poniedziałek, 28 września 2020

Wykład inauguracyjny DFN 2020

Warto go wysłuchać. Gdy już przebrniecie (lub pominiecie) wybitnych Panów, którzy gadają na początku dotrzecie w 12 minucie do wykładu prof. Chybickiej z Wrocławia, która z wielkim oddaniem ratuje dzieci chore na raka w naszym mieście. To dzięki jej energii i uporowi znalazły się środki na to ważkie przedsięwzięcie i powstała nowoczesna placówka ratująca życie. 

 


Wykład ten przypomina jak ważne jest zabranie Młodemu z zasięgu wszelkich ekranów, wypchnięcie go na podwórko i wymuszenie ruchu. A najlepiej zmobilizowaniu się rodzica ku tej samej czynności. Chyba kupię sobie krokomierz, żeby sprawdzić, czy robię te wyznaczone przez WHO ilości kroków dziennie, które zapobiegną naszemu chorowaniu. 

Sprawdziły się u nas:

- wspólne wycieczki rodzinne w teren przy okazji weekendu w ciekawe, choć bliskie miejsca (tzw. mikrowyprawy)

- badminton na podwórku pod blokiem

- samodzielne spacery dzieci, w czasie których miały do wykonania zadanie, np. sfotografować 20 gatunków drzew i krzewów w okolicy

- wyjścia i zabawy z dziećmi-sąsiadami pod blokiem (poza tymi, gdy młodzież dochodzi do wniosku, że będą razem siedzieć i gapić się w ekran)

- spacery z psem sąsiadów

- "walka" chłopców z tatą, który ćwiczył już aikido, karate, kung-fu... i ma w głowie zasobnik chwytów i zabaw, które są dla nich wyzwaniem

- umiłowanie dziecka dla koni i co za tym idzie - wyjazdy do stajni, jeździectwo itd. czyli znalezienie formy ruchu, która sprawia wielką przyjemność.

- jazda na rowerze (mamy upadki i wzloty) 

- pływanie (używamy gdy tylko się da, ale nieregularnie, a zimą to już w ogóle - tylko, gdy szkoła zmobilizuje)

- sumo (ale tylko, gdy na dworze popołudniami zimno i ciemno, a w tym roku chłopcy w ogóle jakoś nieskorzy)

- porządki domowe (matka-kapral nakazująca odkurzanie, wycieranie podłogi, opróżnianie i ładowanie zmywarki, składanie prania i prze śladująca codziennie młodzież tymi nudnymi czynnościami, nawet w niepogodę)

Nie sprawdziły się (ale może u Was będzie inaczej):

- ping pong (choć stół z betonu stoi pod blokiem)

- guma do skakania (mimo, że matki skakały dzielnie, bo to zabawa naszego dzieciństwa, młodzież jakoś nie podchwyciła tematu)

- piłka nożna (bo rodzice nie są kibicami...)

- piłka żadna (choć po drugiej stronie ulicy tkwią, jak byk szkolne boiska do kosza i inne)

- rolki (choć łyżwy w przedszkolu były lubiane, ale tutaj chodziło raczej o współjeżdżenie z rówieśnikami)

- wychodzenie na spacer z własnym kotem (boi się, ale nasi sąsiedzi regularnie wychodzą z dwoma kotami na smyczy)

- narty (i to wina nie-narciarskich rodziców), ale przynajmniej sanki są zawsze lubiane, jeśli tylko jest śnieg oczywiście)

Odpadły (przez COVID-19):

 - szwendanie się po muzeach, sklepach, wystawach, bibliotekach itpd.

- wysyłanie dzieci grupowo (u nas dzieci 3, więc już jest grupa) na duże zakupy, które trzeba przynieść na własnych plecach do domu

Przybyło (przez COVID-19):

- chodzenie na piechotę do biblioteki i dentysty, miast wozić się tramwajem w godzinach szczytu zatłoczonym na maksa), ale to na razie praktykuje jedynie Matka Rodu:)

wtorek, 8 września 2020

Kot jaki jest, każdy widzi

Ale każdy widzi kota inaczej. Rysunki kotów sporządza męska frakcja naszej rodziny. Poprzestają na ołówkach (okazjonalnie cienkopisach), ale za to rozmaitych. Nabyto różne rodzaje ołówków i gumek, i dalejże portretować futrzaki. Chwalę się, bo mam prawdziwych Artystów! A kot jaki zadowolony:) 

Jest to kolejny dowód na to, jak fascynacje i zainteresowania rodziców udzielają się dzieciom. i jeszcze zaczynam poznawać, spod której ręki wyszedł dany obrazek, bo każdy Artysta ma swój charakterystyczny styl:) 




















Rysowaliście z Dzieckiem swojego psa? Chomika? A może gołębia zza okna? Jeszcze nie?! Spróbujcie, póki obowiązki szkolne jeszcze nie tak uciążliwe...


poniedziałek, 17 sierpnia 2020

Kolory łąki na papierze

Jak jeszcze można zachować na dłużej łąkowe klimaty? Jest to metoda destrukcyjna, a zatem dla Młodzieży nie bardzo dydaktyczna ("Nie zrywaj niepotrzebnie roślin! Też chcą żyć. Skwer będzie brzydki. A jakby Tobie urwać ucho?" - takie teksty matek słyszałam).

 

 Ale jeśli idziemy po łące, która ma być wkrótce skoszona pod siano dla krów na zimę? Albo, co gorsza, skoszona, bo nie mieści się w poczuciu estetyki władz miasta? Tak już jakoś jest, że preferują one płaskie zielone poletka (właściwie nie zielone, lecz w naszym klimacie - żółte i wyschnięte, bo wykoszona nisko trawa szybciej usycha), bez śladu stokrotki czy koniczyny.

Wtedy pozwalam na destrukcję.

Należy zabrać:
- kartkę papieru (może być ze sztywną podkładką, ale niekoniecznie), dobre są niezbyt gładkie, do akwareli itpd, ale zwykły papier do ksero jest ok.
- coś do pisania 
- o ile chcemy mieć pewność jaki gatunek rośliny używamy do doświadczenia wskazany jest podręcznik do oznaczania roślin, albo aplikacja w telefonie (bezinteresownie wspominam o Flora Incognita...)

O ile kolor rośliny wyda nam się ciekawy bierzemy ją w rękę, zrywamy, miażdżymy w palcach i rozsmarowujemy po kartce w formie smugi lub plamki. Przy barwnej plamie lub pasku wpisujemy nazwę rośliny. Można wykorzystać płatki kwiatów, liście, owoce, w porywach korzenie.
I już.
Można jeszcze zadbać o estetykę pracy. Uporządkować gatunki wedle podobnych barw umieszczając je w tabelce lub innym ciekawym graficznie zestawie. Ale to juz zostawiam artystom. U nas tak to wygląda:



Spostrzeżenia: Niektóre kolory zmieniają się na skutek zmiażdżenia, niektóre blakną z czasem, inne są zadziwiająco trwałe. Popróbujcie sami. Miłej zabawy!

PS. Nie, nie zapominam, że mieścimy się w blogowej zabawie Bajdocji
 

 

środa, 12 sierpnia 2020

Łąka w doniczce

Nastała taka pora roku, w której w czasie spacerów coraz częściej można trafić na nasiona roślin. Aż kusi, żeby posiać i zobaczyć, jak i co wyrośnie, prawda? Nie powstrzymujcie się! Nam wyrósł na balkonie piękny kawałek łąki.

Miał to być spacer zasadniczo ornitologiczny.
Mieliśmy lornetki i patrzyliśmy w niebo i w ogóle w dal.
Ale widoki pod nogami też okazały się ciekawe, bo coś kwitło na kolorowo. Po pewnym czasie skonstatowałam, że to głównie kwiaty roślin motylkowatych (bobowatych), czyli kuzynów grochu i fasolki. Motylkowaty jest też łubin czy akacja (grochodrzew). Rośliny te mają ciekawą i bardzo przydatną zdolność wchodzenia w symbiozę z bakteriami brodawkowatymi, które są w stanie przyswajać azot z atmosfery - dzięki nim zostaje on w glebie w formie przyswajalnej dla innych roślin, które tej sztuki z bakteriami dokonać nie potrafią.
Jak rozpoznać roślinę motylkowatą? Kwiaty mają wygląd rzeczywiście podobny do motyla. No, tak trochę... Są dwubocznie symetryczne, u niektórych gatunków zebrane w rozmaite kwiatostany. Nie wszystkie z tych roślin są pnące, ale wszystkie wytwarzają strączki, a w nich leżą nasionka.
Polowaliśmy na strączki suche, bo mamy wtedy gwarancję, że w nich nasiona dojrzały i pleśń się ich imać nie będzie.
Chcieliśmy też ustalić, co to za gatunki i do tego przydała się bardzo fajna aplikacja na Androida "Flora incognita" - bywa ona zawodna, ale często  przydatna. Dzięki niej wiemy, co napotkaliśmy po drodze.

Groszek bulwiasty

Wyka ptasia
Wyka ptasia

Nostrzyk żółty
Nostrzyk żółty

Koniczyna drobnogłówkowa

Komonica zwyczajna

Koniczyna polna

Koniczyna łąkowa/czerwona



Zebraliśmy nasiona ze strączków załączonych do kwitnących jeszcze roślin, a potem J. wsypał je do doniczki z podłożem torfowym do kwiatów balkonowych.

Jest tu też trochę nasion traw, które mu się spodobały oraz ostropestu plamistego, który zrobił na nas duże wrażenie swym rozmiarem i kolcami (nie mówiąc o właściwościach prozdrowotnych)

Zaraz chciały wschodzić. I proszę, zobaczcie, co ładnego wyrosło:


Teraz nasza łąka doniczkowa jest już przesadzona na nieużytek koło babcinego domu. Stopniowo przestaje on być nieużytkiem, bo upychamy tam "nasze" rośliny (np. wierzbową altanę, dynie, rośliny zielarskie, sadzonki drzewek, wzgardzony przez Babcię krzew itpd.). Czasem przybywają tam panowie z kosiarkami wydelegowani przez Urząd Miejski, ale wtedy Babcia wypada czujnie z domu i prosi uprzejmie, żeby panowie ominęli ten kawałeczek, bo syn tu ma cenne drzewko/zioła i sam wykosi na cacy już w najbliższy weekend (i rzeczywiście trochę podkasza, żeby było schludnie). A oni nigdy Babci nie odmawiają. Z resztą przybywają coraz rzadziej, bo jednak co nieco o pożyteczności miejskich łąk i u Babci się mówi i słyszy:)