czwartek, 9 lipca 2020

Owocny handel

Miło jest się bawić w sklep. A jeszcze milej bawić się na zewnątrz. Młodzież sama wpadła na ten pomysł i wszelkie jego odmiany, ale w tym roku wymyślili sprzedaż zdalną ze względu na Sami-Wiecie-Jakiego Wirusa.


Obiekty, którymi handlowało się w sklepie (niestety zdjęcie zaginęło):
- orzechy lub łupiny orzechów (połówki włoskich)
- patyki różnych gabarytów (naostrzone samodzielnie noszą w handlu nazwę dzidy)
- szyszki
- kawałki kory
- kwiaty
- piórka
- kamienie i kawałki cegłówek



Ze względu na brak rówieśników handlowało się z rodzicami.
Waluta: czereśnie, których dzieci nie dosięgają, a dorośli owszem.
Sprzedawca robi zdjęcie swoich produktów, przybiega do dorosłego, pokazuje obrazek i zachwala, od razu podając wycenę (np. jedna krótka dzida kosztuje 2 czereśnie, zaś jej dowóz - kolejne dwie, a gdybym chciała jeszcze jedną dzidę, to dostanę szyszkę gratis pod warunkiem, że dopłacę jedną czereśnię). Ponieważ braci jest dwóch założyli spółkę i dzielili się zyskami.

Gdy brakło czereśni handlarze uznali, że naleśnik z sałaty nadzianej serem pleśniowym i przewiązanej szczypiorem też może być.



Druga opcja handlowa obejmowała oprowadzanie klienta po ogrodzie lub Parku Narodowym (czyli nieużytku po przeciwnej stronie drogi, gdzie dzikie życie trwało w najlepsze nie niepokojone koszeniem - wydeptaliśmy w nim tylko ścieżkę). Wtedy właśnie przekonałam się, które nazwy gatunkowe owadów i pospolitych roślin młodzież opanowała, bo przewodnik przecież musi opowiadać, o tym, co się ogląda.

Aż wróciliśmy do Wrocławia i spotkaliśmy na podwórku całe mnóstwo kolegów i koleżanek, z którymi codziennie wymieniamy się bakteriami, wirusami, ciasteczkami itd. Nastały czasu handlu wymiennego, oby bez Covid-19.
To tyle o biznesie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz