka, koszyki, skrzynki, puste walizki... Po to oczywiście, żeby do nich wejść i zachować się jak ciecz (czyli dostosować swój kształt do kształtu pudełka:). My poszliśmy dalej - zrobiliśmy pudełko z pudełek dla naszego kota.

Chodziło o to, żeby COŚ zrobić z pudełkami, które pojawiają się licznie w naszym domu. Człowiek, chcąc nie chcąc, przynosi je z zakupami, wyjmuje to, co w nich tkwiło i już: można je wyrzucić, zmiażdżywszy przedtem, do makulatury. Ale tak prosto u nas nie ma. Pudełka są przecie takie ładne:)

Wymyśliliśmy domek z pudełek - dwa pudlane murki z daszkiem.

Najpierw były różne prototypy układane z niesklejonych pudełek, które kot oceniał wnikliwie:




Daszek miał być sztywny, ale pudeł brakło, a za to mieliśmy tekturkę falistą, którą Rocky ulubił był sobie już wcześniej. Przez nią/dzięki niej daszek jest giętki i konstrukcję pudełkową można rozmaicie konfigurować.



Do jej zakamarków upychamy kocie chrupki. Zakamarków jest dużo, bo w ścianach konstrukcji są większe i mniejsze pudełeczka, z wieczkiem i bez, a nawet rolki po papierze toaletowym.



Kot lubi nasze pudło, ale konfiguracje jego ułożenia i rodzaj chrupków wypadałoby zmieniać codziennie, bo takie on ma wysokie potrzeby:) Ale my zmieniamy cały układ od czasu do czasu, a przebieg poznawania jest zawsze taki sam:

Kot udaje, że pudełka go nie interesują.
Zbliża się powoli, .
Wącha.
Włazi do środka.
Zjada chrupki.
Ostentacyjnie siada tyłem ze znudzonym wyrazem twarzy. Czasem łaskawie się kładzie na tekturze falistej.

Po prostu nie chce sprawiać nam przykrości, skoro tak się napracowaliśmy.

A roboty było sporo i była to praca zespołowa na mamę i dwoje dzieci.

Pozostaje mi tylko zastanowić się, czy klej Magic jest recyklingowalny razem z tekturowymi pudełkami. Mam nadzieję, że tak.