sobota, 12 października 2019

Niespodzianki z parapetu

Jak wiadomo mieszkaniowe hodowle roślinne to możliwość łatwych i ciekawych obserwacji dla Młodych. Pochwalę się tym, co obserwujemy u nas, może i Wy, Drodzy Czytelnicy, zdecydujecie się na podobne hodowle, bogatsi o nasze spostrzeżenia.




Nie zniechęcajcie się porą roku. Na parapecie zawsze jest wystarczająco ciepło i jasno, żeby coś ciekawego wyrosło, nawet zimą. Wystarczy tylko naczynie, gleba i nasiona, szczepka, sadzonka...

Do tej pory wyobrażałam sobie, że fasola jest rośliną jednoroczną, jeśli nie wręcz jednosezonową. Fasola z ogródka po oskubaniu ze strączków nadaje się jesienią wyłącznie na kompost. U nas na parapecie jest inaczej. J. dostał od matki chrzestnej zagraniczną (duńską? skandynawską jakąś?) zabaweczkę - puszkę z drewnopodobnym podłożem i załączonym do niej ziarenkiem fasoli. "Wygrawerowano" na niej serduszko. Fasolę dostaliśmy w lutym, ale dopiero z końcem ubiegłego sierpnia J. zdecydował, że będzie ją podlewał i hodował. Fasolka wykiełkowała, urosła, przerzuciliśmy ją do prawdziwej doniczki i prawdziwej gleby i tak sobie stała na naszym parapecie przez całą jesień, zimę, wiosnę i lato zasobna w 2 do 4 liści - stare odpadały, rozwijały się nowe, momentami wyglądała nieciekawie, ale nie można jej było skasować, bo J. zabraniał.
Wreszcie tego lata fasola zakwitła na różowo!



Wyjechaliśmy na wakacje zostawiając ją na parapecie, a po powrocie zastaliśmy strączek.


 Dziadek i Babcia, którzy przybyli, aby pilnować kota i podlewać kwiatki - wyparli się udziału w zapyleniu. Z resztą strączek jest tak płaski, że chyba nie ma w nim ziarenka. Wszelako fasola nabrała wigoru i wypuściła dodatkowy pęd. Po roku uprawy zaczynamy podejrzewać, że może ona chce się po czymś piąć? Czekamy na nowe rozdziały fasolowej historii, bo to chyba jeszcze nie koniec.



Z innych ciekawostek: przez całe lato hodowaliśmy pomidory koktajlowe na parapecie. Były słodkie i smaczne, tylko małe i w ilościach mikrych. Można było obserwować cały ich wzrost, kwitnienie, owocowanie (trochę pomagaliśmy pędzelkiem, bo nie wierzyłam, że zapylacze dotrą na 2. piętro, ale niesłusznie, bo docierały). Wreszcie w finale zobaczyliśmy jak wygląda pomidor na wymarciu, któremu brak składników mineralnych w glebie. Bo ileż może ich się zmieścić w doniczce (gęsto obsadzonej, dodajmy)?





Na innych roślinach balkonowych (bazylii, kocimiętce, koprze) mogliśmy obserwować zmasowany atak mszyc. Cóż, jest to ciekawe, ale udaremnia konsumpcję (zwłaszcza, gdy się jest zwolennikiem wegetarianizmu:) Majeranek ocalał (czyżby mszyce go nie lubiły?), zakwitł nawet, a teraz zamieszkał we wnętrzu - mam nadzieję, że będzie z nami przez całą zimę.




Ponadto dziecko zdecydowało, że zahoduje glony na parapecie. Jakoś to znoszę, ale tęsknie wypatruję dnia, w którym Latorośl zaniecha tej uprawy.

Nośnikiem glonów jest kamień z jeziora.


Poza tym dziecko postanowiło sprawdzić, jak granatowy barwnik przeniknie do rośliny z wody, którą ta spija. Roślina stoi już drugi tydzień w mieszaninie wody z granatowym atramentem i ani na jotę nie zmieniła koloru, nawet na bladoniebieski. Jakie wnioski? Trzykrotka umie sobie z roztworu wyizolować wodę, a ominąć atramentowe cząsteczki? Doprawdy mam problem z wyjaśnieniem tego zjawiska. Korzenia na razie nie wypuszcza - może atrament hamuje tę możliwość? Pożyjemy, zobaczymy.



Rozmnażamy też żyworódkę pierzastą, co jest łatwe i miłe. Mikre roślinki strącone z krawędzi dużego liścia niemal od razu zajęły się wypuszczaniem korzeni, a niektóre już je właściwie miały. Ciekawa obserwacja: te roślinki, które miały pecha i nie upadły na glebę korzeniem do dołu, tylko bokiem, wypuściły z tegoż boku długi korzonek zakotwiczający i pijacy wodę i potrafiły się z jego pomocą obrócić do właściwej pozycji doganiając we wzroście szczęściarzy, którzy upadli na podłoże "właściwie". Te, które padły korzeniem ku górze - leżą smętnie i poddają się doborowi naturalnemu. Przypadkowo trafia nam się jeszcze inna możliwość obserwacji. Jedna z doniczek jest wypełniona podłożem kwaśnym, odpowiednim dla rośliny owadożernej (którą uśmierciliśmy nieopatrznie), a druga uniwersalną glebą z kwiaciarni. Na razie żyworódki w obu rosną równie szybko.


Tamaryndowiec, który zjedliśmy zimą, jako prezent świąteczny, wygląda ładnie. Ze wszystkich nasion, które wzeszły przetrwały i rozwijają się dwa drzewka. Jeszcze nie wiem, co z nimi poczniemy. Na razie ciekawi nas, czy zrzucą liście na zimę. Ciekawie wygadają też wieczorem - na noc zwijają listki. Zjawisko to zwie się fachowo fotonastią i jest reakcją na zmniejszenie ilości światła docierającego do rośliny. Nasze krajowe, niektóre kwiaty też tak się zwijają na noc, np. nagietki.



Papirus wygląda źle, bo nasz kocur go lubi. Zdjęcia kompromitującego nie będzie. Na swoją kolej na wysianie czekają jeszcze inne cuda świata roślin... Oby tylko miejsca na parapecie wystarczyło.

A pod domem zasadziliśmy świerk, którego sadzonką obdarzono nas na wrocławskim leśnym festynie. Mamy nadzieję, że dzielnie przetrwa zimę.

2 komentarze:

  1. Się tam u Was dzieje na parapetach! :) Ja tak uprawiam papryczki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli papryczki, a nie papryki, to pewnie tych rozmiarów, co nasze pomidory. Za to pewnie bardzo ostre. Względnie bardzo dekoracyjne:)

    OdpowiedzUsuń