piątek, 4 listopada 2016

Grzybobranie z Młodymi - uwagi optymistyczne

Niestety nasza dziatwa ma trudnych rodziców.
Odbyły się spotkania rodzinne i odwiedziny na cmentarzu, ale koniecznie musieliśmy jeszcze pójść do lasu. Na grzyby. Wzięliśmy wielki kosz wiklinowy tłumacząc Młodzieży, że do plastiku się borowików nie wkłada. Zapomnieliśmy zupełnie nawet najmniejszego kozika. Kalosze okazały się za małe, albo nie do zlokalizowania. Wyruszyliśmy w czasie deszczu. 
Zwykle tak to u nas jest, ale przeważnie się udaje. Nie należy przejmować się szczegółami.





Deszcz ustał i było cieplej, niż myślałam, że będzie.

Jacek zrezygnował z upierania się przy tym, żeby ciągle iść po ścieżce i gdy tylko wszedł na groźny grunt nieoswojony znalazł był 3 podgrzybki w rządku.

Jurek znalazł jedynego borowika - króla grzybów.




Hanię nazwaliśmy królową polowania, bo znalazła najwięcej grzybów.

Na krzaczkach tkwiły jeszcze brusznice i choć młodzi stwierdzili, że gorzkie, to jednak mama i tata ciągle to skubali, wiec oni też.

Jurek znalazł intrygującą korę sosnową.

Wyrwano mi aparat z ręki, bo wszystkie grzyby okazały sie piękne i nadające się do natychmiastowego sfotografowania (gdy się ciągle widzi rodziców z aparatem, to się potem samemu chce strzelać fotki).


Wcale nie było tak mokro, jak myśleliśmy, że będzie.

Zabraliśmy ze sobą czekoladę, która dodała nam trochę energii w połowie trasy. Jest to kompromis ze strony rodziców, którzy ograniczają dzieciom cukier, jak tylko się da.
Nie zakładaliśmy, że gdzieś dojdziemy - po prostu szliśmy przed siebie, klucząc to tu, to tam, od grzyba, do grzyba. W godzinkę z hakiem nie przykryliśmy nawet dna kosza. No to co?  Grzyby były! Jadalne! Mam nadzieję, że dziatwa zapamięta jak wygadają borowik szlachetny i podgrzybek brunatny, gdyż nazwy te padały z mych ust często. Oni jednak wolą prostsze nazewnictwo: "Mamo, znalazłem jadalnego!", "Ten jest niejadalny".


W którymś momencie padło pytanie: "W którą stronę do auta?" - każdy pokazał inny kierunek, a w koło, jak okiem sięgnąć roztaczała się monokultura sosnowa. Ładnie byśmy wyglądali, gdyby nie GPS w telefonie Tatusia, który ukazywał naszą poplątaną trasę. Również i ta atrakcja okazała sie spora frajdą - szliśmy do samochodu, jak poszukiwacze Pokemonów bez mała.
  

Nie przebiłam się z kwestią mchu na drzewach, bo GPS okazał się atrakcyjniejszy. No, trudno. Następnym razem.

W skrócie: nie za długo, nie za daleko, ze znaleziskami i czekoladą oraz dodatkiem techniki (aparat, GPS) - to się u nas udaje zawsze, gdziekolwiek byśmy się nie udali:). Na survival jeszcze przyjdzie czas.

Uważam, że rodzice koniecznie powinni zabierać dzieci ze sobą w miejsca, które uważają za piękne i wartościowe, choćby nawet dzieci jeszcze same tego nie wiedziały i nie czuły. I nie powinni zwracać uwagi na biadanie, zostawiać dzieci w domu, bo tak wygodnie, tylko się zaprzeć przy swoim, a w tym zaparciu iść na kompromisy. Dwoje naszych starszych dzieci wybiera się z nami wszędzie, bez szemrania (zobaczymy, jak długo:) i tylko najmłodszy jest jeszcze w fazie uczenia się tego. 

Szczerze jednak powiem, że daleka jestem od wędrówek z niemowlęciem po Tatrach lub antycznych zabytkach po drugiej stronie Europy. Wakacje z bardzo małymi dziećmi - raczej pod gruszą. Niedaleką. Z uwzględnieniem zamiłowań wypoczynkowych rodziców jednakże:)


8 komentarzy:

  1. Szczęśliwe dzieci! W ramach wspomagania papierowej edukacji szkolnej szukałam/znalazłam z córą "psiaków" w pobliskim parku.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak późny prawdziwek to piękna nagroda za decyzję :) brawo! Gdy patrzę na ten kosz ...to podoba mi sie Wasz optymizm :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę był to jedyny kosz, który u Dziadków był w miarę pusty, w pozostałych spoczywały cebule i inne przydatne wiktuały. A poza tym w prasie lokalnej podawano,że jest wysyp grzybów:)

      Usuń
  3. Ale świetna wycieczka! Zgadzam się co do zabierania dzieci ze sobą w nasze ukochane miejsca - zawsze z tego "coś" jest a po siedzeniu w domu raczej "nic". Muszę koniecznie pokazać synowi jak używać GPS podczas wędrówek :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że siedzenie w domu tez jest czasem potrzebne. Ale tylko czasem.

    OdpowiedzUsuń
  5. U nas w tym roku grzyby byly ale na Slowacji. Znaleslismy sporo maslakow, pare borowikow... Tak nas to wciagnelo ze o maly wlos bysmy utkneli w srodku nocy w dziczy posrodku Duzej Fatry. Na szczescie zalapalismy sie na ostatni autobus (bo juz szlakiem nie dalismy rady) i chlopaki beda dlugo pamietac. U nas niestety nie zalapalismy sie w tym roku na grzyby, chociaz mamy ulubiony las z maslakami, borowikami i kozakami. Amerykanie grzybow nie zbieraja wiec robimy za sensacje jak idziemy przez las z koszem pelnym grzybow.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zbierajcie mimo nieuswiadomienia Amerykanow. Niechby chlopcy umieli rozpoznawac podstawowe gatunki w tej strefie klimatycznej, niezaleznie gdzie wyladuja w doroslym zyciu. A poza tym to taka wielka przyjemnosc polazic po lesie...

    OdpowiedzUsuń