czwartek, 17 grudnia 2015

Geografia świata dla przedszkolaka

Poniżej kilka informacji o tym, jak poznajemy położenie kontynentów, krajów, miast, rzek, mórz, gór, stref klimatycznych i wszystkiego, co zaciekawi dziecko przedszkolne. Zaznaczam, że jest mi łatwo, bo dziecko jest tematyką geograficzną szczególnie zainteresowane. I wiele sposobów wymyśliło sobie samo...

Mapy Google
Po mapach tych Jurek "włóczy się" sam, po wstępnym przeszkoleniu, co i jak. Gdyby ktoś z Czytelników miał tu wątpliwości - podpowiem, że najpierw zaczyna od mapy świata, potem sobie zbliża jakieś miejsce, którego jeszcze nie widział, a potem spuszcza w nie żółtego człowieczka, co pozwala mu oglądać okolicę z mapy na zdjęciach. A potem powrót do mapy narysowanej i znowu szuka nowego miejsca. Zdjęcia satelitarne go nie interesują, ale może Wasze dziecko zaciekawią. Wielki zawód w Afryce, bo niewiele miejsc tam sfotografowano.



Tapety na komputer
W komputerach z Windows 7 i nowszych można sobie ściągnąć zestaw zdjęć, które będą się objawiać na pulpicie komputera. Ostatnio wybieram ciągle krajobrazy z różnych stron świata. W Windows 10, takim jak u nas, należy kliknąć na pulpit prawym klawiszem myszy, wybrać opcję "Personalizuj", a następnie "Kompozycje" i stąd "Ustawienia kompozycji" i tu otwiera się przed nami mnóstwo zestawów zdjęć, do wyboru do koloru. Jeśli Twoje dziecko woli auta, są i auta, jeśli kwiatki, proszę bardzo. U nas - miejsca, które można znaleźć na mapie.




Atlasy do przyrody dla kl. 4-6.
Właściwie używamy dwu egzemplarzy, jednego z wrocławskiego wydawnictwa "Wiking", a drugiego z wydawnictwa "Rożak". Oba są już passe, po kolejnych reformach programowych. I na dodatek trochę wymęczone. To nam jednak nie przeszkadza, bo mają mnóstwo zalet: dużą rozmaitość map oraz rysunków poglądowych, są przejrzyste, łopatologiczne, kolorowe i spore. Gdybyście kiedyś taki atlas do przyrody znaleźli na jakimś pchlim targu - kupcie swojemu przedszkolakowi, na pewno się przyda!



Skąd pochodzą banany, mango, biały serek...
Banany - wyłącznie z Ekwadoru (na inne nigdy nie trafiliśmy), a biały serek z Łowicza. Na dodatek widnieje na nim łowiczanka, więc i stój łowicki obejrzeliśmy w atlasie do przyrody. Dziecko ciągle widzi, że czytam etykiety. Starsze dziecko jest zainteresowane składem pożywienia, a młodsze dziecko pyta: Skąd to jest? Czy to w Polsce? Wyciągamy atlas, pokazuję na mapie i... jemy dalej śniadanie.



Czy te zwierzęta spotykają się w naturze? Mapy z zasięgiem występowania gatunku.
Rzecz cała jest dość specyficzna, bo dotyczy u nas jedynie kotowatych, które są opisane na kartach wkładanych do segregatora. Dostałam je w prezencie dość dawno, jeszcze jako uczennica, wydawnictwo nigdzie nie zapisane i mi nieznane. Na karcie widnieją fotografie, rysunki, informacje o danym gatunku no i mapka, która pokazuje, gdzie dany zwierzak występuje. Scenariusz zabawy zwykle jest ten sam i dość zawiły. Ogólnie rzecz polega na tym, że zabawa rozgrywa się w schronisku dla dzikich zwierząt, które należy zbadać, podleczyć i zwrócić na łono natury, ewentualnie umieścić w zoologu. Ja jestem weterynarzem/opiekunem, Jurek i Jacek są dzikimi kotami, Hania - wolontariuszką. Pewnego dnia wynikła kwestia tego, że w schronisku dla zwierząt w Himalajach, gdzie już przebywa młoda pantera śnieżna (Jurek), nagle objawił się młody lew (Jacek). Zaprotestowałam tłumacząc, że nie da rady i dlaczego, pokazałam mapki na kartach i się zaczęło: od tej pory zawsze sprawdzamy, czy 2 dzikie koty, które aktualnie biorą udział w zabawie mogą się spotkać w naturze. Jeśli nie - musi nastąpić zmiana gatunku. 



Mapy "dla dzieci" i dla dzieci
tak, cudzysłów jest tu jak najbardziej uzasadniony. Dostaliśmy w prezencie taką mapę i miała swoje niewątpliwe walory: była duża, kolorowa, przyciągała wzrok i intrygująco wyglądała na ścianie. Tak, że dałam się nabrać. Była jednak tak obfita w szczegóły, że utrudniało to jej studiowanie. Kontury kontynentów były zasłonięte przez rysunki (dowcipne, ale nie realistyczne, więc nie wnoszące PRAWDZIWYCH informacji, tylko bajkowe, wymagające sprostowania, albo sugerujące w ogóle odbiorcy, że cała mapa to bujda, bo kto widział wieloryba w okularach).



Nie neguję wartości mapy z rysunkami dla dzieci. Wszelako można ją zrobić inaczej, jak chociażby w tym przykładzie (cena w Biedronce 7,70). Rysunki są proste i duże, kontury kontynentu wyraźne. Dają pewne wyobrażenie o tym, co można w tym miejscu świata zobaczyć, a nowe (dla dziecka) pojęcia są krótko wyjaśnione. Brawo! Dobrym pomysłem jest zrobienie z takiej mapy malowanki, zwłaszcza wielkoformatowej. Szkoda, że jeszcze nalepek nie ma.



 Zaś w "Mapowniku" państwo Mizielińscy nieco przesadzili. Nie wiem właściwie, jaka grupa wiekowa jest adresatem tej książki. Są tu wymieszane zadania dobre dla przedszkolaków (namaluj wybuch wulkanu albo udekoruj hinduskiego słonia) z zadaniami żywcem wyjętymi z ćwiczeń do geografii dla gimnazjum ("wpisz na mapie nazwy krajów leżących nad Morzem Śródziemnym" albo, co gorsza: "Narysuj zabytki europejskie i zaznacz ich położenie na mapie"). Chyba tak to jest pomyślane, żeby każdy znalazł coś dla siebie. A najwięcej jest zadań, w których trzeba coś narysować samodzielnie i to coś dosyć skomplikowanego. Pewnie każda grupa wiekowa ma narysować na swoim poziomie i być zadowolona z rysunku. Ale myśl o samodzielnym narysowaniu rafy koralowej i jeszcze wkomponowaniu w nią już istniejących rybek może być przytłaczająca, nawet dla dorosłego. A zatem nie przejmujemy sie, tylko mażemy po mapach, jak każą w podtytule.


W postach otagowanych pojęciem "mapa" zobaczycie inne nasze wprawki do map, którymi zabawiała się kiedyś Hania. Są one na poziomie poprzedzającym ten, który prezentuję tutaj, a więc dla młodszego dziecka. Jest tam też mowa o roli gier z zaznaczonymi ścieżkami i labiryntów, które i teraz są dla Jurka ważne i ciekawe i pewnie jeszcze długo będą. Jeśli geografia świata jest dla waszego Młodego ciekawa - warto tez skorzystać z uroków Postcrossingu (poprosiłam wysyłających o pocztówki z mapami i dostawaliśmy takie przez pewien czas, potem zrezygnowaliśmy z nich dla innej tematyki)


wtorek, 1 grudnia 2015

Drugie śniadanie z przyprawami

Drugie śniadanie zjadamy w domowych pieleszach w weekendy. Najprościej jest podać chleb z miodem i banana albo jabłko do przegryzienia i jest to bez wątpienia bardzo zdrowe śniadanie. Wszelako pracuję nad sobą, żeby unikać cukru, który i tak jemy, bo lubimy. Zrobiłam zatem biały serek z jogurtem naturalnym, dodałam pajdy chleba i półmisek z przyprawami:

 

 Na talerzu znalazły się kopczyki usypane z następujących przypraw:
- papryka słodka wędzona
- papryka słodka
- kminek
- cynamon
- wegeta natur
- przyprawa-gotowiec do masła
- zioła dalmatyńskie

Idea polegała na tym, że należało sobie posmarować chleb twarożkiem, a potem posypać wybraną przez się przyprawą. Kroiliśmy kanapki na mniejsze kawałki, takie na jeden kęs, na wypadek, gdyby konsumpcja wykazała, że którejś przyprawy się nie lubi.
Szybko doszło do produkcji kombinacji i degustacji tychże.
A potem Hania pomieszała na talerzu wszystkie przyprawy i bawiła się, że wróży z nich naszą przyszłość.
Mieszankę ową dodałam do fasoli Jaś w szarym sosie, którą bardzo lubimy (tzn. dorośli, bo Dziatwa je niechętnie).
Jeszcze nigdy nie zjedliśmy tak obfitego drugiego śniadania.
Może i Wy, Drodzy Czytelnicy, spróbujecie?

Dawne zastawy stołowe - Jabłońska Teresa


P.S. W trakcie jedzenia, żeby było bardziej intelektualnie,:) zrobiłam pogadankę o przyprawach, gdyż jestem świeżo po lekturze literatury w tym temacie (T. Jabłońska, "Dawne zastawy stołowe").

Przytaczam tu to, co mi się utrwaliło, może się Wam przyda przy podobnej okazji?
Otóż w szlacheckich dworkach były w zasadzie dwie apteczki. Obie zamykane na klucz, który nosiła ochmistrzyni/gospodyni domu. W jednej z nich rzeczywiście były leki: zioła, nalewki lecznicze i tego typu medykamenty, które pomagały przy chorobach domowników, w czasach, gdy o skuteczną pomoc lekarską było trudno. Druga zaś apteczka mieściła w sobie bakalie i zamorskie przyprawy zwane korzeniami (ale dlaczego tak? Nie pamiętam, a może tam nie wyjaśniono). Specjały owe były, jako się rzekło, trzymane pod kluczem i wydzielane w niewielkich dawkach, zwykle z okazji uroczystości domowych. No, chyba, że gospodarz chciał się popisać tym, jak jest majętny, gdyż stać go na częstowanie gości dużą ilością zamorskich przypraw. Przyprawy owe były bowiem bardzo drogie, bywało, że cenniejsze niż złoto.
Przy okazji wydało się, że Młodzież jednak nie wie, które przyprawy wsypuje się do piernika. Ujawniłam je, a przy okazji wynikła kwestia nazwy piernika. Pierny, czyli pieprzny. Do pierników  swego czasu dodawano pieprz i to sporo. Stąd pochodzi jego nazwa.