środa, 25 lutego 2015

O czym pamiętać, przed następną wizytą w zoo

Byliśmy w zoo. Jak zwykle było ciekawie, ale mogło być jeszcze ciekawiej. I milej. Ten post jest dla mnie, żebym nie zapomniała wykonać paru prostych czynności przed następną wizytą w zoologu. I dla Was Kochani Czytelnicy - może się przyda.

Wrocławskie zoo otwierane jest o godz. 9.00. Warto być o tej właśnie porze przed wejściem głównym.
Po zapłaceniu za bilet mamy całe, puste zoo dla siebie, bez dzikich tłumów, bez przepychania się miedzy bliźnimi, bez oczekiwania w kolejkach do czegokolwiek (toalet, sklepików, a przede wszystkim do zobaczenia zwierząt!). Wszędzie panuje cisza, więc płochliwe gatunki (jak np. dikdik) mogą być jeszcze na wybiegu, a nie kurczowo ukryte przed hałasem i milionem ciekawskich spojrzeń.

A gdy chcecie wejść później - można sobie kupić e-bilet i nie stać w takiej kolejce (zdjęcie zrobione, gdy wychodziliśmy z zoo):

Oprócz kolejki, która kończy się z dala od wejścia jest jeszcze ciąg samochodów na jezdni - trzeba więc jeszcze odstać swoje w korku zanim w ogóle uda się dotrzeć do parkingu. Szybciej byłoby dotrzeć tramwajem.
 Sprawdzić na stronie internetowej godziny karmienia zwierząt. Karmienie jest ciekawe, często Karmiciel opowiada o swoich podopiecznych, odpowiada na pytania i w ogóle jest bardzo miło. Przypadkiem trafiliśmy ostatnio na karmienie słoni i bardzo mile je wspominam.

Zapytać dzieci, jakie zwierzątka chciałyby zobaczyć, a następnie zapytać siebie o to samo. Trasę spaceru dostosować do planów Całej Rodziny. Hania chciała konie, Jurek kotowate, ja - Afrykarium, Tato - jak zwykle niekonfliktowy - powiedział, że chce zobaczyć to, co my. Nie da się zobaczyć wszystkiego, bo zoo jest duże. Trzeba to sobie i dzieciom uświadomić dokładnie, żeby nie jęczeć potem "Nie byliśmy jeszcze tam...". Istnieje zagrożenie, że ciągle będziecie chodzić w to samo miejsce, a innych nigdy nie zobaczycie. Dlatego do listy Miejsc Wybranych dołóżcie jeszcze jedno, którego nikt specjalnie nie pragnie, a może być ciekawe.

Dobrze jest mieć mapkę zoo w ręku. Skąd ją wziąć?
- zapytać o nią w punkcie informacyjnym przy wejściu
- wydrukować w domu ze strony internetowej
- pobrać aplikację na smartfona



Zajrzeć na stronę internetową zoo do działu "Aktualności" i/albo zainteresować się ulotkami w punkcie informacyjnym przy wejściu. Weszliśmy tam na końcu, zajrzałam do ulotek i okazało się, że w naszym zoo, oprócz Afrykarium do którego walą dzikie tłumy jest też ODRARIUM, o którym nie wiedziałam wcześniej, a które na pewno chciałabym zobaczyć. Mądry Polak po szkodzie...



Ustalcie zawczasu, jaką kwotę można wydać w sklepikach i umówcie się, że sklepiki odwiedzamy po oglądaniu zwierząt. W Afrykarium ołówek z mantą kosztuje 12 zł. Masakra. Nie wiem, ile kosztują piękne wiszące orangutany, dość podobne do żywych:)

Najlepiej zabrać ze sobą kanapki, żeby nie tracić czasu w przydrożnych budkach, a zwłaszcza w kolejkach do nich. Weźcie picie i czekoladę.

A najlepiej chodzić do zoo w zimie, gdy wszystkie budki jedzeniowe i "Małpi gaj" (wiszący plac zabaw, za pieniądze) są zamknięte i nie da rady upłynnić tam kasy. I tracić czasu.
Pomyślicie pewnie, że jestem trudną matką. W końcu cóż byłoby złego w paru fast foodach, placu zabaw, małpim gaju i sklepikach, zwłaszcza, że to tylko raz na jakiś czas. No byłoby. Bo nie przyszliśmy tam po to, żeby je właśnie zwiedzać i oglądać.

Zwracajcie uwagę również na rośliny. Nawet teraz, w lutym, pięknie kwitną ciekawe gatunki, np. taki:

Przydałaby się tabliczka z nazwą gatunkową...


Świetnym pomysłem są tabliczki z krótkimi, jednozdaniowymi informacjami o zwierzętach. To lepszy pomysł, niż długie opisy, które można sobie zafundować w domu, po powrocie, gdy jakiś gatunek szczególnie nas zainteresował. No i nazwy zwierząt w kilku językach! Można sobie utrwalać angielskie nazwy, które właśnie się "przerabiało" w szkole.

Nie zapomnieć aparatu fotograficznego i pozwolić dzieciom robić zdjęcia, szkoląc je przy okazji, jak to robić, żeby zdjęcie się udało. Ale to właściwie praktykujemy przy każdej okazji, więc zakładam, że tego akurat nie zapomnę.

Koza czteroroga, zdjęcie 4-latka.

Po powrocie do domu nie zapomnieć pooglądać z dziećmi własnych zdjęć z zoo, a między nimi utknąć jakieś zdjęcia, o które można Młodzież zapytać: "Co to jest?". Tym razem zrobiliśmy takie:






środa, 18 lutego 2015

Nawilżacz powietrza

Ależ to jest przydatne urządzenie! Nie tylko dlatego, że lepiej się dzięki niemu oddycha w sezonie grzewczym w bloku. Teraz jesteśmy do niego przyzwyczajeni, ale urok nowości sprawił, że spróbowaliśmy różnych zabaw z parą*** wydobywającą się z nawilżacza.

Dmuchanie - włączyć wydobywanie się pary na maksimum i dmuchamy tak mocno, aby rozdmuchać całą parę tuż po tym, jak wydobędzie się z otworka.

 


Umieszczanie w parze przedmiotów z różnych materiałów i sprawdzanie, jak się zmieniają. Wkładaliśmy w nią: papierowego motyla wykonanego w technice origami (klapnął całkiem), szmatkę, woreczek foliowy, rękę, lusterko (tu była wstawka moja o skraplaniu i krążeniu wody w przyrodzie, bardzo ogólnie, jak to na początku)

Świecenie laserowym wskaźnikiem w parę - widać strumień laserowego, czerwonego światła, co w "normalnym" powietrzu nie jest osiągalne.

"Robienie nastroju" - nasz nawilżacz ma niebieską lampkę. Należy zgasić światło i cieszyć się psychodelicznym urokiem błękitnej poświaty puszczając sobie do niej nastrojową muzyczkę z youtuba. A gdy woda się kończy lampka zaczyna świecić na czerwono. No rewelacja!

Można też wleźć na biurko, na którym stoi nawilżacz i zrobić sobie kąpiel parową/inhalację, tak jak to uczynił Jureczek:)


 Podgrzewacz umieszczony w bezpośredniej bliskości wydobywającej się pary - nie gaśnie!


 
*** Właściwie to, co wydobywa się z nawilżacza to nie jest stricte para wodna, która jest w zasadzie niewidzialna. To są po prostu bardzo małe kropelki wody.  

piątek, 6 lutego 2015

Kotowate

Wszystko zadziało się poza mną. Okazało się, że wielkie koty są nową wielką pasją Jurka (faza rekinów minęła). A zaczęło się wszystko od filmu "Król lew"***. Potem był "Król lew2", a nawet "Król lew3". I dalej poszło lawiną.

Codzienne pytania:
- Czy  tygrys może walczyć z niedźwiedziem?
- czy tygrys może zjeść parówkę?
- czy tygrys może walczyć z lwem?
- czy puma jest większa od pantery mglistej?
- czy karakal skacze wyżej od ocelota?

Nie martwcie się Drodzy Czytelnicy, jeśli nie wiecie, jak odpowiedzieć na te pytania. Ja już wiem, bo, gdy udaliśmy się do biblioteki, wypożyczyliśmy książki poniższe:



I nie jest to bynajmniej reklama tychże. W każdej z nich jest jakiś fragment o kotowatych, który to fragment z większą lub mniejszą częstotliwością czytam głośno, na życzenie, codziennie. I tylko pozostaje mi  żałować, że nie zastaliśmy w bibliotece tego dzieła, które znam z czasów, gdy tylko ja je czytałam, bo nikt w naszym domu nie interesował się kotowatymi:
 


Może następnym razem na tę piękną książkę trafimy, a jeśli macie maniaka wielkich kotów mogę ją z czystym sumieniem polecić, jako pozycję zawierającą ciekawe informacje podane przystępnym językiem i piękne zdjęcia.

Inne obrazki z domowego życia, na które trzeba się przygotować jeśli się ma fana wielkich kotów:
- przedramiona Dziecka pomalowane w czarne kropki  imitujące cętki geparda
- zadrapania na ciele ("Mamo, jestem lampartem, pokażę Ci, jakie mam pazury!". O naiwna matko, myślałaś, że pokaże "na niby"?)
- "Mamo jestem lwem, a ty lampartem. Walczymy? Walczymy!!!"
- "Wszyscy jesteśmy lwami, a wujek Sebastian jest tygrysem"
- "Mamo pokażę ci, jak ryczy lew". I tu następuje przerażający zaiste wrzask. Nasi sąsiedzi zapewne źle go znoszą.
- Jurek wdrapuje mi się na kolana: "Jestem młodym, a ty lwicą, musisz mnie wylizać"

Mamy też figurkę tygrysa tej firmy, która robi figurki "jak żywe" z wielką dbałością o szczegóły, ale z cenami horrendalnymi. Popełniłam jednego tygrysa i cieszę się, że jednak do sklepu z tymi tygrysami daleko:)

Na szczęście Tatuś wynalazł filmy przyrodnicze on-line.
I jest ich cała playlista - wybieramy z niej coś o wielkich kotach i oglądamy. I jeszcze jedna playlista.
Filmy są bardzo rozmaite. Oglądać trzeba z Młodym i w razie czego tłumaczyć, o co chodzi. Np. wyjaśniałam ostatnio Hani, co znaczy słowo "ruja".

***Zaś z "Królem Lwem" jest tak, że szczególnie druga część wydaje mi się zbyt brutalna, jak na wrażliwość 4-latka. Staram się przewijać te ociekające nienawiścią fragmenty, twórcy filmu ewidentnie przesadzili.
I jeszcze: Jurek siedzi nad klockami, buduje i mamrocze sobie pod nosem: "Stul pysk, stul pysk". Na pytanie skąd ten tekst, dowiedziałam się, że z "Króla Lwa" - lew tak mówi do hieny. Ja to przegapiłam, on wyłowił.

Uważajcie na "Króla Lwa"!



wtorek, 3 lutego 2015

Przyroda z klocków

Myślicie może, że w czasie ferii szaleliśmy na śniegu? Nie. Siedzieliśmy w domu walcząc z wirusami. Bawiliśmy się klockami i budowaliśmy z nich  rozmaite rzeczy. Poniżej wklejam te mniej więcej przyrodnicze, żeby być w zgodzie z ideą bloga. 

1. Każdy z Układaczy wybiera sobie 30 klocków (mamy mieszankę Lego i Cobi, które pasują do siebie nawzajem). Mamy za zadanie zbudować z nich:
a) roślinę fantastyczną
b) fantastyczne zwierzę
c) twarz
d) ogród

 Jeśli ktoś chce może wymienić klocka, którego nie potrzebuje, na inny. Grunt, że ich suma ma się równać 30.
Zadanie jest szczególnie trudne, gdy np. roślinopodobnych klocków jest mało. Jest tu za to wielkie pole dla wyobraźni.




Klockowe twarze

A tu klockowe rośliny

Z lewej strony: wąż. A ponadto: klomb z kwiatami i samochód sadowników:)


2. Klocki drewniane w kształtach najczęściej spotykanych brył przestrzennych (nie ma stożków) posłużyły do konstruowania potraw. Wierzcie mi, trzeba mieć duuuużo wyobraźni, żeby w zestawach, które mi podano zobaczyć schabowego z kapustą i szarlotkę, ale próbowałam dzielnie, bo wyobraźni mi nie brak:)

3. Klocki ReKO od Małgosi. Z nich motywy roślinne. Dobrze się łączą, gdy roślina ma 2 wymiary, ale gorzej gdy chcemy mieć kwiat trójwymiarowy. Trzeba kombinować, ale o to przecież chodzi. Na obrazku poniżej nie wszystkie to dzieła nie moich dzieci, ale cóż to szkodzi, goście też budowali.