poniedziałek, 18 stycznia 2016

Jak gotowaliśmy herbatę

W czasie wolnych od szkoły i pracy dni tkwiliśmy w domu ciesząc się własnym towarzystwem i zwalczając w zalążku infekcję wdzierającą się do gardeł. I wtedy właśnie trafiła mi się lektura książeczki Marzeny i Tadeusza Woźniaków "Ojca Grande przepisy na zdrowe życie" ("Prasa Bałtycka", Gdańsk, 1997). A tam wyczytałam:


"W Azji zwyczajowo na stole stawiano duży samowar, na nim imbryk, a w tym imbryku wrzała esencja herbaciana. I tak jest prawidłowo! U nas, w Polsce, uważamy, ze gotowanie herbaty zabija wszystkie jej wartości. Tymczasem ona dopiero powyżej 100 st. C zaczyna być sobą. Wyparzają się garbniki, witaminy B1, B6 działające przeciw otyłości; wyparza się delikatna teina, puryna i rutyna, która uelastycznia naczynia krwionośne. Garbniki w herbacie działają odkażająco i zastępują na Wschodzie jodynę. (...). Dobrze zaparzona mocna herbata zabezpiecza przed chorobami krążenia, serca, niewydolnością mózgu, kłopotami z zapaleniem śluzówki na tle ataku szczepów wirusowych, nawet przed grypą..."

 Wiem, że nie jest to naukowe źródło. Ale jakże inspirujące.

Przeczytałam dzieciom ten kawałek (to dobry zwyczaj: cytowanie Bliskim tego, co akurat czytamy, w naszej rodzinie bardzo w modzie. A każdy czyta przecież co innego. W ten sposób można trochę liznąć dodatkowej lektury.)

Nie mamy samowara.

Ale mamy szkło laboratoryjne! Krystalizatorkę mianowicie:)

W zasadzie każde szkło laboratoryjne powinno być żaroodporne, ale jeśli widnieje na nim napis TERMISIL (wołomińska huta), no to na pewno można w tym gotować herbatę.
Mamy też mocno umęczoną fajerkę. Jest to również przydatny przedmiot. Gdy postawimy naczynie na fajerce, a nie bezpośrednio nad palnikiem, wtedy ciepło rozchodzi się równomiernie na całej powierzchni styku naczynia z fajerką (używam jej zawsze przy produkcji zapiekanek niepiekarnikowych).

Wrzuciliśmy herbatę do krystalizatorki, dolałam wodę z kranu (tak, taką pijamy, nie używamy tej z plastiku, a źródlanej z braku źródła - brak), Hania zapaliła gaz, po czym Młodzi poszli do innych rozrywek, a ja rzuciłam się po aparat, żeby uwiecznić nasz sposób parzenia:




Potem obserwowaliśmy, jak herbata robi się coraz ciemniejsza, a wreszcie, jak listki herbaciane "fruwają" po niej w górę i w dół gdy się gotowała. Ojciec Grande każe gotować przez 2 minuty, a potem parzyć przez pół godziny. Chyba trzeba by w naszych realiach przelać zawartość krystalizatorki do termosu, albo postawić ja na podgrzewaczu. Wszelako musieliśmy koniecznie JUŻ wypić. Zgodnie z instrukcją powstałą esencję esencję rozcieńczyłam Młodym woda w filiżankach, dodaliśmy po łyżeczce miodu (co kompletnie skasowało jego właściwości prozdrowotne, ale smakowo zadziałało bardzo dobrze). Wypiliśmy. Niektórzy duszkiem:)

Dobra była!

Po pewnym czasie esencja traciła swój piękny rudy kolor i stała się matowo-brązowa. I już nie smakuje tak fajnie, ale to nie szkodzi, bo już nie było chętnych do picia. Spali słodko. Pobudzająca zatem nie jest:)

Pochwalę się jeszcze, jaką mamy puszkę na herbatę - pamiątkę z Edynburga - takie tam sprzedają turystom.





Infekcja poszła precz:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz